Выбрать главу

Kiedy minął tablicę z napisem GETO, skierował się na zachód. Szedł łąkami porośniętymi trawą i pnączami dyni, równolegle do niewyraźnie rysującej się w ciemnościach szosy numer 236. Szedł szybko i zatrzymał się tylko raz – żeby umieścić jedną z pułapek tuż za kamiennym murem. Przykrył ją liśćmi i pospieszył dalej.

Teraz wyprostował się trochę i spojrzał na samochód. W pobliżu samochodu nie dostrzegł nikogo. Mimo to nie wychodził z kryjówki. Wycelował broń w stronę drzew i czekał na najlżejszy ruch. Czując zapach trawy, przypomniał sobie coś. Usiłował zignorować wspomnienie, ale nie udało mu się.

Co ty masz na głowie, mamo? Mamo…

Zdejmij ten kapelusz. On mi się nie podoba.

Piętnaście lat temu Michael Hrubek był chłopcem bardzo muskularnym i bardzo spasionym. Chodził jak kaczka i miał długą, podobną do pnia szyję. Pewnego dnia, bawiąc się w wysokiej trawie za starą wierzbą, usłyszał wołanie:

– Michael! Michael!

Matka pojawiła się na werandzie z tyłu domu – porządnie utrzymanego podmiejskiego domu w Westbury w Pensylwanii.

– Michael, przyjdź tu do mnie.

Miała na głowie czerwony kapelusz z szerokim rondem, spod którego wymykały się jej piękne włosy i tańczyły na wietrze jak żółte płomienie. Nawet z tej odległości, w której się znajdował, Michael widział jej czerwone paznokcie przypominające rany po oparzeniu papierosem. Oczy matki były ciemne, schowane pod rondem kapelusza i za tymi dziwnymi małymi maskami, które wyciskała z tubek leżących na toaletce i nakładała na powieki. Michael podejrzewał, że robiła to, żeby się ukryć przed nim.

– Kotku… Przyjdź tutaj, proszę. Jesteś mi potrzebny. Michael podniósł się powoli i podszedł do niej.

– Przyszłam do domu przed chwilą. Po drodze nie miałam czasu. Chcę, żebyś poszedł do sklepu spożywczego po zakupy.

– Oj, nie – odrzekł chłopiec tonem tragicznym.

– Wiem, że nie chcesz – powiedziała matka. – Ale widzisz, przyjdą zaraz państwo Klevan, państwo Abernathy i państwo Potter. Potrzebne mi mleko i kawa.

– Nie, nie mogę.

– Ależ możesz. Jesteś przecież moim małym żołnierzykiem. Małym, dzielnym żołnierzykiem.

– Nie, nie – jęknął. – Nie mogę tego zrobić z pewnych powodów.

– I uważaj, jak będziesz brał resztę. Żeby cię nie oszukali.

– Oni nie pozwolą mi przejść przez ulicę – odpowiedział Michael. – Ja nie wiem, gdzie to jest!

– Nie martw się. Ja ci powiem – obiecała matka uspokajającym tonem. – Napiszę ci na kartce.

– Nie mogę.

– Zrób to dla mnie. No, idź, prędziutko.

– Nie.

– Masz dwanaście lat. Potrafisz to zrobić. Matka nie dawała się wyprowadzić z równowagi.

– Nie, nie! Sklep jest zamknięty.

– Mleko i kawę. Idź i kup… sklep jest otwarty. Bądź dzielny.

W tym momencie przybyli państwo Klevan czy też państwo Milford i matka nie zdążyła napisać na kartce, gdzie jest sklep. Kazała mu już iść. Michael, przerażony tak, że chciało mu się wymiotować, ruszył w drogę, ściskając w garści banknot pięciodolarowy.

Po godzinie do zdenerwowanej matki zatelefonowano ze sklepu. Mi-chael wszedł tam przed dziesięcioma minutami i narobił zamieszania.

– Pani syn – powiedział kierownik – chce kupić sklep.

– Chce kupić sklep? – zapytała zdumiona matka.

– Mówi, że pani mu kazała go kupić. Wezwę chyba policję. Dotknął jednej-z kasjerek. Wie pani, jej piersi. Kasjerka jest zszokowana.

– O Boże.

Matka pędem udała się do sklepu.

Trzęsący się ze strachu Michael stał koło kasy. Kiedy okazało się, że nie może zrobić tego, co mu matka kazała, mówiąc…Idź i kup… sklep… przestał myśleć, chwycił kasjerkę za tłuste ramię i wsadził jej pieniądze do kieszeni bluzki.

– Niech pani to weźmie! – krzyczał. – Niech pani weźmie te pieniądze!

Matka zabrała go do domu i zaprowadziła prosto do łazienki.

– Boję się.

– Boisz się, kochanie? Mój dzielny żołnierzyk się boi? A czego?

– Gdzie ja byłem? Nic nie pamiętam.

– Niczego. Nie pamiętam niczego. A teraz zdejmij to brudne ubranie. Na ubraniu były wióry i kurz, gdyż Michael w sklepie rzucił się na

podłogę, chcąc się schować w momencie, kiedy matka wpadła tam z płonącym wzrokiem.

– A później masz przyjść do gości i powiedzieć im, że przepraszasz za to, co zrobiłeś. Jak ich przeprosisz, pójdziesz do łóżka i zostaniesz w nim do wieczora.

– Do łóżka?

– Tak, do łóżka – powiedziała krótko.

Czy to miała być kara, czy pocieszenie? Michael nie miał pojęcia. Zastanawiał się nad tym przez kilka minut, a potem usiadł na ubikacji i zaczął łamać sobie głowę nad innym problemem. Matka wrzuciła jego rzeczy do pralki. Czy to oznaczało, że chce, żeby przyszedł przepraszać gości bez ubrania? Rozejrzał się za czymś, co mógłby na siebie włożyć.

Pięć minut później otworzył drzwi i wszedł do salonu w szlafroku matki.

– Dzień dobry – powiedział, podchodząc do gości. – Próbowałem kupić ten zasrany sklep. Przepraszam.

Pan Abernathy czy pan Milford, który coś mówił, przerwał w pół zdania. Ajego żona zakryła sobie usta dłonią, powstrzymując się od wypowiedzenia jakiejś niepotrzebnej uwagi, której mogłaby potem żałować.

Tymczasem matka… Matka uśmiechała się! Michael był zdumiony. Jej zamaskowane oczy były zimne, ale uśmiechała się do niego.

– A, jest nasz dzielny żołnierzyk – szepnęła. – Czy Michael nie wygląda modnie?

– Znalazłem ten szlafrok za drzwiami.

– Naprawdę? – zapytała, kręcąc głową.

Michael uśmiechnął się. Modnie. Był zadowolony z siebie.

– Próbowałem kupić ten zasrany sklep! – powtórzył, śmiejąc się ochryple.

Goście, którzy trzymali filiżanki herbaty, a nie kawy, z cytryną, a nie z mlekiem, starali się nie patrzeć sobie w oczy. Matka wstała.

– Zmieniłam zdanie – powiedziała. – Michael, wyglądasz tak ładnie. Może byś wyszedł i pobawił się?

– Na dworze? – uśmiech zniknął z jego twarzy.

– No tak. Na dworze. Idź.

– Ale to głupio wychodzić w szla…

– Nie, wcale nie głupio. Idź na dwór.

– Ale oni mnie mogą zobaczyć. – Michael zaczął płakać. – Ktoś mnie może zobaczyć.

– Już! – wrzasnęła. – Na dwór, do cholery!

A potem wzięła go za rękę, zaprowadziła do frontowych drzwi i wypchnęła na zewnątrz. Michael stał tak na progu w jasnoniebieskim szlafroku, a dwie dziewczynki z sąsiedztwa gapiły się na niego. Z początku się uśmiechały, ale kiedy Michael zaczął na nie patrzeć i mruczeć coś do siebie, zrobiło im się głupio i weszły do swojego domu. Michael odwrócił się i stanął twarzą do drzwi frontowych. Usłyszał zgrzyt zamka. Zajrzał przez okienko w drzwiach i zobaczył odwracającą się twarz matki. Poszedł za dom, pod wierzbę i resztę dnia spędził w trawie, podobnej do tej, w której siedział dziś w nocy, czekając na snajperów i obserwując samochód.

Usłyszawszy szelest tej trawy i poczuwszy jej pieszczotę na skórze (podobną do tamtej pieszczoty), przypomniał sobie prawie wszystko, co zdarzyło się tamtego dnia. Jednak wspomnienie nie było wyraźne. Nie było wyraźne z tego samego powodu, dla którego było takie ważne dla całego jego dalszego życia – a mianowicie dlatego, że cały ten incydent stanowił pierwsze jego zerwanie z rzeczywistością, pierwszy jego epizod psychiatryczny. Obraz tych kilku godzin był zniekształcony zarówno przez jego świadomość, jak i przez upływ czasu. Na ten obraz nałożyły się inne wspomnienia, z których wiele prześladowało go tak samo i wywoływało taki sam smutek. Dzisiejszej nocy, przypomniawszy sobie pod wpływem zapachu i pieszczotliwego dotknięcia trawy tamte kilka godzin, mógł głębiej spenetrować ten incydent (do czego zresztą nieraz zachęcał go doktor Richard), ale zrobił się taki podniecony, że nie był w stanie dłużej usiedzieć na miejscu. Bez względu na to, czy czyhali na niego snajperzy, czy nie – musiał zacząć działać. Wstał i poszedł w stronę szosy.