Heck natomiast musiał dopilnować, żeby trening był dla psa frajdą. Inteligentne psy, takie jak Emil, łatwo się nudzą i Heck był zmuszony wymyślać sposoby na to, żeby węszenie było interesujące i przypominające węszenie w warunkach rzeczywistych. Musiał wiedzieć, kiedy zakończyć trening, a także kiedy Emil jest sfrustrowany, podniecony czy w złym nastroju. Musiał dawać psu do wąchania takie przedmioty, które stwarzały pewną trudność, ale trudność nie niemożliwą do pokonania (na przykład kawałek skóry stwarzał zadanie zbyt łatwe, a znowu długopis Bic czy książka należąca do Jill – zbyt trudne).
Heck, który w tym okresie miał cały etat w policji i żonę zabierającą mu mnóstwo czasu, wstawał o czwartej nad ranem i szedł trenować swego psa. Było to trudne dla niego, ale łatwe dla Emila, który budził się natychmiast pełen radości, bo wiedział, że zaraz wyjdzie na pola. Trenton Heck pracował naprawdę ciężko. Znał stare powiedzenie tropicieli mówiące: „Jeżeli nie trenujesz psa prawidłowo, to twoja wina. Jeżeli pies nie tropi prawidłowo, to też twoja wina".
Emil tropił prawidłowo. Miał nadzwyczajny nos – zdaniem weterynarza, jeden z niewielu tych nosów, które są trzy miliony razy bardziej wrażliwe niż nos człowieka. Uczył się szybko i miał specyficzny wpływ na Hec-ka, taki mianowicie, że Heck, którego małżeństwo znajdowało się w kryzysie i który był już bliski utraty pracy, obserwując go, żałował, że sam nie ma takich umiejętności i napędu życiowego jak on.
Po sześciu miesiącach Emil potrafił w rekordowym czasie pokonać – tropiąc – odcinek półtorej mili, zawstydzając tym niemieckie owczarki będące nieoficjalnie tropicielami zatrudnionymi przez policję. W wieku dwóch lat Emil został zaklasyfikowany jako pies-tropiciel przez Amerykański Klub Tresury Psów, a w miesiąc później Heck zawiózł go do Ontario, gdzie Emil otrzymał tytuł Doskonałego Psa-Tropiciela. Otrzymał go, bo ścigał obcego na odcinku tysiąca jardów po tropie sprzed pięciu godzin, przy czym ścigając tego obcego nie zawahał się ani razu na zakrętach i skrzyżowaniach, które były po to, żeby go skołować. Po tym sukcesie Emil dołączył do oddziału Havershama, żeby służyć w nim razem z Hec-kiem, mimo że policja stanowa nie miała właściwie pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie psów. Oddział Havershama postarał się o członkostwo w Krajowym Policyjnym Stowarzyszeniu Posokowców (zarówno dla Hecka jak i dla Emila). Stowarzyszenie to przed dwoma laty przyznało Emilowi sławną Nagrodę Kleopatry za to, że znalazł chłopca, który wpadł do rzeki Marsden i został zniesiony przez silny prąd, a potem zawędrował daleko w głąb parku stanowego. Trop prowadzący przez wodę, bagna, pola i las pochodził sprzed osiemnastu godzin. Emil poradził sobie jednak i pobił tym samym rekord stanu.
Heck zaczął czytać publikacje o posokowcach i doszedł do wniosku, że Emil jest potomkiem (duchowym, bo prawdziwy rodowód nie istniał) największego tropiciela, posokowca imieniem Nick Carter, którego właścicielem – na przełomie wieków – był kapitan Volney Mullikin z Kentucky. Pies ten schwytał sześciuset pięćdziesięciu osobników, którzy później dostali wyroki skazujące.
Emil też wsadził sporo ludzi za kratki. Zadania psa takiego jak on polegają albo na tropieniu podejrzanych, którzy uciekli z miejsca zbrodni, albo na potwierdzaniu, że broń czy łup znajdowały się w rękach oskarżonego. Ponieważ Emil posiadał papiery Amerykańskiego Klubu Tresury Psów, pozwalano mu na występowanie w charakterze świadka, chociaż na stanowisku dla świadków pojawiał się jego przedstawiciel – Trenton Heck. Przeważnie jednak jego praca polegała na szukaniu uciekinierów takich jak Michael Hrubek.
Tej nocy umysł Hecka zaprzątała myśl o nagrodzie, którą otrzyma, jeżeli Emil wytropi tego wariata. Byłoby jednak dla niego lepiej, gdyby skupił się na tym, co obaj z Emilem robią. Gdyby to zrobił, zauważyłby zapewne pułapkę sprężynową, zanim Emil na nią nastąpił. Kiedy to się stało, Heck krzyknął:
– Nie!
I cofnął się, ciągnąc za linkę.
– O nie! Co ja najlepszego zrobiłem?!
Ten krzyk nic nie pomógł, bo Emil już upadł bokiem na dużą pułapkę i zaskowyczał z bólu.
– O Jezu, Emil…
Heck opadł na kolana, pochylając się nad psem i myśląc o łubkach i weterynarzu, a także uświadamiając sobie z przerażeniem, że nie ma przy sobie bandaży ani opasek uciskowych, którymi mógłby zatamować krew płynącą z uszkodzonej żyły czy arterii. W chwilę później jednak odezwał się w nim instynkt policjanta podpowiadający mu, że pułapka mogła być zastawiona dla odwrócenia uwagi.
To podstęp! On gdzieś tu na mnie czyha!
Heck otarł sobie oczy, które zalewała woda deszczowa, podniósł wal-thera i odwrócił się gwałtownie, zastanawiając się, z której strony szaleniec go zaatakuje. Po czym zastygł w bezruchu, zastanowił się przez chwilę i odwrócił się z powrotem do Emila. Będzie musiał zaryzykować, że Hrubek go zaatakuje. Bo nie może przecież pozostawić psa bez pomocy. Schował pistolet do olstra i pochylił się nad Emilem. Ręce mu drżały, a serce zaczęło bić mocno dopiero teraz, po tym jak pierwszy strach minął. Ale pies nagle się otrząsnął i wstał. Wyglądało na to, że nic mu nie jest.
Po chwili Heck zrozumiał – szczęki pułapki zamknęły się, zanim Emil nastąpił na spust.
– O Boże.
Heck objął psa za szyję i przytulił go do siebie.
– Boże.
Pies cofnął się i potrząsnął głową.
Heck ukucnął i obejrzał pułapkę. Była taka sama jak te w sklepie przy szosie numer 118. Oczywiste było, że zastawił ją Hrubek. Ale dlaczego szczęki były zatrzaśnięte? Istnieją dwa możliwe wyjaśnienia, pomyślał Heck. Albo jakieś małe zwierzę, którego głowa była niżej niż stalowe szczęki, walnęło w spust i uruchomiło go. Albo ktoś tędy przechodził, zauważył pułapkę i uderzając kijem lub kamieniem, spowodował zatrzaśnięcie szczęk. To drugie wyjaśnienie – doszedł do wniosku Heck – jest chyba bliższe prawdy Pomyślał tak, bo zobaczył w błocie, tuż przy pułapce, kilka śladów ciężkich butów. Niektóre zostawił Hrubek. Ale był tu też ktoś inny. Heck przyjrzał się dokładniej śladom i poczuł, że serce przygniata mu ogromny ciężar.
– Cholera! – szepnął rozwścieczony.
Rozpoznał bowiem podeszwę. Dziś wieczorem widział już te ślady – ślady drogich, ciężkich buciorów. Widział je o parę mil stąd, niedaleko nawisu, przy którym Emil odkrył ślady Hrubeka prowadzące na zachód.
Więc mam konkurencję.
Kto to jest? – zastanawiał się. Czy to policjant w cywilu czy zwykły glina? A może, co gorsza, jest to ktoś polujący na nagrodę – jak on sam? Heckowi przyszedł na myśl Adler. Czy Adler wysłał jakiegoś sanitariusza na poszukiwanie pacjenta? Czy prowadzi on tu jakąś grę?
W której stawką są pieniądze na nagrodę?
Heck wstał i, ściskając broń, przyjrzał się dokładnie śladom obu mężczyzn. Hrubek poszedł na południe drogą prywatną. Drugi mężczyzna przyszedł z południa i zmierzał w stronę szosy numer 236. Ten drugi był tu po Hrubeku – bo niektóre z jego śladów przykrywały ślady Hrubeka – i biegł, jak gdyby dowiedział się, dokąd Hrubek zmierza, i chciał go doścignąć. Heck poszedł po śladach tego drugiego aż do szosy i znalazł miejsce, w którym tamten zatrzymał się, żeby zbadać ślad pozostawiony ostatnio przez ciężki samochód. Następnie tropiący pobiegł na pobocze szosy numer 236, gdzie wsiadł do swojego pojazdu i odjechał szybko na zachód, ruszywszy gwałtownie. Ślady wskazywały na to, że ten człowiek prowadził samochód z napędem na cztery koła.