Выбрать главу

Portia wskazała ruchem głowy wysokie, pomarańczowo-czerwone krzewy różane.

– Lis traktuje cieplarnię jak jakąś świętość. A mama wcale nie miała na nią zbytniej ochoty.

– A ja myślałem, że Ruth żyła dla tych kwiatów.

– Tak przedstawia to Lis. Ale tak nie było. Ojciec upierał się przy tym, koniecznie chciał zbudować cieplarnię. Według mnie chodziło mu o to, żeby mama miała jakieś zajęcie podczas jego podróży służbowych.

– Dwulicowość i udawanie to coś, co moim zdaniem zupełnie nie pasuje do waszej matki… – Mówiąc to, Owen usunął kropelkę krwi i przyjrzał się ranie.

– No wiesz, z tym to nigdy nie wiadomo. Cicha woda brzegi rwie. Ale czy ojciec nie miał skłonności do paranoi?

– Nie mam pojęcia. Nigdy go za bardzo nie lubiłem.

– Ooo, to boli – szepnęła, gdy on badał ranę. – Kiedy byłyśmy małe, na tej werandzie jadało się niedzielne obiady. Punktualnie o drugiej. Ojciec dzwonił dzwonkiem i musiałyśmy się zjawiać natychmiast. Rostbef, kartofle i fasolka. Jadłyśmy, a on wygłaszał wykład o literaturze, biznesie albo lotach kosmicznych. Czasami o polityce. Szczególną sympatią darzył astronautów.

– On naprawdę tam jest… ten kolec. Taki koniuszek. Widzę go.

– A boli jak cholera. Możesz go wyjąć?

– Mam szczypczyki.

Wyciągnął szwajcarski nóż wojskowy.

Portia sięgnęła do kieszeni i wręczyła mu zapalniczkę. – Masz. Kiedy spojrzał na nią zdziwiony, roześmiała się.

– Wysterylizuj je. Kiedy człowiek mieszka w Nowym Jorku, uczy się ostrożności. Nie wpakowuje w siebie byle czego.

Owen wziął zapalniczkę i opalił końce szczypczyków.

– Szwajcarski nóż wojskowy – powiedziała Portia, patrząc mu na ręce. – Czy ma korkociąg? I wszystko inne? Małe nożyczki? Szkło powiększające?

– Wiesz, czasami trudno się zorientować, czy ty się z człowieka nie nabijasz.

– To pewnie dlatego, że mam taki wielkomiejski, szorstki sposób bycia. Czasami popadam przez to w kłopoty. Nie bierz tak do siebie tego, co mówię.

Portia zamilkła i odwróciła się. Pochyliła się nad różanym krzewem i wciągnęła głęboko powietrze.

– Nie wiedziałem, że palisz. – Owen zwrócił jej zapalniczkę.

– Nie palę. W każdym razie nie papierosy. A potem, po deserze, któremu towarzyszyło… co?

– Nie mam pojęcia.

– Porto.

Owen powiedział, że powinien był zgadnąć.

– Lubisz porto, Owenie?

– Nie. Nie lubię porto.

– O Jezu, jak to boli.

– Przepraszam.

Położył swoją dużą dłoń na jej udzie i przytrzymał je, chwytając szczypczykami kolec.

– Trzymaj spódnicę w górze, żeby się nie pobrudziła krwią.

Portia podciągnęła trochę wyżej spódnicę, a przed jego oczami błysnęła koronka u jej majtek. Owen przycisnął mocniej szczypczyki. Portia miała zamknięte oczy i zaciśnięte zęby.

– Ja też nie znoszę porto, ale znam się na rocznikach jak fachowiec. Słuchałam uważnie przemów ojca przy obiedzie. Rok tysiąc dziewięćset siedemnasty był tak dobry jak najlepszy rok w tym stuleciu… Czyli który?

Portia uniosła pytająco brew.

– Oczywiście tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci. Myślałam, że wszyscy tacy farmerzy z wyższych sfer to wiedzą.

– Ja pracy na roli nie lubię tak samo jak porto. Więc nie jestem farmerem.

– No to zajmij się ogrodem.

Owen poczuł, że jej udo drży mu w dłoni. Chwycił je mocniej. Portia mówiła dalej:

– Naprawdę doskonałe porto z roku tysiąc dziewięćset siedemnastego ma bukiet przypominający zapach tytoniu… Ach, te niedzielne wieczory! Po wypiciu porto i wykładzie ojca na temat porto albo NASA, albo literatury, albo Bóg wie czego jeszcze i po naszych bolos levados i dżemie my, dzieci, nie miałyśmy nic do roboty…

Portia wciągnęła głęboko powietrze, a potem zapytała:

– Słuchaj, Owen, ja tak naprawdę to nie musiałam tutaj przyjeżdżać, prawda? Mogłam wszystko podpisać w Nowym Jorku, poświadczyć podpisy u notariusza i przysłać wam papiery pocztą. Tak?

Owen milczał przez chwilę.

– Tak. Mogłaś.

– Więc czego ona naprawdę chce?

– Jesteś jej siostrą.

– Czy to oznacza, że mam wiedzieć, dlaczego mnie wezwała? Czy też może, że ona pragnie mojego towarzystwa?

– Ostatnio nie widywała cię często.

Portia roześmiała się. – Masz tego cholernika?

– Już prawie wyszedł.

Owen spojrzał na drzwi, przez które w każdej chwili mogła wejść jego żona i przyłapać ich na tym, co właśnie robili. Jeszcze raz przycisnął szczypczyki i poczuł, że Portia drży. Portia zagryzła wargę i nic nie powiedziała. A potem on wyciągnął kolec i wyprostował się.

Wciąż podtrzymując swoją przezroczystą spódnicę, Portia odwróciła się. Przed oczami Owena jeszcze raz błysnęły jej majtki. Owen podniósł szczypczyki ubrudzone krwią.

– Wydawałoby się, że powinien być większy – powiedziała Portia. – Dzięki. Jesteś człowiekiem o wielu talentach.

– Nie jest tak źle. Jest mały znak. Powinnaś to zdezynfekować.

– A macie coś do dezynfekcji?

– W łazience na górze – odpowiedział. – W tej przy naszej sypialni. Portia przyłożyła do ranki papierową chusteczkę, a potem przyjrzała

jej się.

– Te cholerne róże – mruknęła i, opuściwszy spódnicę, ruszyła w stronę schodów.

5

Objął ją ramionami i przycisnął usta do jej ust. Nie był to pocałunek łagodny. Jej palce natrafiły na jego twardy biceps. Przyciągnęła go do siebie. Potarła piersiami przykrytymi tylko cienkim materiałem bluzki o jego nagi tors.

Nie panuję nad sobą, pomyślał Owen. Zamknął oczy i pocałował ją jeszcze raz.

Jego język wsunął się między jej wargi i zaczął igrać z jej językiem. Ona schwyciła jego dolną wargę zębami i wessała ją. A potem zawahała się i zmieszana odwróciła się od niego.

– Nie – powiedział rozkazująco. – Pocałuj mnie.

– Ajeżeli ona nas zobaczy?

Owen uciszył ją, zauważywszy, że protestuje bez wielkiego przekonania. Wyglądało na to, że ryzyko, iż zostaną przyłapani, podnieca ją.

Jego dłonie przesunęły się na jej bluzkę. Ona zadrżała, kiedy oderwany guzik upadł na ziemię, ale nie stawiała już oporu. Bluzka rozchyliła się i jego dłonie zaczęły gładzić jej obnażone piersi.

– Czy…? – zaczęła, ale on znowu ją pocałował i wziął koniuszek jej piersi między kciuk a mały palec. Drugą ręką objął ją z tyłu i przyciągnął do siebie.

Podniósł wysoko jej spódnicę i zatknął jej rąbek za pasek, odsłaniając białą skórę. Uniosła biodra, ale on pogładził tylko jej obcisłe jedwabne majteczki i nie dotknął ich więcej. Wziął ją natomiast za rękę, rozpiął sobie spodnie, wyciągnął członek i zamknął jej dłoń na nim, mówiąc jej po cichu, jak ma go gładzić. Mocno, bardzo mocno, prawie do bólu. Kiedy na chwilę przestała, rozkazał: – Mocniej!

Usłuchała.

W chwilę później powstrzymał ją. Chwycił ją gwałtownie za ramiona i obrócił tak, że leżała na brzuchu, plecami do niego. Położył jej rękę na głowie, popchnął ją lekko do przodu, a potem zdjął jej majtki. Przytrzymując obiema rękami jej biodra, wszedł w nią i natychmiast stracił resztkę panowania nad sobą. Przycisnął się do niej. Ujął jej piersi w ręce i przyciągnął ją mocniej do siebie. Z jej ust wydobywał się urywany oddech. Owen przysunął usta do jej szyi i ugryzł ją w kark. Poczuł smak potu i perfum. A ona, wijąc się i pojękując, przycisnęła się do niego.