Выбрать главу

Wyobrażała sobie właśnie twarz Claire, kiedy dotarło do niej, że psychiatra zadaje jej pytanie. Chciał wiedzieć, jak wyglądał proces.

– Proces? – powtórzyła cicho Lis. – No więc zjawiłam się w sądzie wcześniej…

– Sama?

– Nie pozwoliłam Owenowi, żeby ze mną pojechał. Tb trudno wytłumaczyć, ale chciałam, żeby to, co stało się w Indian Leap, miało jak najmniej wspólnego z moim życiem domowym. Owen spędził ten dzień z Dorothy. W końcu to ona była wdową. Bardziej niż ja potrzebowała pociechy…

Kiedy Lis zobaczyła Hrubeka na sali sądowej – pięć i pół tygodnia po morderstwie – Hrubek wydał jej się jakiś mniejszy. Był blady, wyglądał na chorego. Spojrzał na nią zmrużonymi oczami i jego usta wykrzywił dziwny uśmiech. Idąc między ławkami, Lis starała się patrzeć na panią prokurator – młodą kobietę z rozwianymi włosami. Pani prokurator przygotowywała ją przez cały tydzień do wystąpienia w sądzie. Lis usiadła za nią. Nie skryła się jednak przed wzrokiem Hrubeka – Hrubek ze swojego miejsca widział ją dokładnie. Ręce miał skute kajdankami. Podniósł je tak wysoko, jak mógł i zaczął jej się przyglądać, poruszając kompulsywnie wargami.

– Boże, jakie to było dziwne.

– To dyskinezja – wyjaśnił Kohler. – Stan spowodowany lekami przeciwpsychotycznymi.

– Cokolwiek to było, przeraziło mnie. A kiedy on się odezwał, dostałam prawie ataku serca. Bo on skoczył na równe nogi i powiedział: „Spisek!", a potem: „Zemsta" czy coś takiego. Nie pamiętam dokładnie.

Najwyraźniej takie wystąpienia zdarzały mu się już przedtem, bo nikt, nie wyłączając sędziego, nie zwrócił na to uwagi. Kiedy Lis przechodziła koło Hrubeka, ten uspokoił się i zapytał ją tonem kogoś prowadzącego swobodną rozmowę, czy wie, gdzie on był czternastego kwietnia w nocy o dziesiątej trzydzieści.

– Czternastego kwietnia?

– Tak.

– A to morderstwo miało miejsce pierwszego maja, tak?

– Tak.

– Czy czternasty kwietnia coś dla pani znaczy? Lis pokręciła głową. Kohler zrobił krótką notatkę.

– Proszę mówić dalej.

– Hrubek powiedział: „Mordowałem kogoś…" Nie pamiętam dokładnie jego słów, ale to było coś takiego: „Mordowałem kogoś. Księżyc wze-szedł czerwony jak krew i od tego czasu jestem ofiarą spisku…"

– Zamach na Lincolna! – Kohler spojrzał na Lis, unosząc brwi.

– Słucham? – zapytała.

– Czy zamach na Lincolna nie miał miejsca gdzieś w połowie kwietnia?

– Tak, chyba tak. Kohler znowu coś zapisał.

Lis zauważyła, że na jego twarzy pojawił się na chwilę uśmiech. Zlekceważyła to i ciągnęła dalej:

– Hrubek mówił: „Wszczepili mi urządzenia szpiclujące i podsłuchujące. Torturowali mnie". Chwilami to, co mówił, było niespójne, a chwilami mówił jak lekarz albo prawnik.

Lis była głównym świadkiem oskarżenia. Złożyła przysięgę, a następnie usiadła na ogromnym drewnianym krześle. Na siedzeniu tego krzesła leżała poduszka w zrobionej szydełkiem poszewce, a ona zastanowiła się, czy ta poszewka jest dziełem żony siwego, przygarbionego sędziego.

– Pani prokurator poprosiła mnie, żebym opowiedziała sądowi, co się tamtego dnia zdarzyło. Zrobiłam to.

Zdawało jej się, że to zeznanie trwa nieskończenie długo. A potem dowiedziała się, że zeznawała zaledwie osiem minut.

Bała się pytań adwokata Hrubeka. Ale on jej nie przesłuchiwał. Powiedział tylko: – Nie mam pytań.

I Lis spędziła kilka następnych godzin na galerii.

– Nie mogłam nic więcej zrobić, mogłam tylko patrzeć na plastikowe torebki zawierające kamień splamiony krwią Roberta i nóż kuchenny. Siedziałam z tyłu z Tadem… – Kohler podniósł pytająco brew. – To mój dawny uczeń. Czasami pracuje u mnie w cieplarni i w ogrodzie. Powiedziałam wszystkim znajomym, żeby nie przychodzili do sądu. Ale Tad mnie nie posłuchał. Był ze mną – wesoły i uśmiechnięty – przez cały dzień.

Przed rozprawą młody człowiek znalazł ją na korytarzu i wręczył jej papierową torebkę. W torebce była żółta róża. Tad obciął róży kolce, przyciął łodyżkę i zawinął ją w mokre papierowe ręczniki. Lis na widok kwiatu rozpłakała się i pocałowała go w policzek.

– Czy rozprawa trwała długo? -■ zapytał Kohler.

Właściwie to nie, odpowiedziała. Obrońca nie podważał faktu, że Hrubek zabił Roberta. Oparł linię obrony na tym, że Hrubek był niepoczytalny. Twierdził, że jego klient nie rozpoznawał znaczenia swego czynu, nie pojmował, że popełnia zbrodnię. Zgodnie z regułą M'Naghtena – zacytowała Lis to, czego się dowiedziała z pouczenia – w takim wypadku śmierć jest uznawana za spowodowaną zrządzeniem boskim. Adwokat nawet nie przesłuchał Hrubeka. Przedstawił dokumentację medyczną i pisemne zeznania pod przysięgą biegłego psychiatry, które zostały głośno odczytane przez sekretarza sądu i z których wynikało, że Hrubek nie był w stanie pojąć, jakie będą konsekwencje jego czynów.

Przez cały czas szaleniec siedział przy stole na miejscu dla oskarżonego, zgarbiony, nawijając sobie brudne włosy na palce, mamrocząc coś i pokrywając papier formatu A4 jakimiś literami i liniami. Lis nie zwróciła uwagi na te jego bazgroły, ale później doszła do wniosku, że on wcale nie był takim szaleńcem, na jakiego wyglądał – bo w ten właśnie sposób zapisał sobie jej nazwisko i adres.

Wyrok brzmiał: niewinny z powodu choroby psychicznej – w chwili popełnienia czynu oskarżony nie mógł rozpoznać jego znaczenia. Zgodnie z paragrafem 403 Ustawy o Zdrowiu Psychicznym, Hrubeka zaklasyfikowano jako niebezpiecznego szaleńca i skierowano na czas nieokreślony do szpitala stanowego, gdzie co rok miał być poddawany badaniom kontrolnym.

– Wyszłam z sądu. Potem…

– A co z tym incydentem z krzesłem? – wtrącił Kohler, składając dłonie tak, jakby klaskał w zwolnionym tempie.

– Z krzesłem?

– On wskoczył na krzesło czy na stół. Ach, o to mu chodzi.

Sala sądowa zaczynała pustoszeć. Nagle przez panujący w niej gwar przebił się potężny głos. To krzyczał Michael Hrubek, który, popchnąwszy urzędnika sądowego tak, że ten upadł, wspiął się na krzesło. Podniósł ręce nad głowę tak, że zadzwoniły kajdanki, i zaczął krzyczeć. Jego oczy spotkały się na chwilę z oczami Lis. Lis zamarła w bezruchu. Strażnicy ściągnęli Hrubeka na podłogę, a inny urzędnik wyprowadził Lis z sali.

– Co on powiedział?

– Co powiedział?

– No tak, co powiedział wtedy, kiedy stał na krześle? Wykrzyknął wtedy jakieś słowa?

– Mnie się zdaje, że on tylko wył. Jak zwierzę.

– W gazecie było napisane, że krzyczał: „Ty jesteś Ewa od zdrady".

– Możliwe.

– Nie pamięta pani?

– Nie. Nie pamiętam. Kohler pokręcił głową.

– Odbywałem z Michaelem sesje terapeutyczne. Trzy razy w tygodniu. Podczas jednej powiedział: „Zdrada, zdrada. Jej sądzone jest nieszczęście. Siedziała w tym sądzie, a teraz sądzone jej jest nieszczęście. To wszystko zdrada. To Ewa". Kiedy go zapytałem, co chce przez to powiedzieć, zdenerwował się. Tak jakby wygadał się z jakimś sekretem. Nie chciał o tym mówić. Od tamtej pory kilka razy wspominał o zdradzie. Czy pani wie, o co tu może chodzić?

– Nie. Nie mam pojęcia. Przykro mi, ale nie.

– A co było później?

– Po procesie? – Lis wypiła łyk kawy. – No, potem znalazłam się na dnie piekła.