– Owen!
Lis patrzyła przez okno, ciesząc się bardzo z jego przyjazdu, a równocześnie czując rozczarowanie, gdyż nie dane jej było skończyć rozmowy z siostrą.
Obie z Portią weszły do kuchni i podeszły do okna, patrząc poprzez strugi deszczu.
– Nie, to chyba nie on – powiedziała powoli Portia.
Patrzyły na reflektory przesuwające się wzdłuż podjazdu. Lis liczyła pomarańczowe światełka odblaskowe. Portia miała rację. Lis nie widziała wyraźnie samochodu, ale zauważyła, że jest on jasny. A cherokee Owena był czarny jak smoła.
Lis otworzyła drzwi od kuchni i wysiliła wzrok.
Był to samochód policyjny. Wysiadł z niego młody policjant. Spojrzał na acurę zarytą na środku podjazdu i wbiegł do kuchni, ocierając sobie wodę z twarzy. Był okrągły okrągłością kogoś, kto niedawno utył, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, że dano mu niespodziewane zadanie do wykonania.
– Słuchaj, Lis – odezwał się. – Przykro mi, ale muszę ci powiedzieć, że znaleźliśmy przed chwilą samochód Owena na dnie parowu.
– O Boże!
Lis zakryła sobie twarz. Przycisnęła dłonie mocno do oczu, tak jakby oczy piekły ją od dymu.
– Wjechał na niego… chyba ten Hrubek. Ten świr. Na to wygląda. Zepchnął go z szosy. To chyba była zasadzka.
– Nie! Hrubek jedzie do Boyleston. To nie mógł być on!
– Na pewno nie jedzie do Boyleston tym samochodem, którym uderzył w samochód Owena. Bo ten ma cały przód zmiażdżony.
Lis instynktownie odwróciła się w kierunku tego miejsca, w którym leżała jej torebka.
– W jakim on jest stanie? Muszę do niego jechać.
– Nie wiemy. Nie możemy go znaleźć. Ani jego, ani Hrubeka.
– Gdzie to się stało? – zapytała Portia.
– Koło starego mostu kolejowego. Blisko śródmieścia.
– Śródmieścia jakiego miasta? – warknęła Lis.
Policjant zamilkł, być może przypuszczając, że ona wpadła w histerię. Ale w chwilę później powiedział: – No, Ridgeton. Zaledwie o trzy mile od domu!
– Samochód nie wyglądał tak strasznie – wyjaśnił policjant. – Przypuszczamy, że Hrubek uciekł, a Owen go goni.
– Albo Owen ucieka, a Hrubek goni jego.
– Braliśmy pod uwagę i taką możliwość. Szeryf i Tom Scalon ich szukają. W tej części miasta nie działają telefony. Więc Stan przysłał tu mnie, żebym ci powiedział, co się dzieje. On uważa, że obie powinnyście stąd wyjechać. I wrócić dopiero, kiedy Hrubeka złapią. Ale wygląda na to, że wasz samochód nie jest na chodzie.
Lis nie odpowiedziała. Portia wyjaśniła policjantowi, że nie było samochodu, który mógłby je podholować.
– Mnie się zdaje, że tu będzie potrzebny nie tylko samochód do holowania. – Policjant wskazał ruchem głowy zapadniętą w błoto acurę. – Tak czy owak, ja was zabiorę. Weźcie tylko rzeczy.
– Ale Owen… – Lis rozejrzała się naokoło.
– Myślę – powiedział policjant – że powinniśmy jechać.
– Ja nigdzie nie pojadę, dopóki nie znajdzie się mój mąż.
W głosie Lis zabrzmiała chyba rozpacz, bo policjant odpowiedział na to ostrożnie:
– Rozumiem, co czujesz… Ale zostając tutaj, nie będziesz mogła nic zrobić. Będziesz się tylko denerwowała. Aja…
– Ja nigdzie nie jadę – powtórzyła powoli Lis. – Rozumiesz? Policjant popatrzył na Portię, która milczała. W końcu odezwał się:
– Dobrze, Lis, niech będzie, jak chcesz. To twoja sprawa. Ale Stanley kazał mi dopilnować, żeby ci się nic nie stało. Chyba muszę się z nim połączyć i powiedzieć mu, że nie chcesz jechać.
Odczekał jeszcze chwilę, jakby spodziewał się, że ona zmieni zdanie. Kiedy jednak ona odwróciła się do niego plecami, wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i połączył się z szeryfem drogą radiową.
– Słuchaj, Lis – odezwała się Portia. – My nic nie możemy zrobić.
– Jeżeli chcesz, to idź i siedź z nim w samochodzie. Albo powiedz mu, żeby cię zawiózł do Gospody. Ale ja nie pojadę. Przykro mi.
Portia wyjrzała na zewnątrz i zobaczyła, że drzewa gną się w silnych podmuchach wiatru.
– Nie, ja zostanę – powiedziała.
– To idź i zamknij okna. Ja sprawdzę drzwi.
Owen przed wyjściem zamknął drzwi frontowe na zasuwkę. Lis podeszła teraz do tych drzwi i założyła jeszcze łańcuch. Pomyślała przy tym, że w porównaniu z kajdankami, które Hrubek miał na rękach w czasie rozprawy, ten łańcuch wygląda na bardzo delikatny i słaby. Następnie poszła do składziku przy kuchni i zamknęła na zasuwkę i łańcuch drzwi prowadzące z niego na dwór. Zastanowiła się, czy Owen pamiętał o drzwiach, przez które można się było dostać z zewnątrz do cieplarni. Ruszyła w ich stronę, ale zatrzymała się w połowie drogi. Zauważyła duży krzew różany – hybrydę Chrysler Imperial. Kupił go dla niej Owen – w zeszłym roku, w tydzień po przyznaniu się do romansu. Była to jedyna roślina, jaką w swoim życiu kupił, nie pytając jej o radę. Pojawił się w domu z ogromnym krzewem w bagażniku. Wtedy Lis była bliska wyrzucenia rośliny. Ale później postanowiła jej nie wyrzucać. Roślina zawdzięczała ułaskawienie fragmentowi z Hamleta [1], którego Lis właśnie przerabiała z uczniami. Fragment ten brzmiał:
Tak mnie skosiła w samym kwiecie grzechu, /…/
Bez porachunku z sobą, bez spowiedzi, Która by zdjęła ze mnie ciężar win.
Zbieg okoliczności był zbyt wspaniały, nie można go było zignorować. Zbyt zaskakująca była ta kombinacja literatury, ogrodnictwa i życiowego dramatu. Więc Lis nie pozbyła się rośliny, tylko ją zasadziła i zaczęła się zastanawiać, czy roślina przetrwa. Okazało się po pewnym czasie, że jest ona jednym z jej najtrwalszych okazów.
Teraz Lis podeszła do drzewka i wzięła jeden z kwiatów w obie dłonie. Paradoksalne było to, że te dłonie były tak zgrubiałe od pracy, że nie mogła nimi wyczuć, jak delikatne są płatki. Przesunęła więc po płatkach grzbietami dłoni, a potem ruszyła w stronę drzwi. Po zrobieniu kilku kroków zauważyła na zewnątrz jakiś ruch.
Podeszła ostrożnie do okna, które było zaparowane od wewnątrz i zalane deszczową wodą od zewnątrz, wytarła je rękawem i przerażona zobaczyła sylwetkę jakiegoś wysokiego mężczyzny stojącego blisko domu. Mężczyzna trzymał ręce na biodrach i wyglądało na to, że próbuje dociec, gdzie są frontowe drzwi. Nie był to młody policjant. Może to jest drugi policjant, który z nim przyjechał, pomyślała Lis, chociaż ten za szybą nie miał chyba na sobie munduru.
Mężczyzna zauważył boczne drzwi prowadzące do składziku przy kuchni i podszedł do nich, nie zwracając uwagi na lejący deszcz. Zapukał grzecznie jak chłopak przychodzący po dziewczynę, z którą umówił się na randkę. Lis podeszła ostrożnie do drzwi i wyjrzała, odsuwając firankę. Mężczyzna, którego nie znała, miał tak miłą i niewinną twarz i był tak przemoczony, że wpuściła go do środka.
– Dobry wieczór pani. Pani pewnie jest panią Atcheson. Wytarł szczupłą rękę o spodnie i wyciągnął ją w stronę Lis.
– Przepraszam, że sprawiam pani kłopot. Nazywam się…
Nie zdążył jednak się przedstawić, bo duży posokowiec wpadł do cieplarni i zaczął się otrząsać, obsypując ich gradem kropel.
Owen Atcheson, którego połowa ciała znajdowała się w zimnym strumieniu, a połowa na brzegu, odzyskał powoli przytomność. Usiadł, modląc się
0 to, żeby nie zemdleć jeszcze raz.
Kiedy cherokee zwalił się w dół, Owen nie czekał, aż Hrubek zbiegnie z góry i go dopadnie. Obejrzał sobie lewe ramię i znalazł wgłębienie w miejscu, gdzie powinien wyczuć kość. Krzywiąc się z bólu, upewnił się, że pistolet i amunicja znajdują się w jednej z jego kieszeni.