mniała sobie to wszystko, rozmawiając dziś wieczorem z Owenem, kiedy siedzieli w patio.
Oczywiście, że ona sobie te rozmowy wyobraziła.
Jednak Lis zawsze na to wspomnienie przechodził zimny dreszcz.
Lis myślała, że choroba matki spowoduje, że ona i Portia staną się sobie bliższe. Jednak tak się nie stało. Portia spędzała tylko trochę więcej czasu w Ridgeton.
Lis wściekała się na nią za to, że tak zaniedbuje matkę. Pewnego razu pojechała z matką do Nowego Jorku na umówioną wizytę lekarską, postanowiwszy rozmówić się z siostrą przy tej okazji. Ale Portia przechytrzyła ją. Przygotowała jedną sypialnię w swoim mieszkaniu dla matki i nalegała, żeby Lis i matka zatrzymały się u niej. Odwołała randki, wzięła urlop, a nawet kupiła książkę kucharską z przepisami dla chorych na raka. Lis jeszcze dzisiaj miała przed oczami komiczny widok: Portię z rozpuszczonymi włosami stojącą na rozstawionych szeroko nogach na środku maleńkiej kuchni, wrzucającą mąkę do misek i jarzyny do rondli i szukającą rozpaczliwie sztućców, które się gdzieś zapodziały.
W ten sposób nie doszło do konfrontacji. Jednak kiedy Ruth wróciła do domu, Portia zachowywała dystans tak jak poprzednio i cały ciężar umierania spadł na Lis. Od tego czasu zdarzyło się między nimi niejedno i Lis przebaczyła już Portu. Właściwie to była zadowolona z tego, że w tych ostatnich chwilach pozostała z matką sama. Bo nie chciałaby dzielić z nikim tego doświadczenia. Wiedziała, że nigdy nie zapomni ostatnich dotknięć ręki matki, ręki, która wydała jej się dziwnie muskularna. Tuż przed śmiercią matka ścisnęła jej dłoń trzy razy. Przypominało to jakiś sygnał – jakby literę w alfabecie Morse'a.
Teraz nagle Lis zdała sobie sprawę, że chwyta z trudem oddech, bo wspominając, pracowała z coraz większą, rozpaczliwą energią i coraz szybciej. Przerwała pracę i oparła się o wał z worków mający już trzy stopy wysokości.
Zamknęła na chwilę oczy. Przestraszył ją głos siostry.
– No to – powiedziała Portia, wbijając łopatę w kupę piasku – chyba już czas zapytać: dlaczego, ale tak naprawdę dlaczego chciałaś, żebym przyjechała?
Lis naliczyła siedem worków napełnionych piaskiem, leżących u stóp siostry i gotowych do położenia na szczycie wału. Portia napełniła dwa następne i mówiła dalej:
– Nie było konieczne, żebym tu przyjeżdżała ze względu na sprawy związane ze spadkiem, prawda? Mogłam wszystko załatwić, nie ruszając się z miasta. Tak powiedział Owen.
– Już dawno tu nie byłaś. A ja rzadko bywam w Nowym Jorku.
– Jeżeli chcesz przez to powiedzieć, że rzadko się widujemy, to oczywiście masz rację. Ale ty myślisz jeszcze o czymś innym, prawda? Nie tylko o naszych stosunkach towarzyskich.
Lis, milcząc, patrzyła, jak kolejny worek szybko napełnia się mokrym piaskiem.
– Co to ma być? – mówiła dalej Portia. – Próba pogodzenia się ze mną?
Lis nie dopuściła do tego, żeby ubódł ją ironiczny ton siostry. Złapała jeden z worków za rogi i cisnęła go z wściekłością na szczyt wału.
– Może byśmy odpoczęły przez pięć minut?
Portia skończyła napełniać kolejny worek, wbiła łopatę w piach, zdjęła rękawiczki i zaczęła się przyglądać czerwonej plamie na swoim palcu wskazującym. Usiadła obok siostry na niskim wale z worków.
Po chwili Lis mówiła dalej:
– Chcę przestać uczyć. Portia nie była zdziwiona.
– Ja nigdy nie widziałam w tobie nauczycielki.
A co ona we mnie widziała? – zastanowiła się Lis. Domyślała się, że Portia ma jakieś zdanie na temat jej kariery zawodowej, podobnie zresztą jak na temat całego jej życia, ale nie miała pojęcia, jakie jest to zdanie.
– Ja lubię uczyć. Ale myślę, że czas na jakąś zmianę.
– Jesteś teraz bogata. Przestań w ogóle pracować.
– Nie, nie mam zamiaru tak po prostu rzucić pracy.
– A dlaczego? Siedź w domu i zajmij się ogrodem. Oglądaj telewizję. Znam gorsze sposoby na życie.
– Ty wiesz, gdzie jest Szkółka Langdellów?
– Nie. – Młoda kobieta zmrużyła oczy i pokręciła głową. – Zaraz, poczekaj, to jest tam zaraz przy szosie numer 236, tak?
– Chodziłyśmy tam ciągle. Z mamą. Pozwalali nam podlewać kwiaty w oranżerii.
– Coś sobie przypominam. To tam, gdzie mieli tyle cebuli. Lis roześmiała się cicho.
– Cebulek kwiatowych.
– No tak. Ta szkółka wciąż tam jest?
– Jest do kupienia. Szkółka i firma ogrodnicza będąca własnością tej rodziny…
– O Jezu! Zobacz…
Portia patrzyła na drugi brzeg jeziora. Woda zniosła starą przystań stojącą dotychczas na palach. Niesamowicie wyglądająca biała budowla z gnijących desek zsuwała się powoli do wody.
– Mieli ją rozebrać. – Lis kiwnęła głową w stronę przystani. – Wygląda na to, że w ten sposób oszczędzi się parę dolarów podatników… No, ale ja mówiłam o tej firmie ogrodniczej. – Potarła nerwowo dłonią o dłoń i poczuła, że są chłodne. – Chyba ją kupię.
Portia kiwnęła głową. Znowu owinęła sobie płowy kosmyk wokół palców i włożyła jego koniec do ust. W słabym świetle wyglądała bardzo blado, a jej wargi wydawały się czarne. Czy umalowała je, zanim przyszła tutaj i zabrała się za napełnianie worków?
– Potrzebny mi wspólnik – powiedziała Lis powoli. – Myślałam, że ty mogłabyś zostać moją wspólniczką.
Portia roześmiała się. Była ładną kobietą i potrafiła w jednej chwili, jak za przekręceniem kontaktu, stać się wcieleniem zmysłowości, uroku albo inteligencji. Jednak często śmiała się tak jakoś dziwnie gardłowo i ten śmiech, według Lis, odbierał jej cały wdzięk. Zdarzało się to przeważnie wtedy, kiedy Portia odnosiła się do kogoś krytycznie, nie chcąc mu tego otwarcie okazać i spodziewając się, że ten ktoś sam domyśli się, skąd wziął się ten jej stosunek do niego.
Lis poczuła gorąco na skroniach i zarumieniła się. – Ja się nie znam na prowadzeniu interesu. Nie znam się na sprawach finansowych, na marketingu i tak dalej, a ty się znasz.
– Ja się zajmuję reklamą. Nie jestem specem od biznesu.
– Ale wiesz o tych rzeczach więcej ode mnie. Zawsze mówiłaś, że chcesz przestać pracować w reklamie. W zeszłym roku chciałaś otworzyć butik.
– Każdy, kto pracuje w reklamie, mówi, że odejdzie i otworzy butik. Albo restaurację. Ale ty i ja jako wspólniczki?
– To dobra okazja. Langdell umarł w zeszłym roku, a jego żona nie chce tego dalej prowadzić. Żądają trzech milionów za wszystko. Sama ziemia jest warta dwa. Obecnie procenty hipoteczne są ogromne. A Angie mówi, że chce sama je częściowo sfinansować, jeżeli dostanie półtora miliona od razu.
– Ty mówisz poważnie, prawda?
– Ja potrzebuję odmiany. Kocham ogrody i…
– Jeżeli o to chodzi, to wiem, że z twojego punktu widzenia to ma sens. Pytałam o tę naszą spółkę.
– Oczywiście, że o tym też mówiłam poważnie. Ty zajmiesz się stroną finansową, a ja produkcją. Czy to nie brzmi profesjonalnie? „Produkcja".
Portia od pewnego czasu wpatrywała się w kupę napełnionych przez siebie worków. Wzięła jeden, przeniosła go w stronę wału i rzuciła na jego szczyt.
– Cholernie ciężkie, nie? – powiedziała zdyszana. – Może powinnam wsypywać mniej piachu?
– Mam mnóstwo pomysłów. Powiększyłybyśmy sam ogród i założyłybyśmy specjalną szklarnię dla róż. Mogłybyśmy nawet zorganizować wykłady i nagrać je na wideo. O tym, jak szczepić. I jak założyć pierwszy w życiu ogród. Ty znasz ludzi w branży filmowej. Gdybyśmy się wzięły do roboty, mogłoby naprawdę dobrze nam pójść.