Выбрать главу

Portia milczała przez dłuższą chwilę.

– Tak prawdę mówiąc, to miałam i tak odejść z pracy na początku roku. Chciałam popracować tylko tak długo, żeby nie stracić premii.

– Naprawdę? A ja właśnie w tym czasie chciałam kupić tę firmę. W lutym. Albo w marcu.

– Ale ja miałam zamiar odejść tylko na rok – powiedziała Portia pospiesznie. – No, może na kilka lat. Chciałam zrobić sobie taką przerwę w pracy. I w ogóle w tym czasie nie pracować.

– Aha. – Lis poprawiła jeden z worków. – A co byś robiła?

– Podróżowałabym. Bawiłabym się. Chciałam zająć się windsurfin-giem.

– To znaczy… chcesz nic nie robić?

– Oho, wiem, że mnie zganisz, mamusiu. Lis stłumiła gniew.

– Nie, nie. Po prostu jestem zaskoczona.

– Może znowu pojadę do Europy. Kiedy jeździłam tam z plecakiem, byłam biedna. No, a te podróże z rodzicami! Seńor LAuberget – przewodnik faszysta. „Chodźcie, dziewczynki, co wy tam robicie? Luwr zamykają za dwie godziny. Portia, nie waż się oglądać za tymi chłopcami". No, a ty byłaś chyba jedynym dzieckiem w dziejach ludzkości, które poszło spać bez kolacji, bo nie chciało wyjść… skąd?… co to było?

– Z ogrodu z rzeźbami w Muzeum Rodina – odparła Lis cichym głosem, śmiejąc się na to wspomnienie. – W wieku lat siedemnastu byłam ofiarą kultury.

Po chwili Portia powiedziała:

– Sądzę, Lis, że z tego nic by nie wyszło.

– Tylko na rok. Spróbujmy. Jeżeli okazałoby się, że to nie dla ciebie, to mogłabyś sprzedać swoje udziały.

– Mogłabym też stracić te pieniądze, prawda?

– Tak, chyba tak. Ale ja nie dam firmie splajtować.

– A co na to Owen?

Ano tak, to pytanie musiało paść.

– Można powiedzieć, że ma pewne zastrzeżenia.

Można też było powiedzieć, że ta sprawa omal nie stała się przyczyną rozwodu. Lis zaczęła myśleć o gospodarstwie ogrodniczym na krótko przed śmiercią matki, kiedy stało się jasne, że siostry odziedziczą duży majątek. Owen chciał zainwestować w akcje i we własną firmę prawniczą. Chciał zatrudnić kilku adwokatów i rozbudować biuro. Zapewniał ją, że to będzie najlepsza inwestycja.

Ale ona była nieugięta. To miały być jej pieniądze, a szkółka była tym, czego ona pragnęła. Jeżeli nie kupi Szkółki Langdellów, to kupi inną, położoną gdzieś niedaleko. Owen, jak przystało na doradcę ze zmysłem praktycznym, wytaczał swoje argumenty.

– Lis, ty chyba zwariowałaś. Szkółka? Przecież to coś sezonowego. Zależnego od pogody. Jeżeli zajmiesz się urządzaniem ogrodów, możesz mieć kłopoty finansowe. Wynajmiesz robotników – pojawi się kwestia ubezpieczenia… Jeżeli chcesz mieć ogród, to założymy jeszcze jeden, tutaj, koło domu. Wynajmiemy architekta, możemy…

– Ja chcę pracować. Co byś powiedział, gdybym kazała ci siedzieć w domu i czytać książki prawnicze dla rozrywki?

– Z prawa można żyć – odburknął Owen.

Ale im więcej mówił, tym bardziej ona upierała się przy swoim.

– Jezu, Lis. W najlepszym wypadku zarobisz na tym parę tysięcy na rok. Zarobiłabyś więcej, gdybyś oddała te pieniądze do banku na procent.

Lis rzuciła na stół egzemplarz czasopisma „Money".

– Tu jest artykuł o firmach, które przynoszą zysk. Przedsiębiorstwa pogrzebowe są na pierwszym miejscu. Ale ja nie chcę mieć przedsiębiorstwa pogrzebowego.

– Przestań być taka uparta! W banku pieniądze są przynajmniej ubezpieczone. Chcesz ryzykować całą tę sumę?

– Pani Langdell pokazała mi księgi. Oni od piętnastu lat mają z tego zyski.

Na chwilę zapanowało złowrogie milczenie.

– Więc już z nią o tym rozmawiałaś. Zanim przyszłaś z tym do mnie? Lis przyznała, że tak.

– Nie sądzisz, że przedtem powinnaś była poradzić się mnie?

– Nie rozmawiałam z nią zobowiązujące

– Nie dostałaś jeszcze pieniędzy, a już palisz się do tego, żeby je wyrzucać.

– To są pieniądze mojej rodziny.

W przeciętnej kłótni małżeńskiej teraz nastąpiłaby szermierka słowna. To twoje pieniądze, tak. Twoje! A przecież to ja cię utrzymywałem, kiedy był strajk nauczycieli… A kiedy ty straciłeś tego klienta dwa lata temu, pamiętasz, to żyliśmy z mojej pensji, z pensji nauczycielki! Ja załatwiam za darmo wszystkie sprawy związane z posiadłością… A przypomnij sobie, jak przez ileś miesięcy nie mogliśmy zapłacić za światło, bo ty zapisałeś się do klubu wiejskiego…

Jednak Owen nie rozpoczął takiej szermierki, tylko zrobił to, co potrafił robić najlepiej: zamilkł i wyszedł z domu. Złapał swoją starą strzelbę i poszedł w las, żeby zapolować na wiewiórki i króliki.

Lis została sama w domu i przez kilka godzin słuchała odległych strzałów i przypominała sobie lodowaty wyraz jego oczu.

Przez te kilka godzin zastanawiała się, czy straciła męża.

Owen wrócił zupełnie spokojny.

– Ja nie radziłbym kupować tej szkółki – powiedział – ale skoro ty się przy tym upierasz, będę cię reprezentował.

Lis podziękowała mu, ale ciężka atmosfera trwała jeszcze przez kilka dni..

Teraz Lis chciała powiedzieć siostrze, jakie zastrzeżenia miał Owen, ale Portia nie chciała tego słuchać. Pokręciła głową i powiedziała:

– Ta spółka mnie nie interesuje.

Po chwili Lis spytała: – Ale dlaczego?

– Bo jeszcze nie jestem gotowa do wyjazdu z Nowego Jorku.

– Nie musiałabyś wyjeżdżać. Ja robiłabym całą codzienną robotę. Spotykałybyśmy się kilka razy na miesiąc. Przyjeżdżałabyś tutaj. Albo ja jeździłabym do miasta.

– Mnie naprawdę potrzebny jest dłuższy urlop.

– Ale przynajmniej zastanów się nad tym. Dobrze? – prosiła Lis, starając się dostrzec w ciemnościach bladą twarz siostry.

– Nie, Lis. Przykro mi.

Lis, rozzłoszczona i rozżalona, chwyciła worek z piaskiem i cisnęła go na wał. Jednak źle oceniła odległość i worek wpadł do jeziora.

– Cholera! – krzyknęła Lis, starając się go wyłowić. Ale worek poszedł na dno.

Portia znowu okręciła sobie palce kosmykami włosów. Lis wstała.

– Jaki jest prawdziwy powód? – spytała.

– Ależ, Lis.

– Co by było, gdybym powiedziała, że nie chcę kupić szkółki? Co by było, gdybym się zapaliła do butiku na Madison Avenue?

Portia zacisnęła wargi, ale Lis nie ustępowała:

– Co by było, gdybym chciała razem z tobą jeździć po Europie i oceniać restauracje albo zamki? Albo gdybym ci zaproponowała, żebyśmy założyły szkołę windsurfingu?

– Lis, przestań.

– Cholera! To z powodu Indian Leap, tak? No powiedz!

– O Boże, Lis -jęknęła Portia, obracając się twarzą do siostry. I nic więcej nie dodała.

Nagle powierzchnia jeziora zabłysła w zielonym świetle błyskawicy, która pojawiła się na zachodzie i zaraz znikła za gęstymi chmurami.

– Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy – powiedziała w końcu Lis. – Przez sześć miesięcy nie powiedziałyśmy na ten temat ani słowa. To po prostu zalega między nami.

– Lepiej skończmy tę robotę. – Portia chwyciła łopatę. – Ta błyskawica nie wróży dobrze. Błysnęło się dość blisko.

– Proszę cię – szepnęła Lis.

W ciemności rozległ się jakiś dziwny odgłos. Kiedy się odwróciły, zobaczyły, że przystań zsunęła się ostatecznie do wody. Portia nic więcej nie powiedziała i zaczęła znowu napełniać worki.

Lis pozostała przy brzegu, słuchała zgrzytu łopaty i patrzyła na jezioro.

Kiedy przystań zanurzyła się w wodzie, za nią, wśród drzew pojawiła się jakaś biała postać. Przez chwilę Lis była pewna, że jest to stara kobieta idąca powoli, kulejąc, w stronę jeziora. Lis zamrugała i podeszła bliżej do brzegu. Z chodu kobiety można było wywnioskować, że jest chora i cierpiąca.