Выбрать главу

Ich życie stało się łatwiejsze. Lis kupiła duży samochód wyłącznie dla siebie. Zgodnie z ugodą zawartą z Portią i zgodnie z życzeniem Ruth, Lis i Owen przeprowadzili się do domu w Ridgeton, gdzie Lis miała swoją wymarzoną cieplarnię. Portia natomiast dostała mieszkanie w Nowym Jorku. Owen zaczął kupować garnitury z firmy Brooks Brothers i drogie strzelby. Jeździł łowić ryby na Florydę, a polować do Kanady. I w dalszym ciągu wyjeżdżał służbowo, często na kilka dni. Jednak Lis wierzyła mu, kiedy ją zapewniał, że jest jej wierny. Poza tym, rozumowała, Owen najwidoczniej lubi być bogaty, a pieniądze i cały majątek wraz z domem zapisane są na nią.

Tak więc kiedy dziś wieczorem, po tym jak dowiedzieli się o ucieczce Hrubeka, stanął przed nią, uzbrojony po zęby, Lis zignorowała jego ponurą minę i płonącą w jego oczach żądzę polowania i pomyślała, że chce on zdobyć na powrót jej miłość, miłość, którą utracił wskutek własnej lekkomyślności.

No dobrze, Owen, dzięki ci za tę dzisiejszą wyprawę – powiedziała w myśli Lis, oklejając ostatnie okno. Doceniam twoje wysiłki. Ale wracaj prędko do domu, dobrze?

Wiatr wzmógł się. Deszcz z takim hałasem zabębnił o dach i o północną ścianę cieplarni, że Lis wstrzymała oddech.

Najwyższy czas wyjeżdżać – pomyślała.

– Portia! Jedziemy!

– Muszę zrobić jeszcze kilka – odkrzyknęła Portia z góry.

– Zostaw to.

Portia pojawiła się w chwilę później. Lis przyjrzała się jej i ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że w tym wiejskim ubraniu, tak dla siebie nietypowym, siostra jest bardzo do niej podobna.

– O co chodzi? – spytała Portia, zauważając jej spojrzenie.

– O nic. Jesteś gotowa?

Lis wręczyła Portii żółty płaszcz od deszczu i włożyła swój.

Portia zarzuciła plecak na ramię. Podnosząc swoją małą walizkę, Lis skinęła głową w stronę drzwi. Wyszły na deszcz, który teraz padał równo. Nagły podmuch zerwał Portii z głowy czapkę baseballową. Portia krzyknęła zaskoczona i rzuciła się za nią w pogoń, podczas gdy jej siostra zamknęła tylne drzwi od domu na dwa zamki. Obie poszły mokrą ścieżką w stronę parkingu.

Lis obejrzała się i spojrzała na dom. Dom – z oknami, na które na krzyż naklejona była taśma, ze swoimi wypaczonymi gontami, tkwiący jakby w środku strefy niczyjej – wyglądał na zniszczony wskutek działań wojennych. Lis patrzyła na cieplarnię, kiedy usłyszała pytanie siostry:

– Co to jest?

Lis odwróciła się szybko.

– Boże drogi!

Przed nimi rozciągał się obszar zalany błotem i wodą. Woda, mająca stopę głębokości, pokrywała podjazd i wlewała się do garażu.

Siostry przebrnęły przez zimny szlam i spojrzały na jezioro. To nie ich tama została przerwana, to wał z worków nie wytrzymał, ten koło doku, ten, który Owen ułożył podobno tak solidnie. Podnoszące się wody jeziora przerwały go i wlały się do strumienia za garażem. Pełen wirów strumień zalewał ogród.

– Co teraz zrobimy? – zawołała Portia.

Jej głos był ochrypły i denerwujący. Tylko on zakłócał ciszę, gdyż woda, aczkolwiek rwąca, płynęła bez hałasu.

Lis doszła do wniosku, że niewiele mogą zrobić. Woda wpływała przez dwudziestostopową wyrwę – tak dużą, że nie były w stanie jej zatkać. Poza tym garaż był nisko położony. Jeżeli poziom jeziora nie podniesie się znacznie, dom i większa część podjazdu będą uratowane.

– Jedziemy – powiedziała.

– Nie mam nic przeciwko temu – odrzekła Portia.

Przebrnęły przez wodę, dotarły do garażu i wsiadły do samochodu. Lis wsunęła kluczyk w stacyjkę. Bojąc się, że woda spowodowała spięcie w akumulatorze albo uszkodzenie rozrusznika, przekręciła kluczyk dopiero po chwili, spoglądając na siostrę. Silnik włączył się i zaczął pracować. Cofając się ostrożnie, Lis wyprowadziła samochód.

Wyjeżdżała już prawie z ciemnego bajora otaczającego garaż, kiedy samochód zatrząsł się, a przednie jego koła zaryły się w tłuste błoto znajdujące się pod żwirem i zaczęły się kręcić w miejscu jak na lodzie.

Lis przypomniała sobie, że bardzo się tego bała…

Wziął zakręt na szosie numer 236 i wyjechał z Ridgeton. Deszcz zacinał w szyby samochodu.

Richard Kohler zjechał ze wzgórz i skręcił w prawo, jeszcze raz kierując się na wschód. No tak. Jest. Świetnie. Po prostu doskonale! Zaśmiał się głośno, myśląc, że to miejsce wygląda o wiele bardziej imponująco, niż mu się zdawało. Wjechał na parking i wyłączył silnik. Rozpiął plecak i wyjął papiery Michaela Hrubeka – te, które zaczął czytać dziś wieczorem.

Zniszczone już strony zostały zapisane pismem sześćdziesięciopięcio-letniej doktor Anny Weinfeldt Muller, psychiatry ze Szpitala Psychiatrycznego w Trevor Hill.

Szpital ten był znaną placówką prywatną położoną w południowej części stanu. Michael był pacjentem Anny Muller zaledwie przez pięć miesięcy, jednak zarówno jej pogląd na jego przypadek jak i poprawa, jaka zaszła u niego, kiedy przebywał pod jej opieką, były inspirujące. Prawdziwą tragedią – pomyślał Kohler – jest to, że nikt nigdy nie będzie wiedział, jak skuteczna mogła być terapia, którą doktor Anna Muller zastosowała w przypadku Michaela Hrubeka.

Podobnie jak Kohler, Anna Muller dzieliła swój czas pomiędzy różne szpitale i natknęła się na Michaela w pewnej małej placówce stanowej, w której pracowała ze schizofrenikami. Duże wrażenie zrobiły na niej zarówno jego inteligencja jak i jego niezwykłe urojenia, wskutek czego zaczęła się usilnie starać, żeby Michaela przyjęto – jako pacjenta pro bono – do szpitala w Trevor Hill, w którym leczenie było kosztowne. Administracja szpitala – preferująca pacjentów bardziej niż on konwencjonalnych (to znaczy takich, którzy są w stanie płacić rachunki) – sprzeciwiała się temu początkowo. Później jednak uległa jej namowom głównie dlatego, że doktor Anna miała duży prestiż i była bardzo uparta.

Pierwszy dzień w szpitalu Michael spędził w kaftanie bezpieczeństwa. Potem uspokoił się i zdjęto z niego tę straszną część garderoby. Kohler jeszcze raz zajrzał do notatek Anny Muller sporządzonych podczas pierwszego tygodnia pobytu Michaela w szpitalu.

Pacjent jest nastawiony wrogo i podejrzliwy. Boi się, że go ktoś uderzy („Uderzysz mnie w głowę, ty skurwysynu, wiem, że chcesz to zrobić".) Nie stwierdza się omamów wzrokowych, są omamy słuchowe… Ogromna aktywność ruchowa, chwilami konieczne jest jej ograniczenie… Uczucia stępione albo nieadekwatne (pacjent zaczął szłochać, kiedy zobaczył podręcznik historii Stanów Zjednoczonych; później śmiał się, kiedy go zapytano

0 babkę ze strony matki, i powiedział, że jest ona głupią martwą pindą")… Funkcjonowanie poznawcze dobre, chociaż chwilami gonitwa myśli wskazuje na chaotyczność myślenia…

We wspomnieniach Michaela liczne szpitale stanowe, w których przebywał, z pewnością zlewały się w jedną magmę. Natomiast ten szpital musiał się wśród nich pozytywnie wyróżniać. W szpitalach stanowych pacjenci nosili brudne ubrania i przesiadywali w odrapanych pomieszczeniach, mając do dyspozycji kredki i modelinę. Wielu z nich miało wgłębienia na głowie po lobotomii, wielu także poddawano regularnie elektrowstrząsom albo kuracji insulinowej. Ale ten szpital był inny. Było tu o wiele więcej sanitariuszy i lekarzy „na głowę pacjenta" niż w szpitalach stanowych, w bibliotece znajdowało się mnóstwo książek, oddziały były słoneczne, w oknach nie było krat, na zewnątrz znajdował się ładny teren z porządnymi ścieżkami i ogrodem, a w salach rekreacyjnych pełno było zabawek

1 gier edukacyjnych. Elektrowstrząsy stosowano bardzo rzadko, a kurację opierano głównie na lekach.