Выбрать главу

Następne uderzenie, i następne. I tuzin kolejnych. Drewno trzeszczy, gwoździe puszczają. Straszny huk. Jego kroki oddalają się. Zajrzał do środka, przekonał się, że jej tam nie ma i że okno jest wciąż zabite zakurzoną dyktą.

Lis nic nie słyszy. Ale uświadamia sobie, że znowu widzi. Do wnętrza wsącza się nikły promień światła – przez szparę w ścianie sąsiadującej z kotłownią. Oczy Lis przyzwyczajają się do tego światła, ale ona nie dostrzega niczego. Nie słyszy już męża. Została tu sama z duchem swego ojca, z dwunastoma funtami starego antracytu i z wycinkiem z gazety, który – jak teraz rozumie – wyjaśnia jej, dlaczego musi umrzeć.

ZDRAJCĄ JEST ten, co się chowa jako rozwalacz głów. A Dziś jA Mam być poświęcony dla uratowania tej, co się zwie BIEDNA EWA

Papier jest brudny i rozpada się. Ale ona jest w stanie przeczytać prawie wszystko to, co napisał Michael.

…A Dziś jA Mam… ADAM

Te zdania, wzięte w kółko, są połączone ze zdjęciem towarzyszącym artykułowi liniami przypominającymi żyły i tętnice. Jednak osoba, którą wskazują te linie, to nie Lis. Linie ciągną się bowiem aż na lewą stronę fotografii i zbiegają się na postaci człowieka, który przytrzymuje otwarte drzwiczki samochodu.

ZDRAJCĄ JEST ten, co się chowa jako rozwalacz głów. A Dziś jAMam być poświęcony…

Narysowane przez Michaela linie otaczają Owena.

ZDRAJCĄ JEST ADAM.

Czy celem podróży Michaela było właśnie to? Czy zjawił się tutaj jako anioł ostrzegający, a nie anioł zemsty? Lis rozpościera wycinek. Jest na nim pieczątka: Biblioteka. Stanowa Placówka Zdrowia Psychicznego w Marsden.

Zaraz, zastanówmy się…

Michael przeczytał artykuł, będąc w szpitalu, być może w chwili kiedy od procesu upłynęło już dużo czasu. Być może we wrześniu – tuż przed wysłaniem do niej tamtego listu. Lis spróbowała przypomnieć sobie jego słowa… Ewa od zdrady. Może on chciał powiedzieć, że ona nie była tą, która zdradziła, tylko tą, którą zdradzono?

Może…

Tak, tak! W Indian Leap Michael był świadkiem, a nie mordercą.

– Lis – mówi spokojnie Owen – jestem pewien, że jesteś gdzieś tu na dole. Wiesz, że to na nic.

Lis składa wycinek i umieszcza go na podłodze. Może policja go znajdzie i przyda się on w śledztwie, które z pewnością nastąpi? A może za pięćdziesiąt lat zauważy ten wycinek właściciel tego domu i zacznie się zastanawiać, co on znaczy i kim są ludzie na fotografii, a potem go wyrzuci albo da swojej córce do kolekcji? Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że Owen przeczesze dom i pozbędzie się wycinka, podobnie jak wszystkich innych dowodów.

Bo przecież Owen jest skrupulatny.

Lis nie modli się więcej o świt. Burza huczy w okolicy i niebo na zewnątrz jest tak ciemne jak dziura, w której ona się chowa. Nocnych ciemności nie rozprasza dosłownie nic. Owenowi wykonanie tego przerażającego zadania zajmie pewnie parę sekund: najpierw kula dla niej z pistoletu Michaela, a potem dla szaleńca z własnego pistoletu… Ludzie zastaną Owena szlochającego na podłodze z jej ciałem w ramionach, wściekającego się równocześnie, że policja zignorowała jego prośby o zapewnienie Lis ochrony.

Lis słyszy jego kroki w korytarzyku za drzwiami. I robi to samo co kiedyś, robi to samo co wtedy, kiedy chowała się przed ojcem – wstaje i bez hałasu otwiera drzwi.

– Tu jestem – mówi zupełnie tak samo jak wtedy.

Owen znajduje się o dziesięć stóp od niej. Trzyma łom. Jest cokolwiek zdziwiony, widząc, że Lis zbliża się z tej strony, i zmieszany, uświadamiając sobie, że był tak nieostrożny, że pozwolił wrogowi znaleźć się za swoimi plecami. Lis mówi do niego cicho:

– Zrobisz, co zechcesz, Owenie. Ale nie tutaj. W cieplarni.

Po czym, zanim on zdążył coś powiedzieć, odwraca się i zaczyna wchodzić po schodach.

33

Myślałaś, że nigdy się nie dowiem – szepcze Owen.

Lis cofa się, trafia na krzew róży i uświadamia sobie, że kolec wbija jej się w udo. Czuje lekki ból i prawie nie słyszy deszczu bębniącego o szklany dach.

– Jakie to żałosne, Lis. Po prostu żałosne. Ukradkowe spotkania w hotelach. Spacery po plaży. – Owen pokręcił głową. – Nie rób takiej miny. Wiedziałem o tym. Oczywiście, że wiedziałem. Prawie od samego początku.

Lis ze strachu czuje ściskanie w gardle. Oczy jej się na chwilę zamykają.

– I dlatego to robisz? Dlatego, że ja miałam romans? Boże drogi, ty…

– Ty dziwko! – Owen rzuca się ku niej i uderza ją w twarz. Lis upada na ziemię. – I ty jesteś moją żoną. Moją żoną!

– Ale ty też się z kimś spotykałeś!

– Uważasz, że to cię upoważniało do oszukiwania mnie? Nie ma takiego prawa, o ile wiem.

Błyska się, tym razem na wschodzie. Burza przesunęła się, jej centrum nie jest już nad nimi.

– Zakochałam się w nim – krzyczy Lis. – To było niezamierzone. A przecież my od miesięcy mówiliśmy o rozwodzie.

– No tak, oczywiście – szydzi Owen. – To cię usprawiedliwia.

– Robert mnie kochał. A ty nie.

– Robert leciał na wszystkie baby.

– Nieprawda!

– Pieprzył połowę bab w Ridgeton. I pewnie paru chłopów…

– To kłamstwo! Ja go kochałam. Nie pozwolę ci…

Kiedy to mówi, w jej głowie pojawia się pewna myśl. Przypomina sobie daty. Przypomina sobie, jak się pogodzili po zakończeniu romansu Owena – mniej więcej wtedy, kiedy się okazało, że pani LAuberget jest śmiertelnie chora. Przypomina sobie, jak on nie chciał, żeby kupiła szkółkę. Łzy przestają jej płynąć. Patrzy na niego chłodno.

– Chodzi o coś jeszcze, prawda? Nie chodzi tylko o to, że spotykałam się z Robertem.

Oczywiście. Majątek. Jej miliony.

– Rozmawialiście z Robertem o ślubie – mówi Owen. – Chciałaś się ze mną rozwieść, odciąć mnie od wszystkiego.

– Mówisz tak, jakby chodziło o pieniądze, które ty zarobiłeś. A to są pieniądze mojego ojca. Poza tym ja zawsze byłam bardzo hojna. Ja… Ale zaraz. Skąd wiedziałeś, że rozmawialiśmy o tym z Robertem?

– Wiedzieliśmy.

Oszołomiona ciosem silniejszym niż niedawne uderzenie w twarz, Lis zaczyna rozumieć.

– My? Dorothy?

Owen nie spotykał się z żadną prawniczką. Jego kochanką była Dorothy. Była i wciąż jest. Ta posłuszna Dorothy. Już dawno zaplanowali śmierć Lis. Owenem kierowała przy tym jego niepohamowana duma i chęć zdobycia pieniędzy. Uroczy, nieporządny Robert zostawił prawdopodobnie jakieś ślady ich romansu w domu albo po prostu za dużo powiedział.

– Jak myślisz, kto do mnie zadzwonił w dzień pikniku, żeby mnie wezwać do pracy? Wcale nie moja sekretarka. O Boże, Lis, byłaś taka ślepa.

– To znaczy, że ty byłeś w parku. No właśnie, wydawało mi się, że cię widziałam.

– Pojechałem do biura i kazałem kierować wszystkie rozmowy do telefonu w samochodzie. Znalazłem się w parku piętnaście minut przed wami. Poszedłem za wami na plażę.

Poszedł i czekał.

Dorothy celowo nie wzięła Hamleta, nie wzięła go po to, żeby Lis wróciła po książkę sama do samochodu, gdzie czekałby na nią Owen.