Z drugiej strony kilkoro świadków twierdziło, że przestępstwo miało miejsce. Zresztą Michael nie raz i nie dwa odgrażał się, że zrobi krzywdę różnym mieszkańcom kampusu – zwłaszcza studentkom.
Najważniejszym jednak dowodem przestępstwa był fakt, że Michael Hrubek – potężnej budowy chłopak, prawie dwa razy większy od dziewczyny – został przyłapany ze spuszczonymi spodniami, co prokurator stwierdził z wielkim zadowoleniem. Na domiar złego Michael, po tym jak go przyłapano, zaczął obrzucać obecnych epitetami i nie był w stanie wypowiadać się spójnie. Jego wyjaśnienia w sądzie na pewno przyniosłyby mu więcej szkody niż pożytku. Wobec tego jego adwokat zrezygnował z linii obrony zmierzającej do wykazania jego niewinności i Michael dostał wyrok ograniczający jego wolność i poddający go leczeniu w szpitalu stanowym znajdującym się w pobliżu jego miejsca zamieszkania.
Po sześciu miesiącach Michael został wypisany ze szpitala i wrócił do domu rodziców.
Kiedy znalazł się w Westbury, szaleństwo i rozsądek zaczęły się szybko mieszać w jego głowie. Pewnego dnia, jesienią, Michael oświadczył matce, że chce wrócić na uczelnię.
– Mam zamiar studiować tylko historię. Lepiej będzie dla nich, jeżeli mi na, to pozwolą – powiedział. – Aha, i chcę zostać księdzem. Nie będę uczył się niczego więcej. Ani matematyki, ani angielskiego, ani algebry. Nie ma o tym mowy, do cholery! Tylko historii.
A jego matka, przewracająca się w nie pościelonym łóżku, matka
0 blond włosach sztywnych jak słoma, spojrzała na niego mętnymi oczami
1 zdumiona jego żądaniami roześmiała się.
– Chcesz wrócić na studia? Mówisz poważnie? Ale pomyśl tylko, co ty zrobiłeś! Czy ty wiesz, co zrobiłeś tej dziewczynie?
Nie. Michael nie wiedział, co zrobił. Nie miał pojęcia. Pamiętał tylko jakąś dziewczynę, która leżała koło niego i z powodu której musiał zrezygnować ze swoich ukochanych zajęć z historii.
– To kurwa! Ona kłamała! Dlaczego nie mogę wrócić na studia? Czy nie jestem wystarczająco modny? No powiedz, nie jestem? Księża są bardzo modni. Pewnego dnia napiszę o nich książkę. Oni często pieprzą małych chłopców.
– Idź do swojego pokoju! – krzyknęła matka przez łzy, a on – mężczyzna dwudziestoparoletni, dwa razy większy od niej – uciekł jak zbity pies.
Od tamtej pory często wracał do tego tematu.
– Naprawdę – zawodził -ja chcę wrócić na studial Obiecywał, że będzie się pilnie uczył i że zostanie cholernym księdzem,
żeby ją uszczęśliwić. Mówił, że będzie nosił koronę cierniową na zakrwawionej głowie i spowoduje, że ludzie będą wstawali z grobów.
– Jezus nosił koronę cierniową, bo zmartwychwstał – wyjaśnił jej pewnego razu. – Dlatego róże mają ciernie.
– Michael, ja wychodzę z domu – odpowiedziała mu na to.
– Masz zamiar uciec ode mnie? Dokąd idziesz? Na zajęcia ze sta-nik-tys-ty-ki? Będziesz miała na sobie stanik, kiedy ksiądz cię będzie pieprzył?
Matka wyszła z domu. Nie nazywała go już swoim małym żołnierzykiem. Jej paznokcie nie były już tak czerwone jak żarzący się papieros. A te maski, co miała na oczach, często rozmazywały się i spływały czarnymi strumyczkami po matowej skórze jej policzków.
Och, mamo, co ty masz na sobie? Zdejmij ten kapelusz. Zdejmij tę koronę. Te wszystkie zakrwawione ciernie! Bo mnie się to wcale nie podoba. Wcale a wcale. Przepraszam za to, co powiedziałem o tobie i żołnierzach. Proszę cię, proszę, zdejmij to!
Michael Hrubek, niezmiernie podniecony, pedałował uparcie szosą numer 236, pedałował z prędkością dwudziestu mil na godzinę i był tak pogrążony w tych przykrych wspomnieniach, że nie usłyszał nieoświetlonego i cicho jadącego samochodu policyjnego. Nie usłyszał go, dopóki ten samochód nie znalazł się o dziesięć stóp od tylnego koła jego roweru. Nagle zapaliły się światła i rozległa się syrena.
– O Boże, Boże, Boże! – krzyknął Hrubek. Ogarnęła go panika. Rozległ się przeraźliwy głos płynący z megafonu:
– Hej, ty! Zatrzymaj się i zsiadaj z roweru! Tył głowy Hrubeka oświetliło światło reflektora.
Gliny! – pomyślał. Agenci! FBI! Zatrzymał się, a policjanci wysie z samochodu.
– Zejdź z roweru, młody człowieku.
Hrubek niezdarnie zszedł. Policjanci podeszli do niego ostrożnie.
– Ależ on jest wielki – szepnął jeden z nich.
– W porządku. Możemy zobaczyć jakiś dowód tożsamości? Jebani spiskowcy – pomyślał Hrubek. A głośno zapytał:
– Jesteście panowie agentami federalnymi?
– Agentami? – parsknął śmiechem jeden z policjantów. – Nie, jesteśmy zwykłymi policjantami. Z Gunderson.
– Proszę tu podejść. Ma pan prawo jazdy? Hrubek usiadł tyłem do policjantów i spuścił głowę.
Policjanci spojrzeli na siebie, nie wiedząc, jak się do tego ustosunkować. Hrubek uprzedził ich, krzycząc: ■
– On zabrał mi wszystko! Uderzył mnie kamieniem w głowę. Proszę spojrzeć na moją rękę. – Podniósł otartą dłoń. – Szukałem kogoś, kto by mi pomógł.
Policjanci zbliżyli się nieco, ale zatrzymali się w bezpiecznej odległości.
– Mówi pan, że ktoś pana napadł? Jest pan ranny? Proszę o jakiś dowód tożsamości.
– Czy to on? – zapytał jeden z policjantów.
– Chcemy tylko zobaczyć pański dowód tożsamości. Prawo jazdy. Cokolwiek.
– On zabrał mi portfel. Wszystko mi zabrał.
– Został pan obrabowany?
– Jest ich kilku. Zabrali mi portfel i zegarek. Ten zegarek – dodał Hrubek uroczyście – to był prezent od mojej matki. Gdybyście lepiej pilnowali tej drogi, to nie dochodziłoby do tylu przestępstw.
– Przykro mi, że spotkało pana takie nieszczęście. Czy mógłby pan podać nam swoje nazwisko i adres…
– Nazywam się John W Booth.
– On chyba nazywa się inaczej – powiedział jeden policjant do drugiego, tak jakby rozmawiali w obecności nic nie rozumiejącego dziecka.
– Ja nie pamiętam jego nazwiska. Ale on podobno jest nieszkodliwy.
– Możliwe, ale jest duży.
Jeden z policjantów podszedł bliżej do Hrubeka, który kołysał się, siedząc, płakał i zawodził.
– Bylibyśmy wdzięczni, Johnnie – powiedział – gdybyś wstał i podszedł do samochodu. W szpitalu bardzo się o ciebie martwią. Chcemy cię tam zawieźć. Nie chcesz wrócić do domu? – zapytał przymilnie. – Dostaniesz tam mleka i ciasta. Może szarlotki.
Stanął za Hrubekiem i skierował światło latarki na jego puste dłonie, a potem na jego błyszczącą niebieskawą głowę.
– Dziękuję panu. Wie pan, ja rzeczywiście chciałbym wrócić. Tęsknię za szpitalem.
Hrubek odwrócił się i, uśmiechając się uprzejmie, wstał i podał rękę policjantowi. Policjant też się uśmiechnął – zaciekawiony sympatycznym gestem młodego człowieka – i schwycił mięsistą dłoń Hrubeka, zbyt późno uświadamiając sobie, że szaleniec chce mu złamać nadgarstek. Kość trzasnęła, a policjant z krzykiem osunął się na kolana, upuszczając latarkę. Drugi policjant sięgnął po broń, ale Hrubek był szybszy i wycelował w niego z kradzionego colta.
– Nieźle sobie radzisz – powiedział z ironicznym uśmiechem – ale rzuć to, no już!
Policjant rzucił broń.