– Jeszcze jej nie zlikwidowali? Nie byłam tam od lat. Jak tam teraz jest w środku?
– Tam się nie wchodzi do środka. Nie pamiętasz?
– Aha, rzeczywiście.
Lis przypomniała sobie, jak tam chodziły ze swoją holenderską „ochro-niarką" Jolandą i kupowały przy okienku waniliowe lody w rożkach. A potem siedziały z nimi na lepkiej ławie przy piknikowym stole obok parkingu. Jeżeli to było w dzień, to szybowały nad nimi pszczoły, a jeżeli wieczorem, to mogły obserwować ćmy i chrabąszcze lecące nieprzytomnie w stronę hipnotyzującego je blasku lamp i umierające wspaniałą, szybką śmiercią.
– Brałyśmy lody z wiśniową polewą – przypomniała sobie młodsza siostra, mrużąc oczy.
– I lody zawsze się topiły, i ściekały po rożku. Trzeba się było zawsze spieszyć i zlizać, zanim spłynęły po ręce.
– Oczywiście. Pamiętam.
Zamilkły, a wycie wiatru wzmogło się. Lis poszła do cieplarni i zamknęła szczelnie otwór wentylacyjny. Wycie ucichło, ale nie ustało. Lis wróciła do salonu i powiedziała:
– Nigdy ci o tym nie wspominałam, ale na wiosnę miałam romans. I muszę ci trochę o nim opowiedzieć.
Samochód jedzie z prędkością siedemdziesięciu mil na godzinę, aż silnik jęczy jak torturowany. Owen Atcheson mija jakieś budynki, na których oknach naklejona jest na krzyż taśma, tak jakby spodziewano się nie jesiennej burzy, a huraganu, potem przejeżdża obok terenu budowy i dalej
obok punktu sprzedaży samochodów Forda, nad którym powoli jak latarnia morska obraca się niebiesko-czerwony szyld świetlny.
Następnie szosa numer 236 zaczyna wić się wśród pagórków znajdujących się na obrzeżu Ridgeton – pagórków będących częścią pasma górskiego, które o kilka godzin drogi stąd wznosi się wysoko ponad kamienną doliną Indian Leap, gdzie stracił życie Robert Gillespie.
Owen zwalnia na zakrętach, a potem znowu przyspiesza do pięćdziesięciu mil na godzinę i przeskakuje na czerwonym świetle skrzyżowanie z szosą numer 116. Droga wspina się teraz na szczyt długiego wzniesienia, a Owen – na prawo od siebie, trzydzieści stóp niżej – widzi przez chwilę wodę. Z ciemnego potoku wyrastają czarne, wysokie przęsła dźwigające stary most filarowy, po którym biegnie linia kolejowa łącząca Boston z Hartford i Nowym Jorkiem. Owen znowu zwalnia, a potem zdejmuje nogę z hamulca i przyspiesza na prostym odcinku drogi, który zaprowadzi go do śródmieścia Ridgeton.
Beżowe subaru zdaje się wynurzać leniwym ruchem z krzaków, w których było ukryte. Jednak Owen widzi, że jego tylne koła obracają się bardzo szybko, rozpryskując błoto, i że właściwie pojazd porusza się z dużą prędkością. Jeszcze na ułamek sekundy przed potężnym walnięciem Owen myśli, że mógłby uniknąć kolizji, bo oba samochody są bardzo blisko siebie, a mimo to nie zderzają się. Ale potem subaru uderza mocno w sam środek cherokee. Następuje szarpnięcie, wskutek którego szyja Owena ulega gwałtownemu skręceniu. Ból zalewa mu twarz potężną falą, a bólowi towarzyszy wybuch żółtego światła.
Subaru zatrzymuje się na krawędzi skały, a cherokee przewraca się na bok. Kołysze się przez krótką chwilę, która Owenowi wydaje się wiecznością i podczas której widzi on – o sześć stóp od siebie – twarz Michaela Hrubeka. Hrubek szczerzy zęby w wariackim uśmiechu i wali ręką w kierownicę, wrzeszcząc coś głośno i najwyraźniej chcąc, żeby Owen go usłyszał. Owen patrzy na Hrubeka, ale nie dociera do niego to, co szaleniec chciał mu powiedzieć, bo w tejże samej chwili jego samochód zaczyna spadać w dół, w stronę strumienia.
W samym kwiecie grzechu
26
Portia roześmiała się i spytała zaskoczona:
– Ty? Miałaś romans?
Starsza siostra patrzyła na smugi szarego deszczu spełzające po szybach.
– Ja. Nie domyśliłabyś się tego, prawda?
No, pomyślała Lis. Zrobiłam to. Przyznałam się do tego po raz pierwszy. Powiedziałam o tym pierwszej osobie w życiu. Dzisiejszej nocy walą pioruny, ale jak dotąd żaden jakoś nie strzelił we mnie.
– Nigdy nic o tym nie wspominałaś. – Portia najwyraźniej była ubawiona. – Nie miałam żadnych podstaw, żeby cię podejrzewać.
– Nie wspominałam o tym chyba dlatego, że się bałam. Bałam się, że Owen się dowie. Znasz go przecież. Wiesz, jak potrafi się złościć.
– Przecież ja nie powiedziałabym mu o tym.
– Nie, nie, nie sądziłam, że mu powiesz. Ale mnie się wydawało, że jeżeli ktoś o tym będzie wiedział, to będzie większe prawdopodobieństwo, że sprawa się wyda. – Przerwała na chwilę, a potem mówiła dalej: – No i jest coś jeszcze… Ja się wstydziłam. Bałam się… Nie wiedziałam, co sobie o mnie pomyślisz.
– Ja? A dlaczego, na miłość boską, miałabym coś pomyśleć?
– Bo romans to nie jest coś, z czego człowiek może być dumny.
– To była tylko sprawa łóżkowa czy się zakochałaś?
Lis poczuła się obrażona, jednak wyglądało na to, że Portia pyta z czystej ciekawości.
– Nie, nie, nie, to nie było tylko pożądanie. My się kochaliśmy. Naprawdę nie wiem, dlaczego wcześniej ci o tym nie powiedziałam. Powinnam była ci powiedzieć. Za dużo przed sobą ukrywałyśmy. – Lis spojrzała na siostrę i dodała: – Owen też miał romans.
Młoda kobieta kiwnęła głową. Lis przestraszyła się, że jej siostra wiedziała o tym już wcześniej. Ale nie, okazało się, że Portia po prostu wyczuła, że Owen leci na kobiety.
Lis i to odebrała jako coś obraźliwego.
– Ale to się zdarzyło tylko raz – powiedziała, jakby go broniąc.
– Szczerze mówiąc, Lis, dziwię ci się, że tak długo zwlekałaś ze znalezieniem sobie kogoś.
– Jak możesz tak mówić? – zapytała ostro Lis. – Ja nie jestem z tego gatunku, co…
Głos jej się załamał.
– Nie jesteś taka jak ja? – zapytała sarkastycznie jej siostra.
– Mam na myśli to, że nie szukałam żadnych znajomości. Próbowaliśmy… to znaczy Owen i ja próbowaliśmy się pogodzić. On przestał się widywać z tamtą kobietą i usiłowaliśmy świadomie…
– Usiłowaliście świadomie…
Lis słuchała podejrzliwie, nie wiedząc, czy Portia nie kpi, ale doszła do wniosku, że nie. Mówiła dalej:
– Staraliśmy się utrzymać nasze małżeństwo. Ten romans… ten romans po prostu się zdarzył.
Zaczął się w pechowym momencie. W środku zeszłej zimy, kiedy w jej życiu działo się tyle negatywnych rzeczy. Kiedy Owen miał swój romans, kiedy powoli umierała matka, kiedy ona coraz bardziej nie lubiła uczyć, kiedy przejmowała majątek… Był to najgorszy czas na coś takiego, powiedziała sobie. I zaraz potem dodała w myśli: Tak jakby kataklizm kiedykolwiek przychodził w dobrym momencie.
Jej romans – w odróżnieniu od romansu Owena, który uważała za hollywoodzki i łatwy – był dla niej źródłem wielkiego cierpienia. Byłoby mi o wiele lepiej, mówiła sobie, gdybym potrafiła oddzielić seks od duszy. Ale nie potrafiła i zakochała się, a jej kochanek zakochał się w niej. Przyznawała, że początkowo zbliżyła się do niego, kierując się chęcią zemsty. Było to małostkowe, to prawda, ale tak było – chciała odegrać się na Owenie. A potem okazało się, że po prostu nie panuje nad sobą. Okazało się, że ta historia wciągnęła ją całkowicie.
– Czy to już skończone? – zapytała Portia.
– Tak, skończone.
– No to o co tyle krzyku?
– Niestety – powiedziała porywczo Lis – jest o co podnosić krzyk. Jeszcze ci wszystkiego nie powiedziałam…
Lis już otworzyła usta, żeby wszystko wyznać. Naprawdę chciała już opowiedzieć o wszystkim.
I opowiedziałaby, gdyby w tym momencie nie przyjechał samochód. Portia odwróciła się i spojrzała przez kuchenne okno na podjazd.