Выбрать главу

– Ta piękna głowa…

– Czyja głowa, Michael?

Nagle wspomnienia znikły jak za naciśnięciem kontaktu. Łzy przestały płynąć i Michael uświadomił sobie, że patrzy na doktora Richarda znajdującego się teraz o jakąś stopę od niego.

– Kto to był? – zapytał lekarz głosem pełnym rozpaczy.

– Nieźle – powiedział Michael kpiąco. – Ale nie według mnie. Doktor Richard zamknął na chwilę oczy Zacisnął usta, a potem westchnął.

– No dobrze, Michael. Dobrze. Zamilkł na chwilę, po czym zaproponował:

– A może byśmy tak razem wrócili do szpitala? Mam tu swoje BMW. Mówiliśmy kiedyś, że się razem przejedziemy. Twierdziłeś, że byś chciał. Mówiłeś, że BMW to cholernie dobry samochód.

– To cholernie dobry faszystowski samochód – poprawił go Michael.

– No to chodź, jedźmy.

– Ale ja nie mogę, panie doktorze. Mam zamiar złożyć wizytę Lis-bone. Ooo, to było złe. To, co się tam stało. Muszę się tam udać.

– Ale dlaczego, Michael, dlaczego?

– Ona jest Ewą od zdrady – odpowiedział Michael, jakby to było oczywiste.

Na twarzy doktora Richarda pojawił się wyraz ulgi. Doktor odwrócił wzrok na dłuższą chwilę. A potem twarz mu się rozjaśniła – cała twarz z wyjątkiem oczu, jak zauważył Michael.

– Hej, ty też masz samochód. No, no, zaimponowałeś mi.

– Ale on nie jest taki dobry jak cadillac – powiedział Michael szyderczo.

– A popatrz tam – zaproponował lekarz niefrasobliwie. – Na ten rząd samochodów. Na te wszystkie lincolny.

– To ciekawe, panie doktorze – powiedział Michael uprzejmie, przyglądając się nie samochodom, tylko twarzy lekarza. -Ale jeszcze ciekawsze jest, dlaczego pan przez cały czas chowa z tyłu jedną rękę. Dlaczego, ty skurwysynu?!

– O Boże, nie!

Lewa ręka lekarza wylądowała na piersi Michaela, nie czyniąc mu nic złego, w chwili gdy Michael wyrywał strzykawkę ze szczupłych palców prawej.

– Co my tutaj mamy? Jak to błyszczy, jakie to ładne. To prezent dla mnie? Już ja cię znam, ty skurwysynu. Przyszedłeś tutaj, żeby mnie dźgnąć w plecy i wydać mnie spiskowcom. Tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, żeby nikt nie wiedział, co się ze mną stało. Chciałeś dźgnąć mnie w plecy, a potem wepchnąć mnie do wora, tak, skurwysynu?

– Nie! Nie rób tego! Michael pochylił się w przód.

– Och, ty… – szepnął i przesunął długą, ściętą skośnie ostrą igłę, tak że ta znalazła się przed oczami lekarza.

Igła zbliżała się coraz bardziej. Była zaledwie o parę cali od twarzy Kohlera, który bezskutecznie wysilał swoje słabe mięśnie, chcąc powstrzymać Michaela.

– Proszę cię, nie!

Igła była teraz skierowana w stronę lekarza i zbliżała się do jego klatki piersiowej.

A później ze zręcznością kogoś, kto takie rzeczy obserwował przez całe lata, Michael wbił igłę głęboko w ciało lekarza i wstrzyknął lekarstwo.

Z ust doktora Richarda wyrwał się żałosny okrzyk, który zdawał się być nie okrzykiem bólu, a jękiem pochodzącym z głębi jego umęczonej duszy. Był to okrzyk człowieka uświadamiającego sobie prawdopodobnie, że ostatnim obrazem, który widzi przed śmiercią, jest obraz twarzy kogoś, kogo on w pewnym sensie kochał, a kto go zdradził.

Gdzie on jest? – zapytała Portia.

– We Fredericks. O jakieś osiem czy dziewięć mil stąd. Ale drogi są teraz na pewno w strasznym stanie.

Zmieniły ubrania i wysuszyły sobie włosy suszarką Lis. Lis stojąca przy oknie w kuchni zobaczyła przez strugi deszczu świetlny punkcik odbijający się w jeziorze i znajdujący się w odległości mili. Był to dom ich najbliższych sąsiadów – małżeństwa, którego Lis i Owen dobrze nie znali. Ci młodzi ludzie pobrali się sześć miesięcy temu. Kobieta była kurą domową i kilkakrotnie z budzącą mdłości otwartością rozmawiała z Lis o obowiązkach żony. Mówiła bardzo szybko, zadawała mnóstwo pytań i patrzyła na Lis zmrużonymi oczami, trzymając łokcie na winylowej serwetce. A potem Lis udzielała jej niezbyt umiejętnie rad. Na litość boską, myślała przy tym, skąd ja mam wiedzieć, czy powinnaś odbywać stosunki seksualne z mężem nawet wtedy, kiedy masz grypę. I skąd mam wiedzieć, czy w tych sprawach obowiązują jakieś reguły…

– Jesteś spakowana? – zapytała Portia.

– A co to za pakowanie? Wzięłam koszulę nocną, szczoteczkę do zębów, bieliznę. Będziemy w tej Gospodzie ze sześć godzin. Bardzo mi jest potrzebna gorąca kąpiel. Zresztą oni mogą go złapać, zanim Owen tu się zjawi. Napiłabym się, wiesz? A ty? Chcesz brandy?

– Brandy smakuje jak mydło.

– Trzeba się do niej przyzwyczaić. To prawda. A może Grand Mar-nier?

– To już bardziej w moim guście.

Lis nalała sobie i siostrze, a potem stanęła w drzwiach prowadzących do cieplarni.

– Zbudowałyśmy dobrą tamę. Jeszcze się trzyma.

Potężny podmuch wiatru wstrząsnął oknami. Wiatr wył w otworach wentylacyjnych tak głośno, że zagłuszał ich rozmowę. Bezlistne gałęzie drzew chwiały się na wietrze, a na jeziorze widać było grzywiaste fale. Lis powiedziała, że nigdy dotąd nie widziała jeziora tak wzburzonego. Ogromna błyskawica rozdarła niebo na zachodzie, a kiedy nad domem przetoczył się grzmot, wydało im się, że podłoga usuwa im się spod stóp.

– Wejdźmy w głąb domu. Może do salonu? Lis bardzo chętnie zgodziła się na to.

Przez chwilę siedziały w milczeniu. Lis starała się nie patrzeć siostrze w oczy. Zatrzymała wzrok na zdjęciach stojących na przenośnym stoliczku. Były tam zdjęcia z dzieciństwa. I zdjęcia Portii – zgrabnej i seksownej. I Lis – czujnej, poprawnej, no i dość bezbarwnej. I wysokiego, srogiego ojca z anachronicznym wąsikiem i jak zwykle w białej koszuli. I pełnej wdzięku matki ze stanowczo zarysowaną szczęką i oczami, które były władcze w obecności wszystkich, z wyjątkiem ojca, którego matka się chyba bała.

– Słuchaj – powiedziała powoli Lis, patrząc teraz nie na zdjęcia, ale na ramki. – Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Portia podniosła na nią wzrok. – O tej szkółce?

– Nie – odpowiedziała w końcu Lis. – O Indian Leap. O tym, co tam zaszło. To znaczy o tym, co wtedy zaszło między nami. Nie o morderstwie. Wiem, że nie chcesz o tym mówić. Ale może posłuchasz tego, co ja mam do powiedzenia, dobrze?

Portia milczała. Zlizała słodki płyn z brzegu kieliszka i czekała.

Lis westchnęła. – Po tamtym dniu nie chciałam cię więcej widzieć.

– Musiałaś wiedzieć, że ja czułam to samo. Skoro się nie widywałyśmy…

– Miałam okropne poczucie winy.

– Ja nie chcę przeprosin.

e

– No wiesz, czułam się winna – dlatego, że cię uderzyłam, że powiedziałam to, co powiedziałam… Nie panowałam wtedy nad sobą. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywałam. Nigdy w życiu. Byłam wtedy przeciwieństwem tego, czym zawsze chciałam być.

– Miałaś dobrego nauczyciela. – Portia postukała palcem w zdjęcie ojca. – Miałam wrażenie, że to jego szkoła.

Lis nie uśmiechnęła się. Czuła się chora ze wstydu i złości. Szukała te raz w siostrze oznak wybaczenia, miękkości. Ale Portia siedziała, przyciskając do piersi kieliszek i patrząc – niemal ze znudzeniem – w stroni cieplarni. Wiatr nadal zawodził.

– Poszłam kiedyś do tej lodziarni. Pamiętasz ją? – powiedziała Lis z roztargnieniem.