Выбрать главу

Oczy Lis spotkały się z jego oczami. Mężczyzna ruszył w jej stronę, ale w połowie drogi przez pokryte błotem podwórze zatrzymał się, żeby z nieukrywanym zdumieniem, a potem z głęboką troską popatrzeć na Trento-na Hecka leżącego na wózku. Heck był już przytomny. Obaj mężczyźni zamienili parę słów, po czym medycy zawieźli chudzielca do karetki.

Don Haversham podszedł do Lis i zapytał ją, czy ma ochotę odpowiedzieć na kilka pytań.

– Chyba tak.

Kiedy rozmawiali, z jednej z karetek wysiadł lekarz i założył opatrunek na ramię Lis. A potem wycofał się, mówiąc:

– To nic poważnego. Może to pani myć.

– Nie będzie szwów?

– Nie. A ten guz na głowie zniknie za parę dni. Niech się pani nie martwi.

Lis, która do tej pory nie miała pojęcia, że ma guz na głowie, powiedziała, że się nie martwi. Odwróciła się z powrotem do Havershama, a potem rozmawiała z nim przez blisko pół godziny.

– Aha, zaraz – powiedziała, gdy skończyła opowiadać. – Czy mógłby się pan skontaktować z doktorem Kohlerem ze szpitala w Marsden?

– Z Kohlerem? – Haversham zmrużył oczy. – On zniknął. Próbowaliśmy go znaleźć.

– Zaraz, czy chodzi o Richarda Kohlera? – zapytał szeryf z Ridge-ton, który usłyszał ich rozmowę.

– Tak – odrzekła Liz.

– No więc – oświadczył szeryf – faceta o tym nazwisku znaleziono pijanego. Godzinę temu. Przy punkcie sprzedaży samochodów Klepper-mana.

– Pijanego?

– Spał na masce lincolna. Na dodatek był przykryty płaszczem od deszczu jak kocem, a na jego piersi leżała czaszka – borsuka czy skunksa.

Naprawdę, ja nie żartuję. Jeżeli to nie jest dziwne, to ja już się niczemu nie zdziwię…

– Pijanego? – powtórzyła Lis.

– Nic mu nie będzie. Był porządnie zalany, więc go zamknęliśmy w celi. Miał szczęście, że był na samochodzie, a nie za kierownicą, bo pożegnałby się z prawem jazdy.

Wszystko to było niepodobne do Kohlera. Ale dzisiaj Lis nie była już niczym zdziwiona.

Zaprowadziła Havershama i jednego z zastępców szeryfa do domu, a potem nakłoniła Michaela, żeby wyszedł na zewnątrz. Razem zaprowadzili go do karetki.

– Wygląda na to, że on ma złamaną rękę i nogę w kostce – powiedział jeden z medyków. – Założę się też, że i parę pękniętych żeber. Ale chyba nic nie czuje.

Zastępcy szeryfa wpatrywali się w Michaela z przerażeniem, jak gdyby on był potomkiem osławionego Kuby Rozpruwacza i Lizzie Borden. Lis zapewniła Michaela uroczyście, że nie wstrzykną mu trucizny, i Michael pozwolił zrobić sobie zastrzyk na uspokojenie, a następnie – po tym jak Lis kazała medykowi posmarować sobie nadgarstek, żeby udowodnić, że płyn dezynfekujący nie jest kwasem – zgodził się, żeby mu przemyto rany. W końcu usiadł w karetce i, nie wymawiając słowa pożegnania, złożył ręce razem i wpatrzył się w podłogę. Kiedy drzwi karetki zamykały się za nim, wyglądało na to, że coś sobie nuci.

A potem zabrano pobitego, ale przytomnego Owena.

No i wyglądające okropnie, bezwładne jak szmaciana lalka ciało młodego policjanta, który wykrwawił się na śmierć.

Karetki i samochody policyjne odjechały i Lis i Portia zostały w końcu same. Stały w kuchni. Lis przez chwilę patrzyła na twarz młodszej siostry, która miała minę zdradzającą chaos w głowie. Może spowodował to szok, pomyślała Lis, a może po prostu Portią kieruje ciekawość. To drugie było bardziej prawdopodobne, bo Portia zaczęła nagle zadawać pytania. Lis jednak nie usłyszała ani jednego z nich.

Nie poprosiła też Portii, żeby któreś powtórzyła. Uśmiechnęła się natomiast zagadkowo, ścisnęła siostrę za ramię, wyszła na dwór, gdzie wstawał już błękitny świt, i skierowała się w stronę jeziora. Posokowiec dogonił ją i poszedł przy jej nodze. Kiedy się zatrzymała po drugiej stronie patia, w pobliżu wału z worków, pies skoczył w błoto i znieruchomiał. Ona natomiast usiadła na grobli i wpatrzyła się w wodę mającą kolor spiżu.

Do Ridgeton dotarł teraz zimny front atmosferyczny i drzewa skrzypiały na mrozie. Miliony liści, jak łuski ogromnego gada, okryły ziemię. Później te liście będą błyszczały w słońcu – jeżeli słońce zaświeci. Lis patrzyła na połamane gałęzie, na potłuczone okna, na drewniane gonty, które spadły z dachu, i na kawałki asfaltu. Niebo szalało, to prawda. Jednak, jeżeli nie liczyć zalanego samochodu, zniszczenia były raczej powierzchowne. Tak to bywało z burzami w tej okolicy: nie powodowały wielu zniszczeń, wygaszały tylko światła, łamały gałęzie, zalewały wodą trawniki i sprawiały, że dobrzy obywatele nabierali na pewien czas pokory. Cieplarnia na przykład przeżyła kilka burz i do dzisiejszej nocy nie była nigdy zniszczona. A zresztą i dzisiejszej nocy nie zniszczyła jej burza, tylko ten potężnej budowy szaleniec.

Lis siedziała przez dziesięć minut, drżąc i oddychając głęboko, a para tworzyła wokół jej ust jakąś niesamowitą mgiełkę, tak jakby ona – oddychając – wydychała duchy zmarłych. Pies stał obok niej i patrzył na nią wyczekująco, co, jak przypuszczała, oznaczało, że chce dostać coś do jedzenia. Lis podrapała go po głowie i poszła po mokrej trawie w stronę domu, a on poszedł za nią.

EPILOG

Kwiaty tej odmiany róż są niezwykłe.

Jest to odmiana dwudziestowieczna, a ta róża, którą Lis Atcheson właśnie przycinała, była olśniewająco białą różą o nazwie Iceberg, wspaniałym okazem rozkładającym swe gałązki u wejścia do cieplarni. Goście często podziwiali jej kwiaty i Lis była pewna, że gdyby stanęła z tą różą do konkursu, to zdobyłaby niebieską wstęgę.

Dzisiaj, obcinając pędy, miała na sobie ciemnozieloną sukienkę w turecki wzorek, odcieniem przypominającą jaszczurkę o północy. Sukienka była ciemna – jak przystało na tę okazję, ale nie czarna. Bo Lis wybierała się na rozprawę w sądzie, podczas której miał zapaść wyrok, a nie na pogrzeb.

Mimo że po tej rozprawie miała zostać swego rodzaju wdową, nie była pogrążona w żałobie.

Wbrew radom adwokata, Owen uparł się, żeby oprzeć linię obrony na argumencie, że jest niepoczytalny. Biegły psychiatra w długim, nudnym monologu scharakteryzował go jako czystego socjopatę. Jednak takie rozpoznanie najwyraźniej nie przemówiło do przysięgłych w tym samym stopniu co rozpoznanie Michaela. Po dość długim procesie ława orzekła w pierwszym głosowaniu, że Owen winien jest morderstwa pierwszego stopnia.

W zeszłym tygodniu Lis podpisała umowę kupna-sprzedaży Szkółki Langdellów i tego samego dnia złożyła wypowiedzenie w szkole. Wraz z upłynięciem semestru letniego jej dwunastoletnia kariera nauczycielki angielskiego miała oficjalnie dobiec końca.

Ku zdumieniu starszej siostry, Portia poprosiła o pokazanie jej dokumentacji szkółki, a następnie sama przedstawiła tę dokumentację swojemu przyjacielowi – Erykowi czy Edwardowi, Lis nie pamiętała, jak miał na imię. Temu, będącemu bankowcem – specjalistą od obrotu walorami, firma zaimponowała. Doradził Portii, żeby weszła do spółki póki czas. Ona sama przez kilka dni rozważała tę możliwość, a potem stwierdziła, że potrzebuje dłuższego okresu na zastanowienie. Obiecała Lis, że da jej odpowiedź po powrocie z Karaibów, gdzie miała spędzić luty i marzec.

Portia nocowała dzisiaj u Lis i miała jej towarzyszyć na rozprawę. Po aresztowaniu Owena mieszkała z siostrą przez trzy tygodnie, pomagając jej sprzątać i dokonywać napraw w domu. Ale w tydzień po sformułowaniu aktu oskarżenia Lis doszła do wniosku, że chce zostać sama, i namówiła Portię, żeby wróciła do Nowego Jorku. Na stacji Portia nagle rzekła:

– Słuchaj, Lis, a może byś przyjechała do Nowego Jorku i zamieszkała u mnie?

Lis była wzruszona tą propozycją, chociaż było dla niej jasne, że tak naprawdę to Portia nie chce jej mieć u siebie. Ponieważ jednak nie lubiła miasta, odmówiła.