Owen wstał i rozejrzał się. Liście przykryły wszelkie ślady stóp (jeżeli ktoś tu takie w ogóle zostawił), nie było też widać krwi ani innych śladów.
Owen stanął za cadillakiem, tyłem do niego, i spojrzał w las – wilgotny, szary i ciemny. Serce mu zamarło. Wiedział, jak trudno jest tropić na mokrych liściach w ciemnym lesie. A na dodatek oszołomiony po wypadku Hrubek mógł teraz błądzić bez celu. Mógł pójść w którymkolwiek kierunku. Mógł… Bagażnik!
Owen odbezpieczył broń, odwrócił się na pięcie i wycelował w dużą, po-wgniataną metalową powierzchnię. Bagażnik to doskonała kryjówka. Ten miał guzik z dziurką od klucza, ale – ponieważ cadillac był wozem starego typu – nie zamykał się automatycznie. Owen podszedł bliżej. Dotknął zimnego chromowanego zamka i nacisnął go. Bagażnik otworzył się. Owen podniósł pokrywę i odskoczył.
W dużym bagażniku było dość miejsca nawet dla kogoś tak potężnej budowy jak Hrubek. Ale Hrubeka nie było w środku.
Owen odwrócił się w stronę lasu i, zgięty wpół, pobiegł w kierunku najbliższej przerwy w wysokim żywopłocie utworzonym przez drzewa i podszycie. W jednej chwili pochłonęła go ciemność. Owen oświetlił ziemię latarką, kreśląc powoli jej światłem literę U. Po dziesięciu minutach znalazł dwa ślady butów Hrubeka. Ślady prowadziły głębiej w las. Owen poczuł zapach sosen w wilgotnym powietrzu. Jeżeli Hrubek wyszedł spośród drzew liściastych, jego ślady będą widoczne wśród sosnowych igieł. Owen nie uszedł jeszcze trzystu stóp, kiedy usłyszał głuche stuknięcie i trzask – coś jakby odgłos nieostrożnego stąpnięcia.
Wycelował w tamtą stronę pistolet.
Szedł starannie odmierzanymi krokami, stawiając stopy w miejscach, gdzie nie było liści, i nie robiąc najlżejszego hałasu. Zgiął się wpół, trzymając broń w pogotowiu, i stanął na wonnych sosnowych igłach.
Mężczyzna siedział na pniu zwalonego drzewa i masował sobie wyciągniętą nogę. Wyglądał jak ktoś, kto odpoczywa na niedzielnym spacerze. Był szczupły, a na głowie miał czapeczkę baseballową z napisem Mets.
– Wygląda na to, że się nam wymknął – powiedział do Owena, podnosząc na niego wzrok i nie okazując zdziwienia. – Więc to pan jest tym kimś, kto tak jak ja poluje na nagrodę. Musimy chyba pogadać…
Kobieta miała trzydzieści sześć lat i przez całe życie mieszkała w tym małym bungalowie. Przez sześć ostatnich lat, po śmierci matki, mieszkała tu sama. Ojca nie widziała od czasu, kiedy ten, spowodowawszy ciążę swojej drugiej córki, został za to aresztowany i zabrany do więzienia. W tydzień po procesie jej siostra także opuściła dom.
Życie kobiety upływało na pakowaniu do kartonów płytek montażowych mających następnie stać się elementami jakichś nieznanych jej urządzeń, na jedzeniu lunchów z kilkoma innymi robotnicami, na szyciu, na chodzeniu do kościoła i czytaniu gazety w dni wolne od pracy oraz oglądaniu telewizji w czasie wolnym w pozostałe dni tygodnia.
Jej dom był wyspą rozsądku i prostoty leżącą na porośniętej trawą polanie, w lesie będącym jednym z najstarszych lasów na Północnym Wschodzie. Mająca pół akra powierzchni polana tworzyła prawie idealne koło. Harmonię na niej panującą zakłócał tylko zardzewiały wrak furgonetki, która nie miała już nigdzie pojechać o własnych siłach, oraz lodówka bez drzwi. Tę lodówkę ojciec kobiety miał zamiar wywieźć na wysypisko w sobotę, dziesięć lat temu, ale rozmyślił się wtedy i postanowił tego nie robić, tylko złożyć wizytę w sypialni jednej z córek.
Kobieta, będąca szczupłą, delikatną blondynką, miała pospolitą twarz i dobrą figurę, chociaż idąc czasami z koleżankami na plażę w Indian Leap albo nad rzeką w Klamath Falls wkładała zabudowany kostium kąpielowy, który kupiła w firmie wysyłkowej, żeby nie musieć mierzyć go w sklepie. Umawiała się na randki z kilkoma mężczyznami – przeważnie z takimi, których poznała w kościele – ale rzadko dobrze się podczas tych randek bawiła. Ostatnio zresztą zaczęła, z pewną ulgą, myśleć o sobie jako o starej pannie.
Teraz przygotowywała sobie właśnie galaretkę z mandarynkami, którą miała zjeść przed snem, i filiżankę gorącego mleka. Robiąc to, usłyszała jakiś hałas w ogródku. Podeszła do okna, ale zobaczyła tylko liście niesione przez wiatr i strugi deszczu. Wróciła więc do stołu z klonowego drewna.
Usiadła, zmówiła modlitwę, położyła sobie serwetkę na kolanach, a później, otwierając gazetę z programem telewizyjnym, podniosła do ust łyżeczkę z galaretką.
Rozległo się pukanie do drzwi frontowych, a jej wydało się, że wstrząsa ono całym domem. Łyżeczka spadła na stół, żelatynowy sześcian stoczył jej się na kolana, a potem na podłogę. Kobieta zerwała się na równe nogi i zapytała:
– Kto tam?
– Jestem ranny. Miałem wypadek. Może mi pani pomóc? Był to głos mężczyzny.
Kobieta zawahała się, podeszła do drzwi frontowych, a potem założyła łańcuch i wyjrzała przez szparę w drzwiach. Wysoki facet stał zgięty wpół, przytrzymując sobie dłonią ramię. Wyglądał na robotnika.
– Kim pan jest?
– Jechałem samochodem i miałem wypadek. Jestem ranny. Proszę mi pomóc.
O nie, za Boga, dziękuję bardzo.
– Zadzwonię po pogotowie. Proszę tu poczekać.
Kobieta zamknęła drzwi na zasuwkę i podeszła do stolika, na którym stał telefon z obrotową tarczą. Podniosła słuchawkę. Nacisnęła widełki kilka razy, ale w telefonie panowała cisza.
– O Boże – powiedziała kobieta, przerażona.
Bo uświadomiła sobie, że ten dźwięk, który słyszała niedawno, dochodził z miejsca, przez które przebiegała linia telefoniczna. Jednak ta myśl błysnęła jej tylko na moment, gdyż Michael Hrubek, któremu znudziło się czekanie pod drzwiami, wyłamał je kopniakiem. Ogromny i mokry wszedł do saloniku i powiedział:
– No nieźle. Ale telefon nie działa. Już ja wiem o tym najlepiej.
Stojąc pod gęstymi sosnami, które stanowiły pewną osłonę przed deszczem, Owen zapytał, jak Trentonowi Heckowi udało się wyśledzić cadil-laka.
– Szedłem po tropie tego świra do Cloverton. Tam zobaczyłem pańskie ślady i ślady opon pana samochodu. Widziałem, że posuwa się pan na zachód. Pojechałem za panem. Potem zobaczyłem zaparkowanego dżipa i doszedłem do wniosku, że może on zależeć do pana. Mój pies od razu odnalazł trop Hrubeka przy cadillaku.
– Czy ten detektyw policyjny miał jakieś nowe wiadomości?
– Jaki detektyw?
– Nie pamiętam, jak on się nazywa. – Owen poklepał się po kieszeni, szukając wizytówki, którą dostał od detektywa. – Ten detektyw w Clo-verton. Ten, co był w tym domu, w którym on zabił tę kobietę.
– Co takiego? – wybuchnął Heck.
– To pan o tym nie wie? Nie był pan w tym domu?
– Ja nie widziałem żadnego domu. Pojechałem na zachód, skoro tylko zobaczyłem pańskie ślady.
Owen opowiedział Trentonowi Heckowi o zabójstwie, o całej tej jatce w Cloverton. A potem o starych samochodach w szopie.
– Myślałem, że on będzie chciał nas zmylić, jadąc na tym motocyklu. I okazało się, że tak było. Pojechał na nim kilkaset jardów na południe, a potem go wrzucił gdzieś do bagna. Sądzę, że po to, żeby wszystkich skołować. Potem wziął cadillaka i przyjechał nim tutaj. Ten facet jest stanowczo za sprytny.
– A dlaczego pan się tym wszystkim zajmuje? – zapytał Heck. Owen schylił się i rozwiązał, a potem zawiązał sobie sznurowadła
u butów, które, mimo że zabłocone, wyglądały na tak drogie, jak Heck się spodziewał. A potem wyprostował się i powiedział:
– Ten człowiek, którego on zabił w Indian Leap, był moim przyjacielem. I moja żona to widziała.
Heck kiwnął głową, myśląc, że to rzuca na sprawę nowe światło.