Выбрать главу

A później wstał i niezdarnie przebiegł przez strumień, oddalając się od samochodu.

Wbiegł w las otaczający śródmieście Ridgeton i jakieś dwieście jardów dalej zatrzymał się i położył na plecach na płaskim kamieniu porośniętym mchem. Włożył sobie do ust gałązkę dębu i zaczął ją gryźć, ściskając sobie lewy biceps prawą ręką. Skupił się i rozluźnił, a potem powoli, bardzo powoli, z zamkniętymi oczami, oddychając szybko i wbijając zęby w drewno, zaczął nastawiać kość. Nagle kość wskoczyła na miejsce z cichym trzaśnię-ciem. Owen wydał niegłośny okrzyk, a potem zwymiotował z bólu, zemdlał

1 zsunął się do strumienia. Teraz otworzył oczy, wyczołgał się na brzeg i położył się na boku.

Pozwolił sobie tylko na pięciominutowy odpoczynek, po czym wstał. Zdjął pasek i przypiął nim sobie lewe ramię do boku. Ten prowizoryczny temblak powodował większy ból, ale zapobiegał ponownemu omdleniu przy nagłym jego ataku. Deszcz lał teraz równo, a wiatr wiał Owenowi w twarz. Owen odrzucił głowędo tyłu i wciągnął w płuca mokre powietrze.

Po chwili zaczął z wysiłkiem iść przez las, kierując się na północ i okrążając śródmieście Ridgeton. Nie chciał oczywiście, żeby Hrubek go znalazł. Nie chciał też, żeby natknął się na niego ktoś inny, a zwłaszcza wścibski szeryf czy policjant. Pokonawszy w męce milę drogi, doszedł do skrzyżowania North Street i Cedar Swamp Road. Znalazł automat telefoniczny i podniósł słuchawkę. Nie zdziwił się, kiedy usłyszał w niej ciszę.

Do ich domu można było dotrzeć jedynie jadąc na północ wzdłuż Cedar Swamp Road. Żeby dostać się tam z przeciwnej strony, trzeba było objechać leżący na dwustu akrach park stanowy, wjechać do innego miasta i zawrócić na południe. Hrubek tak mocno uderzył w cherokee, że jego su-baru było z pewnością też nie do użytku. Ten świr też porusza się teraz pieszo – pomyślał Owen. Jeżeli zmierza do naszego domu, to będzie musiał przejść właśnie tędy.

Owen stracił trochę czasu, nastawiając sobie ramię. Jednak mimo to nie przypuszczał, że Hrubek go wyprzedził. Hrubek nie znał przecież okolicy, w związku z czym musiał postarać się o mapę i znaleźć na niej właściwe ulice, a na mapie ulice nie są dokładnie zaznaczone.

Owen podszedł do skrzyżowania – ostrożnie, jak żołnierz patrolujący okolicę, rozglądający się, czy nie ma zasadzek i starający się zorientować, gdzie są strefy rażenia. Zobaczył rów irygacyjny i rurę z blachy falistej szeroką na cztery stopy. To dobra kryjówka, pomyślał. Wyobraził sobie Hru-beka biegnącego ostrożnie środkiem drogi i siebie samego wychodzącego z kryjówki i zbliżającego się do niego z pistoletem w ręce.

Deszcz był chłodny i pachniał wszystkimi woniami późnej jesieni. Owen wciągnął mokre powietrze głęboko w płuca, a potem wszedł do lodowatej wody wypełniającej rów, uważając na bolące ramię. Nie miał już zawrotów głowy i był w stanie ignorować ból. Posuwał się naprzód zgięty wpół jak żołnierz i powtarzał sobie, w które części ciała należy uderzać, żeby zabić: pierś, głowa, brzuch, pachwina, pierś, głowa, brzuch, pachwina… Powtarzał w kółko tę ponurą mantrę, a deszcz wokół niego wzmagał się coraz bardziej.

Lis Atcheson zaprowadziła nowo przybyłego do kuchni i dała mu ręcznik. Przyszło jej do głowy, że w swojej czapeczce baseballowej i z kędzierzawymi włosami opadającymi na ramiona wygląda on jak robotnik, który w zeszłym roku kopał u nich koparką dół, przygotowując miejsce na komorę fermentacyjną. Kiedy tak stał, widać było, że jedno biodro ma sztywno uniesione do góry. Lis zastanowiła się, czy się przypadkiem nie przewrócił i nie zranił. Jego ubranie znajdowało się w takim nieładzie, że było to całkiem prawdopodobne.

– Ja jestem z Hammond Creek. To na wschód stąd.

Trenton Heck mówił tak, jakby nikt nigdy nie słyszał o Hammond Creek. Zresztą Lis rzeczywiście nie znała tego miasteczka.

Lis przedstawiła Heckowi Portię, która spojrzała na niego obojętnie. Heck czekał z uśmiechem, aż mu wyjaśnią, skąd wzięło się tak egzotyczne imię.

– Przypomina to nazwę samochodu – roześmiał się. Portia podała mu rękę, nie uśmiechając się.

Młody policjant siedział wciąż w samochodzie, próbując zdobyć świeże informacje na temat Hrubeka.

– Panie Heck… – zaczęła Lis.

– Trenton. Albo Trent – powiedział dobrodusznie, śmiejąc się. – „Panie Heck", a to dobre.

– Napije się pan czegoś?

Nie chciał piwa, ale wypił butelkę coli w czasie krótszym niż trzydzieści sekund, a potem zaczął patrzeć przez okna tak uważnie i z miną tak pewną siebie, że Lis zapytała go, czy nie jest przypadkiem policjantem w cywilu. Nie, odpowiedział, jest raczej kimś w rodzaju konsultanta. Kiedy jej opowiedział, jak Hrubek wyprowadził w pole tropiących i potem zawrócił, Lis pokręciła głową i stwierdziła:

– On wcale nie jest głupi.

– A nie jest.

– Myślałam, że on jest wariatem – odezwała się Portia, głaszcząc głowę psa z entuzjazmem, którego zwierzę nie podzielało.

– No tak, on jest wariatem. Ale jest też inteligentnym sukinsynem. Lis zapytała, jak to się stało, że Heck zjawił się w jej domu.

– Spotkałem pani męża we Fredericks. Trafiliśmy razem do takiej jednej kobiety. Hrubek powiedział jej, że jedzie do Boyleston. Więc ja ruszyłem w tamtą stronę, a pani mąż miał przyjechać tutaj. Ten policjant przed domem mówi, że wygląda na to, że Hrubek zepchnął go z szosy.

– Nie wiemy, gdzie on jest. Ani gdzie jest Hrubek. Dlaczego pan zmienił zdanie i zjawił się tutaj?

Heck odpowiedział, że coś go tknęło. Przebył już połowę drogi do Boyleston, kiedy przyszło mu do głowy, że Hrubek ich znowu zwodzi.

– Za bardzo metodycznie posuwał się na zachód i zbyt zawzięcie usiłował nas się pozbyć albo spowodować, że się zatrzymamy. Nawet zastawiał pułapki na Emila.

– Nie!

– Naprawdę. Pomyślałem, że skoro do tej pory był taki sprytny, to jest sprytny w dalszym ciągu.

– Ale dlaczego nie zawiadomił pan policji?

Heck zmieszał się nagle. Lis wydawało się, że się zaczerwienił. Wpatrując się w okno, opowiedział im jednym tchem o wszystkim: o nagrodzie,

0 tym, że stracił pracę po prawie dziesięciu latach służby w policji, o recesji i o przyczepie mieszkalnej, którą ma mu zabrać bank.

A potem zapytał o Owena.

– Szukają go – objaśniła Lis. – Szeryf i policjant.

– Na pewno nic mu się nie stało – stwierdził Heck. – On wie, co robi. Założę się, że był w wojsku.

– Przez dwa okresy służby – powiedziała Lis odruchowo, patrząc przez okno.

Nie zwracając uwagi na siostry, Heck ukląkł i zaczął wycierać psa papierowymi ręcznikami. Robił to w skupieniu, metodycznie – wycierał mu nawet szyję pod obrożą i miejsca między krótkimi i grubymi pazurami. W ten sam sposób osuszył swój pistolet. Obserwując go, Lis natychmiast zrozumiała, że jest on człowiekiem równocześnie bardziej prostodusznym

1 bardziej przebiegłym od niej, i postanowiła traktować go poważniej, niż początkowo zamierzała.

Wrócił policjant – wszedł, ocierając sobie policzki dłońmi o grubych palcach.

– Stanley mówi, że zawiadomił policję, gdzie jest samochód Owena. Oni przekażą tę informację oficerowi nazwiskiem Haversham.

– Haversham dowodzi pogonią. To mój dawny szef – powiedział Heck.

Wyglądało na to, że nie podobają mu się te nowiny. Lis domyśliła się, że to dlatego, że nie chce stracić swojej nagrody czy też dzielić jej z kimś.

– On pewnie wyśle oddział Służby Taktycznej…

– Co to takiego?

– Nie wie pani? To coś takiego jak Oddział Antyterrorystyczny.