Michael nie miał pojęcia, gdzie może być doktor Anna. Wiedział jed-Inak, że Trevor Hill znajduje się na południu stanu. Ruszył więc w ten wiosenny poranek truchtem na południe. Wkrótce zabłądził w plątaninie wiejskich dróg, a im bardziej czuł się zagubiony, tym bardziej wzrastał jego niepokój. Ogarniała go panika. Chwilami biegł bardzo szybko, jak gdyby lęk był ścigającym go zwierzęciem. A chwilami chował się za krzakami, czekając, aż niewidzialni wrogowie go miną. Wreszcie zdobył się na odwagę i wdrapał się do jakiejś ciężarówki, na której, ukryty pod brezentem, podróżował przez godzinę – dopóki kierowca nie zatrzymał się koło przydrożnej restauracji. Zauważywszy, że na parkingu znajdują się cztery inne ciężarówki, i bojąc się, że ta liczba przyniesie mu pecha, zeskoczył i uciekł jakąś wąską ścieżką.
Gdzieś koło południa znalazł się na środku dużego parkingu. Zatrzymał się, uspokoił oddech i ruszył przez parking w stronę rosnących rzędem drzew. Był tak zdenerwowany, że czuł mdłości. Przebiegł przez parking i zniknął w krzakach za drewnianą tablicą. Spojrzał na tę tablicę i zobaczył wypalone żelazem słowa:
Witajcie w Parku Stanowym Indian Leap
Teraz, w sześć miesięcy później, przypomniał sobie ten dzień, jadąc ca-dillakiem po szosie numer 236. Znalazł się właśnie na szczycie wzniesienia i zobaczył przed sobą długą, gładką szosę biegnącą w dal. Niebo przed nim rozświetlały błyskawice, widział też łagodną poświatę pochodzącą prawdopodobnie od świateł Ridgeton. Skulił się, kiedy deszcz zabębnił o dach samochodu i przednią szybę.
– Zdrada – wymamrotał.
Powtórzył to słowo bardzo głośno. Szalał z niepokoju.
– Ewa od zdrady! – ryknął. – Skurwysyny!
Serce zaczęło mu bić bardzo szybko. Puls miał przyspieszony do stu siedemdziesięciu pięciu uderzeń na minutę. Oblał go pot. Zęby szczękały mu jak podkowy galopującego konia na betonie. Mózg przestał mu pracować. Zapomniał o napisie GETO, zapomniał o Lis-bone, zapomniał o Ewie, o spiskowcach i o doktor Annie, i o doktorze Richardzie… Zapomniał o wszystkim. Pozostała mu jedynie świadomość, że lodowaty strach trzyma go w swoim uścisku.
Jego dłonie na kierownicy drżały. Spojrzał na maskę cadillaka i zdumiał się. Poczuł się tak, jakby nagle obudzony znalazł się na grzbiecie rozszalałego byka.
Pokonam to, pomyślał. Boże, pomóż mi to pokonać! Opuścił głowę i zagryzł od wewnątrz policzek. Poczuł smak krwi. Pokonam to, muszę to po-konaćl
Na krótką chwilę udało mu się to.
Na bardzo krótką chwilę chwycił mocno kierownicę z kości słoniowej i skierował samochód z powrotem na właściwy pas ruchu.
W tym momencie Michael Hrubek nie był nieporadnym wariatem, nie był człowiekiem, w którego ciele schronił się duch dawnego zabójcy. Nie był kimś, kim kieruje nieznośne poczucie winy. Był natomiast kimś, dla kogo Abraham Lincoln jest tylko smutną postacią historyczną, której twarz widnieje na miedzianych monetach, był po prostu wysokim, silnym, nad wyraz obiecującym młodym człowiekiem prowadzącym drogi stary samochód – młodym człowiekiem śmiertelnie przerażonym, to prawda, ale raczej zdolnym kierować sobą.
Jednak zaraz potem to złudzenie znikło.
Zaraz potem okazało się, że nie jest w stanie dłużej pokonywać strachu. Przestał wiedzieć, jak się kieruje samochodem i, chcąc wyprowadzić go z poślizgu, nastąpił ogromną stopą na prawy pedał. Zasłonił sobie oczy, zawył „Ratunku!" i postawił stopę na podłodze. Samochód wjechał w niskie jałowce i zaczął koziołkować.
23
To zadanie stoi teraz przed wami…
Owen Atcheson przypomniał sobie porucznika, jego stalowe oczy i spokój, z jakim porucznik mówił, spokój godny profesora uniwersytetu.
– To zadanie stoi teraz przed wami i musicie mu sprostać…
Na taką zachętę Owen i trzej inni żołnierze piechoty morskiej przeważnie wznosili oczy do nieba. Mimo to ta zachęta działała i skłaniała ich do przygotowania sprzętu, pomalowania sobie twarzy na czarno i ruszenia w dżunglę. Tak, po takiej zachęcie ruszali w dżunglę i podrzynali gardła chuderlawym żołnierzom, zabijali polityków z broni z tłumikami albo wykonywali inne zadania.
Teraz, stojąc na wzgórzu i patrząc na znajdującego się w trawie sta* romodnego cadillaka, który miał wgnieciony dach i popękane okna i w którym ocalało tylko jedno światło będące światłem postojowym, Owen pomyślał o tamtych czasach. A potem otworzył bębenek swojej broni. Przez całe życie miał rewolwery i, kierując się przesadną ostrożnością, zawsze pilnował, żeby komora pod kurkiem była pusta. Teraz załadował szósty nabój do pistoletu i zamknął bębenek. A następnie ruszył w stronę samochodu.
Zbocze było strome, więc schodząc w stronę niskiego żywopłotu, musiał pomagać sobie jedną ręką.
Poczuł, że jest mu bardzo wesoło, ale zaraz powiedział sobie, że to wszystko nie powinno sprawiać mu takiej przyjemności. Jego wesołość nieco się zmniejszyła, kiedy uświadomił sobie, że Hrubek jest uzbrojony, i kiedy zobaczył, że do samochodu nie można podejść, nie będąc widzianym przez tego kogoś, kto go być może teraz obserwuje. Bo samochód przedarł się przez jałowce, przekoziołkował na porośniętą trawą polanę i zatrzymał się w odległości trzydziestu stóp od jej skraju.
Deszcz nie lał teraz tak jak przedtem, a i wiatr nieco ucichł, więc Owen pomyślał, że jego kroki na pewno będą słyszalne. A na dodatek Hrubek – jeżeli nie jest ciężko ranny – mógł do tej pory z powodzeniem zająć pozycję obronną. Owen przez chwilę zastanawiał się, jaką ma przyjąć taktykę, i postanowił, że nie będzie się skradał. Po czym chwycił mocno broń, wziął głęboki wdech i puścił się pędem, z bronią gotową do strzału. Kiedy tak biegł po trawie, z jego gardła wyrwało się prymitywne wycie. Z trudnością udało mu się powstrzymać od wydania bojowego okrzyku żołnierzy piechoty morskiej.
Pobiegł wprost na samochód, skulił się w biegu, chowając się w trawie, po czym wylądował za tylnym zderzakiem. Zabłocone liście, które poderwały się z ziemi, gdy tak pędził, opadły dookoła niego, a on rozejrzał się podniecony i zajrzał do samochodu. Przez tylną szybę widać było więcej niż przez pozostałe, mimo to jednak Owen nie wiedział, czy Hrubek jest w środku. Przykucnął, chowając się za bagażnikiem, i zajrzał za samochód.
Nic.
Ruszył w stronę tylnych drzwiczek… On może być pod spodem!
Owen opadł na trawę i skierował pistolet w dół, celując pod samochód. Przestraszyła go zwisająca jak zgięte ramię strzaskana rura. Ale Hrube-ka tam nie było. Owen wstał i odetchnął kilka razy głęboko, a potem przełożył broń do lewej ręki i jednym szarpnięciem otworzył tylne drzwiczki samochodu.
Pusto. W środku nie było śladu Hrubeka, jeżeli nie liczyć zwierzęcego, przypominającego piżmo zapachu i resztek strzaskanej czaszki zwierzęcej – takiej jak ta, którą Hrubek zostawił na kolanach kobiety w Clover-ton. Kluczyki były w stacyjce.