Выбрать главу

Wzrok doktora Ronalda Adlera przesuwał się po mapie hrabstwa Mars-den.

– Doszedł aż do granicy stanu. Kto by się tego spodziewał – powiedział Adler i dodał bez entuzjazmu i bez oznak zainteresowania: – Patrol drogowy z Massachusetts powinien go mieć za jakąś godzinę. Chcę mieć plan na najgorszą ewentualność.

– Czy mówi pan o nagrodzie? – zapytał Peter Grimes.

– O nagrodzie? – warknął dyrektor.

– Mhm. Co pan ma na myśli, mówiąc o najgorszej ewentualności?

Wyglądało na to, że Adler wie dokładnie, co ma na myśli. Mimo to milczał przez chwilę, prawdopodobnie z powodu jakiegoś przesądu, którego z jego świadomości nie wykorzeniły studia medyczne.

– To, że kiedy go znajdą, on może zabić policjanta. Albo kogoś innego. To mam na myśli.

– No tak, sądzę, że to możliwe – powiedział Grimes. – Chociaż niezbyt prawdopodobne.

Adler wrócił do sprawozdań ordynatora Oddziału E:

– Czy to wszystko prawda?

– Tak. Jestem tego pewien.

– Hrubek brał udział w terapii zajęciowej? Kohler odbywał z nim indywidualne sesje psychoanalityczne? Stosował wobec niego terapię, którą zawsze wszystkich zanudza?

I o której pisze w najlepszych czasopismach fachowych, dodał w myśli Grimes. A głośno powiedział:

– Na to wygląda.

– Zalecenia Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego. Wszyscy je znamy. Zgodnie z nimi schizofrenik może być poddany terapii indywidualnej pod warunkiem, że jest młody, inteligentny i że miał w życiu osiągnięcia. I że jego choroba ma ostrzejszy przebieg niż u chroników… Aha, i pod warunkiem, że miał pewne sukcesy, jeżeli chodzi o związki seksualne. Do Michaela Hrubeka to raczej nie pasuje.

Asystent omal nie powiedział: „Chyba że gwałt potraktuje się jako sukces w sferze związków seksualnych". Powstrzymał się jednak. Był przy tym ciekawy, czy po takiej uwadze Adler wylałby go z pracy, czyby się tylko śmiał.

– Taka historia choroby – Adler przekartkował plik papierów – a Kohler stosuje indywidualną terapię. Naprawdę Kohler przedobrzył. Zastanówmy się… Czy te drzwi są otwarte? Te drzwi od gabinetu. Proszę je zamknąć.

Grimes zrobił, co mu kazano. Adler przejrzał sprawozdanie jednego z lekarzy, który pisał, że Hrubek przedstawił mu plan wyszarpnięcia jedną gołą ręką jego organów wewnętrznych. Plan był dokładny i Hrubek wykazał się przy tym imponującą znajomością ludzkiej anatomii.

Kiedy Grimes opadł znowu na swoje krzesło, Adler zamknął teczkę z papierami i zapatrzył się w sufit. Jego ręka powędrowała między nogi, poprawił coś sobie w kroku. A potem zapytał:

– Zdaje pan sobie sprawę, co zrobił Herr Doktor Kohler?

– On…

– Zna pan przypadek Burtona Scotta Webleya? Burtona Scotta Web-leya Trzeciego. Czy Czwartego. Nie pamiętam dokładnie. Zna pan ten przypadek? Uczą takich rzeczy na… Gdzie pan studiował?

– Na Columbii. Nie, nie znam tego przypadku.

– Co-lum-bia no, no. – Adler wycedził tę nazwę z pogardliwą ironią. – Webley Trzeci czy Czwarty. Był w szpitalu w Nowym Jorku. Nie wiem, w którym. Może w Creedmoor. A może w Pilgrim State. Nie wiem dokładnie. Aha, i był pacjentem prywatnym. No wie pan, najlepsi lekarze, tacy jak nasz przyjaciel Zygmunt Kohler. Tacy co to cum laude. Tacy z różnych Co-lum-bii.

– Rozumiem.

– Widzi pan, Kohler uważa, że nasze szpitale pełne są Van Goghów. Poetów i malarzy. Geniuszy, których nikt nie rozumie, takich wariatów z wizją – bestii o dwóch głowach. – Zauważywszy, że Grimes patrzy na niego tak, jakby nie rozumiał, Adler mówił dalej: – Webley miał schizofrenię paranoidalną. Z urojeniami. Skąpoobjawową. Miał dwadzieścia osiem lat. Przypomina to coś panu? Jego urojenia koncentrowały się wokół rodziny. Rodzina chciała się do niego dobrać i tak dalej. Uważał, że ojca i ciotkę łączy kazirodczy związek. Że Network TV pokazuje ich stosunki seksualne. Pewnego razu Webłey groził ciotce widłami. Został hospitalizowany wbrew woli. Wtedy modna była terapia insulinowa i Webley sto siedemdziesiąt razy był w śpiączce.

– Jezu.

– A potem, kiedy poziom cukru we krwi stał się u niego problemem, ci od elektrowstrząsów przestawili go na boczny tor na sześć miesięcy. Po takiej długiej terapii, jak pan się może domyślić, przypominał raczej strzęp człowieka.

– Kiedy to było?

– To nie ma znaczenia. Wkrótce po przerwaniu kuracji elektro-wstrząsowej Webley odwiedza ordynatora, który stawia nową diagnozę. Webley przychodzi na badanie czyściutki, porządny i pozbierany. I bardzo bystry. Zadziwiająco bystry, jeżeli się weźmie pod uwagę, że przyjmuje te koktajle z firmy SmithKline. Jest grzeczny, reaguje poprawnie, chce się leczyć. Doktor zaleca całą serię testów. Webley zdaje wszystkie dwadzieścia pięć. Cudowne wyleczenie. Opiszą go w piśmie Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego.

– Chyba się domyślam, na co się zanosi.

– Domyśla się pan? – Adler spojrzał na Grimesa rozbawiony. – Domyślił się pan, że po wypisaniu ze szpitala on wziął taksówkę, pojechał do ciotki i zgwałcił ją, a potem wypruł jej flaki, szukając schowanego mikrofonu, za pomocą którego miano rzekomo zdobyć przeciwko niemu dowody? Domyślił się pan, że piętnastoletnia córka ciotki weszła do domu w trakcie tych poszukiwań i że on jej zrobił to samo co matce? Domyślił się pan, że ośmioletniego syna ciotki uratowało to, że Webley zasnął wśród wnętrzności dziewczyny? No, zbladł pan. Ale ja jeszcze muszę panu powiedzieć coś najbardziej szokującego. Otóż on to wszystko sobie zaplanował. Miał iloraz inteligencji 146. Przestał brać leki, a potem, po paru dniach, poszedł do biblioteki i nauczył się na pamięć odpowiedzi na wszystkie dwadzieścia pięć testów. No i jak przyszło co do czego – poszło mu cholernie dobrze.

– Myśli pan, że Hrubek zrobił to samo? Że oszukał Kohlera?

– Oczywiście, że tak myślę! I Kohler kupił to, co on mu powiedział. To Kohler jest właściwie winien śmierci Callaghana. I pozostałych śmierci dzisiejszej nocy. Tak, Grimes, on jest odpowiedzialny.

– Bez wątpienia.

– Proszę mi powiedzieć, co pan o nim myśli. To znaczy o Kohlerze.

– To nadęta gnida.

Adler był zadowolony, że ktoś podziela uczucia, jakie on żywi do Kohlera, chociaż gardził Grimesem za to, że jest takim lizusem,

– To nie wszystko. Bo zastanówmy się, dlaczego on jest taki ślepy. Przecież nie jest głupi. Jest jaki jest, ale głupi nie jest na pewno. Więc dlaczego?

– Naprawdę nie…

– Chciałbym, żeby pan coś dla mnie zrobił.

– Ale, panie doktorze…

– Żeby się pan zabawił w detektywa.

Adler, który był w zasadzie szczupły, opuścił głowę, patrząc na Grime-sa ponad okularami, wskutek czego zrobił mu się pokaźny podwójny podbródek.

Było już bardzo późno, więc Grimes, który miał dosyć dyplomatycznego lawirowania, postanowił być odważny.

– Raczej nie mam na to ochoty – powiedział.

– Nie ma pan ochoty? – warknął Adler. – Niech się pan nie stawia. Ja chcę zobaczyć strach w pana oczach, młody człowieku. Nie jest pan nietykalny. Gdybym chciał obciąć panu jaja, to zrobiłbym to w jednej chwili. Byłoby to dla mnie łatwiejsze niż wykastrowanie tych sanitariuszy. Niech pan o tym nie zapomina. A teraz słucha mnie pan? Zabawi się pan w detektywa. Niech pan robi notatki, jeżeli nie może pan zapamiętać, co mówię. Jest pan gotowy? – zapytał drwiąco, zapominając, że mówi nie do niekompetentnej sekretarki, tylko do lekarza.

Kiedy wrócili z psem do sportowego samochodu, Heck nabrał przekonania, że Hrubek złapał okazję albo schował się w samochodzie pogotowia technicznego, które przyjechało wezwane przez kierowcę zepsutej maszyny.