Выбрать главу

Heck wywnioskował z tego wszystkiego, że Michael Hrubek zdobył samochód i wyprzedzał goniącego zaledwie o parę minut.

Spojrzał na burzliwe nocne niebo i zobaczył odległą bezgłośną błyskawicę. Otarł sobie wodę z twarzy. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie ma wyboru. Nawet sam Emil nie potrafiłby tropić kogoś, kto znajduje się w jadącym samochodzie. Heck postanowił pojechać szybko szosą na zachód, licząc na to, że będzie miał szczęście i znajdzie coś, co mu wskaże, gdzie znajduje się jego ofiara.

– Nie zapnę ci pasa – powiedział do Emila, prowadząc go do samochodu. – Ale siedź spokojnie. Zmarnujemy tu trochę paliwa.

Kiedy samochód ruszył z rykiem motoru, pies opadł na wyciągniętą nogę Hecka, zamknął oczy i zapadł w drzemkę.

22

Siedem mil od Cloverton, przy szosie numer 236 Owen zauważył samochód zaparkowany w pobliżu jakichś iglastych drzew. Och, ty sukinsynu, taki z ciebie spryciarz!

Minął starego cadillaka, a potem zwolnił raptownie, zjechał z szosy i zaparkował swój samochód w pobliżu kilku jałowców i świerków kanadyjskich.

Podjął hazardową grę i wygrał.

Najwyższy czas, pomyślał. Najwyższy czas na to, żebym miał trochę szczęścia.

Obchodząc teren w pobliżu miejsca zbrodni w Cloverton, Owen zauważył, że w dwóch małych szopkach koło domu stały stare samochody. Wślizgnął się do jednej z nich i, zaglądając pod plandeki, odkrył tam pontiaka chief z pięćdziesiątego roku, hudsona i fioletowego studebakera. W drugiej szopie była pusta przegroda, a na ziemi leżała plandeka. Owen był skłonny wykluczyć możliwość, że Hrubek ukradł tak łatwo rzucający się w oczy samochód. Ale zaraz przypomniał sobie rower, poszedł za tym, co dyktował mu instynkt, i, przyjrzawszy się ziemi, znalazł świeże ślady opon ciężkiego samochodu prowadzące z szopy na podjazd i dalej na zachód szosą numer 236. Nie pisnąwszy o tym słowa policjantom z Cloverton, ruszył pospiesznie nie do Boyleston, lecz za tym samochodem.

Teraz wysiadł ze swojego auta i podszedł do cadillaka. Jego kroki zagłuszał ulewny deszcz i silny wiatr. Owen zatrzymał się i spojrzał zmrużonymi oczami w ciemność. O jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt stóp od niego stał ktoś potężnej budowy i oddawał mocz na jakiś krzak. Łysa głowa tego człowieka była odchylona do tyłu, a sam człowiek patrzył w górę, na padające strugi deszczu. I zdawał się cicho śpiewać czy nucić.

Owen przykucnął, wyciągając pistolet. Zastanawiał się, co robić dalej. Kiedy wyglądało na to, że Hrubek zmierza do ich domu w Ridgeton, Owen planował, że pojedzie za nim, wyprzedzi go i wślizgnie się do domu przed nim. Wtedy, jeżeli szaleniec włamie się do domu, będzie mógł go po prostu zastrzelić. A potem może włoży mu w dłoń nóż albo łom, żeby tym łatwiej przekonać prokuratora. Ale teraz Hrubek miał samochód i wyglądało na to, że może mimo wszystko wcale nie zmierza do Ridgeton. Może on rzeczywiście skręci na południe i uda się do Boyleston? Lub pojedzie szosą numer 236 aż do Nowego Jorku albo i dalej?

Tymczasem jednak był tutaj – bezbronny, niczego nie podejrzewający, sam. Była to okazja, która mogła się nie powtórzyć.

Owen podjął decyzję: trzeba go wziąć teraz.

No ale co z cadillakiem? Można było zostawić tutaj cherokee, wpakować ciało do bagażnika starego samochodu i zawieźć je do Ridgeton. A skoro wtaszczy je do domu…

Ale nie, oczywiście, że nie. No bo przecież będzie krew. Rana od kuli będzie krwawiła. No i w bagażniku zostaną ślady, które zauważą ci, co na polecenie sądu będą go na pewno oglądać.

Po chwili zastanowienia Owen postanowił, że po prostu zostawi samochód na miejscu. Hrubek był wariatem. Będzie wyglądało na to, że zaczął się bać prowadzić, porzucił samochód i poszedł dalej pieszo, zmierzając do Ridgeton. Owenowi przyszło też do głowy, że nie powinien zabijać Hrube-ka tutaj, bo w takim wypadku koroner będzie w stanie stwierdzić, że śmierć nie nastąpiła w tym czasie, który on podaje, tylko o jakąś godzinę wcześniej.

Postanowił, że teraz po prostu unieruchomi Hrubeka – że postrzeli go w ramię i w nogę. A potem wtaszczy go do swojego cherokee i zawiezie do Ridgeton.

I pacjent zostanie odnaleziony właśnie tam, w kuchni Atchesonów. Owen będzie siedział w salonie, wpatrując się w okno, porażony tą tragedią, po oddaniu dwóch strzałów dla powstrzymania szaleńca i w końcu – gdy szaleniec go nie posłucha – trzeciego, śmiertelnego.

No, a co z krwią w cherokee? No tak, to było ryzykowne. Ale Owen zaparkuje cherokee za garażem. Nie będzie żadnego powodu, dla którego śledczy mieliby go w ogóle oglądać, a zwłaszcza dokładnie przeszukiwać.

Owen przeanalizował swój plan szczegółowo, dochodząc do wniosku, że jest on ryzykowny, ale że ryzyko jest do przyjęcia.

Odwodząc kurek pistoletu, podszedł bliżej do majaczącej w ciemności sylwetki Hrubeka, który skończył robić to, co robił, i patrzył w górę na pokryte kłębiącymi się chmurami niebo, wsłuchując się w szum wiatru w wierzchołkach sosen i pozwalając, żeby deszcz padał mu na twarz.

Owen nie uszedł pięciu kroków, kiedy usłyszał wyraźne szczęknięcie broni i zobaczył policjanta celującego mu w pierś.

– Na ziemię! Nie ruszać się! – krzyknął młody człowiek drżącym głosem.

– Co pan robi? – wrzasnął Owen.

– Nie ruszać się! Rzuć broń! Rzuć broń!

W tejże chwili Hrubek zaczął uciekać. Biegł w stronę cadillaka.

– Nie mam zamiaru tego powtarzać! – krzyczał policjant cienkim ze strachu głosem.

– Ty pieprzony idioto – odkrzyknął Owen z wściekłością. Ruszył w stronę policjanta.

Policjant podniósł broń wyżej. Owen znieruchomiał i rzucił swojego smith & wessona.

– Dobrze już! Dobrze!

W cadillaku włączył się z hałasem silnik. Kiedy samochód przejeżdżał obok nich, policjant spojrzał na niego ze zdumieniem. Owen z łatwością odsunął na bok wycelowaną w siebie lufę i walnął policjanta prawą pięścią w twarz. Młody człowiek upadł bezwładnie, a za chwilę Owen dopadł go i zaczął okładać. W końcu, sapiąc, opanował wściekłość i spojrzał na zakrwawioną twarz nieprzytomnego gliny.

– Cholera – zaklął.

Gdzieś za jego plecami rozległ się suchy trzask. Brzmiał jak wystrzał, więc Owen przykucnął, chwytając pistolet. Potem już nie usłyszał niczego poza wyciem wiatru i bębnieniem deszczu. Odległy horyzont na chwilę rozświetliła potężna błyskawica.

Owen wrócił do policjanta, założył mu ręce do tyłu i skuł jego przeguby kajdankami. Następnie zdjął mu przepisowy pas z lakierowanej skóry i związał mu nim nogi. Patrzył na niego przez chwilę z obrzydzeniem, zastanawiając się, czy policjant dobrze mu się przyjrzał. Doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nie. Było za ciemno. On sam też nie widział wcale twarzy policjanta. Policjant najprawdopodobniej będzie myślał, że to Hrubek go zaatakował.

Owen pobiegł do swojego samochodu. Zamknął oczy i walnął pięścią w maskę.

– No nie! – krzyknął. – Nie!

W oponie lewego przedniego koła nie było powietrza.

Owen pochylił się i stwierdził, że kula, która przebiła gumę, pochodziła z pistoletu średniego kalibru. Zabierając się za wyjmowanie lewarka i zapasowego koła, uświadomił sobie, że obmyślając pogoń, tego właśnie nie wziął pod uwagę – nie wziął pod uwagę, że Hrubek będzie skłonny się bronić.

Za pomocą pistoletu.

Stały obok siebie z łopatami na długich trzonkach i, jak poławiacze ostryg, zanurzały je w wodzie po to, żeby wydobyć z niej zdobycz w postaci żwiru. Ponieważ wcześniej napełniały worki piaskiem i dźwigały te worki, ramiona bardzo je bolały. Dlatego były w stanie podnosić tylko małe porcje kamyków. Podnosiły je i podsypywały pod zapadnięte koła wozu.