Выбрать главу

Ciężarówka przejechała obok niego, zgrzytając na żwirze. Hrubek patrzył za nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Ani matka, ani córka nie usłyszały jego wściekłego pomruku.

Hrubek kopnął zderzak motocykla tak mocno, że rozległ się głuchy łoskot. Popatrzył przez chwilę na motocykl, a potem podszedł do kuchennego wejścia. Otworzył po cichu drzwi z siatki i zajrzał do kuchni przez małe okienko we właściwych drzwiach. Kobieta o ciemnych włosach i smagłej cerze wciąż rozmawiała przez telefon, gestykulując z ożywieniem i kręcąc głową. Na ten widok Hrubekowi przyszło do głowy, że na pewno będzie krzyczała. Na kuchence, na dużym ogniu stał czajnik. Woda zaczynała parować. Przekręcając po cichu gałkę i sprawdzając, czy drzwi nie są zamknięte na klucz, Hrubek pomyślał: „Robi sobie herbatę. To znaczy, że nie ma zamiaru wyjść i że nikt jej nigdzie w najbliższym czasie nie oczekuje".

Hrubek pogratulował sobie inteligencji i postanowił dalej działać inteligentnie. Zgodnie z tym postanowieniem nie otworzył drzwi i nie wszedł do kuchni, dopóki kobieta nie odwiesiła słuchawki i nie podeszła do znajdującej się daleko od telefonu kuchenki.

Owen Atcheson, prawie ogłuszony upadkiem i uderzeniem o stołową nogę, gramoląc się, odsunął się od drzwi. Nie mogąc znaleźć broni, chwycił leżącą w pobliżu butelkę z colą. Walnął nią mocno o podłogę, tak że została mu w dłoni tylko obtłuczona szyjka, którą trzymał jak nóż. Ukucnął – przygotowany na to, że zostanie zaatakowany. Napastnik nie ruszał się.

Owen odczekał jeszcze chwilę. W końcu wstał. Podniósł z podłogi pistolet. Nie słysząc niczyjego oddechu i nie dostrzegając żadnego ruchu, zapalił latarkę.

Nieporównany smak.

Owen kopnął drzwiczki starego automatu do sprzedawania pepsi. – Jezus Maria – wyrzucił z siebie.

Zamek w drzwiczkach od automatu został wyłamany – bez wątpienia przez Hrubeka – iw momencie gdy z hukiem przejeżdżała ciężarówka, te drzwiczki otworzyły się i zasłoniły otwór drzwi wejściowych. Owen był tak wściekły, że omal nie wpakował kuli w pępek ubranej tylko w bikini dziewczyny ze spłowiałego plakatu przyklejonego do drzwiczek. Włożył pistolet do kieszeni i wyszedł na zewnątrz.

O kilka stóp od budynku, od strony zachodniej, odnalazł ślady roweru, które potem skręcały w prywatną drogę dojazdową prowadzącą do jakiejś rezydencji. Z szosy Owen nie widział domu, a po długości drogi dojazdowej i rozmiarach posiadłości poznał, że właściciele tego domu są bogatymi ludźmi. Może byli to hodowcy koni. Owen spojrzał na ziemię i przekonał się, że Hrubek zszedł z drogi i posuwał się przez zarośla. Musiał iść cicho, bo zostawił ślady tam, gdzie ziemia była miękka. Owen poszedł po tych wyraźnych śladach. Nagle na zachodzie błysnęło.

Chcąc okrążyć Hrubeka i zajść go od przodu, Owen skierował się na zachód od drogi dojazdowej i wszedł na łąkę porośniętą płową trawą, a potem skręcił na południe. Widział teraz odległy o ćwierć mili, okazały dom. Mimo że było późno, w domu paliły się światła, dzięki czemu sprawiał on wrażenie przytulnego i bezpiecznego.

Jednak to wrażenie znikło, kiedy Owen zauważył jedną niepokojącą rzecz – szeroko otwarte drzwi od kuchni, przez które na żwirowany podjazd padało białe światło. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś szybko uciekł z tego domu.

Albo, pomyślał Owen, szybko do niego wszedł. I wciąż był w środku.

Ten, kto kocha kwiaty i literaturę, nie może wątpić w istnienie Boga. Chociaż to, o czym On nas poucza, nie jest znowu takie rewelacyjne. Widzimy codziennie cuda, to prawda. Ale z drugiej strony Bóg musi troszczyć się o wszechświat i dlatego nie ma za wiele czasu dla pasażerów zderzających się pociągów, dla dzieci czepiających się autobusów i ginących pod kołami i dla czyichś serdecznych przyjaciół mordowanych przez szaleńca w Parku Stanowym.

– Nie mogłam się pozbyć takich myśli – wyjaśniła Lis Kohlerowi. – Od morderstwa upłynęło już parę miesięcy, a ja wciąż powtarzałam to każdej osobie, z którą rozmawiałam. Jestem pewna, że ludzie uważali, że zwariowałam.

Kohler kiwnął uprzejmie głową na taką teologię i ściągnął brwi, robiąc współczującą minę. – Straciła pani równocześnie dwoje przyjaciół. To straszne. Ja nie wiedziałem o śmierci tej dziewczyny.

Lis milczała przez dłuższą chwilę. W końcu powiedziała:

– Nie, w reportażach z procesu nic o tym nie pisano. Uważano, że to był wypadek.

– Ciekawi mnie… – zaczął.

Lis spojrzała na niego wyczekująco.

– Czy słyszała pani wołanie o pomoc?

– Jak to?

– No, czy słyszała pani, że Claire wzywa pomocy? Zanim zobaczyła pani Michaela i zanim wbiegła pani do jaskini. Czy słyszała pani jej krzyk?

Lis nie odpowiadała, więc Kohler mówił dalej:

– Wydaje się, że skoro Michael ją gonił… Bo on ją gonił, prawda? Lis nie była w stanie zgadnąć, w jakim celu Kohler zadaje to pytanie.

Po chwili powiedziała:

– Ja niczego nie słyszałam. Nie było żadnych krzyków.

– A właściwie to dlaczego ona weszła do jaskini?

– Nie wiem.

– To dziwne, prawda? Bo przecież gdyby Michael ją gonił, to pobiegłaby chyba kanionem? Jaskinia to ostatnie miejsce, w którym człowiek chciałby się znaleźć, gdyby gonił go ktoś taki jak Michael, prawda?

Lis była rozdrażniona. – Nie mogę przecież mówić za nią.

– *- Ja się po prostu zastanawiam. Nie myślała pani o tym? Już później. Młoda dziewczyna, którą goni taki olbrzym… Ja uważałbym, że w pewnym momencie powinna zacząć krzyczeć.

– Może krzyczała. Tylko ja jej nie usłyszałam. Naprawdę, nie…

– Ale to było blisko tego miejsca, w którym pani jej szukała, prawda? – nie ustępował Kohler. – Z tego, co pani mówiła, zrozumiałem, że…

– To było blisko tego miejsca, tak, ale… – Lis czuła się jak ktoś wzięty w krzyżowy ogień pytań i starała się zachować spokój. – Nie wiem. Może wyparłam to z pamięci. Może ona krzyczała, ale ja tego nie pamiętam. To możliwe, prawda?

– Oczywiście. To bardzo możliwe. Mogło się to zdarzyć z powodu stresu po wstrząsie.

– No więc…

Kohler coś powiedział, coś, co być może było przeprosinami, ale Lis już tego nie usłyszała. Claire, myślała. Moja biedna Claire. I przypomniała sobie oczy dziewczyny i włosy spadające na ramiona jak woda i białe usta, aż proszące o szminkę, której dziewczyna nie używała z powodu nieśmiałości.

Żałowała Roberta, to prawda, ale największy ból sprawiła jej śmierć Claire. Nie zdawała sobie sprawy, że może tak bardzo przywiązać się do takiej młodej istoty. Zawsze w obecności dzieci czuła się trochę nieswojo, nawet wtedy, kiedy te dzieci były jej uczniami. Rzadko się do tego przyznawała, ale prawda była taka, że nie chciała dziecka. Nie mogła sobie wyobrazić rodziny Atchesonów na pikniku – ponurego Owena piastującego maleńkiego Andy'ego i siebie sprawdzającej, czy zupka nie jest za gorąca. Nie mogła też sobie wyobrazić tych różnych kąpieli i wózków spacerowych, i tych zebrań rodziców w szkole. I tych kłopotliwych rozmów uświadamiających…

Jednak do Claire czuła coś szczególnego. Claire była wyjątkowa. Lis patrzyła na nią jakby przez pęknięcie w murze odległego czasu i widziała w tej dziewczynie inną szczupłą, nieśmiałą dziewczynę z przeszłości. Dziewczynę, której ojciec był zarówno kimś bliskim jak i kimś pełnym nienawiści, i której matka była naprawdę obecna tylko wtedy, gdy jej mężczyzna nie znajdował się w pobliżu. Claire nieraz w sposób niejawny manifestowała, że prosi o pomoc – na przykład zostając po lekcji i zadając inteligentne pytania o dramat z czasów króla Jakuba I albo znajdując się przypadkiem obok Lis, kiedy ta spacerowała brzegiem rzeki za szkołą – a Lis nie mogła się tym prośbom oprzeć.