Выбрать главу

– Naprawdę ich wyśle? – młody policjant był pod wrażeniem.

– Oni będą tu za jakieś czterdzieści minut – mówił dalej Heck. – Albo trochę później.

– To dlaczego nie wyślą ich helikopterem?

– Helikopterem? – parsknął Heck.

Niebo rozświetliła na moment błyskawica. Lis poczuła się tak, jakby piorun uderzył ją w piersi. Młody policjant pytał ją o coś, ale ona nie usłyszała ani jednego jego słowa i wybiegła z pokoju. Portia, przerażona, zrobiła krok w jej stronę i zawołała: – Lis, co ci się stało?

Ale w'tym momencie Lis biegła już po schodach, przeskakując po dwa stopnie.

W sypialni znalazła cienki, małokalibrowy automatyczny pistolet marki colt woodsman, który Owen trzymał przy łóżku. Owen kiedyś nalegał, żeby nauczyła się nim posługiwać, i zmusił ją, żeby z tuzin razy wystrzeliła, celując w papierową tarczę przyczepioną do kupy drewna na opał leżącej za garażem. Lis posłuchała go – strzelała nerwowo, a za każdym strzałem ręka podskakiwała jej do góry. Od tamtej pory, czyli od trzech czy czterech lat, nie tknęła pistoletu.

Wzięła go teraz i – w przeciwieństwie do tego, co miało miejsce, gdy brała w ręce płatki róż – poczuła pod zgrubiałymi palcami dotknięcie jego kratkowanej powierzchni.

Pistolet zniknął w jej kieszeni. Lis podeszła powoli do okna. Ogromna czarna ciemność za tym oknem – ciemność, w której nie było żadnego punktu przyciągającego wzrok – zahipnotyzowała ją i sprawiła, że zaczęła podchodzić bliżej. Jak lunatyczka przysuwała się coraz bliżej do okna, czując, że musi zobaczyć cośkolwiek za tymi niebieskozielonymi szybami – jakąś gałąź, sowę, chmurę, zaśniedziałą chorągiewkę w kształcie Pegaza na dachu garażu, cokolwiek, co by sprawiło, że ciemność stanie się mniej nieskończona i mniej namacalna. Błyskawica oświetliła zalany wodą podjazd. Lis przypomniała sobie, jak machała mężowi ręką na pożegnanie. Teraz z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ten gest mógł być ostatnim gestem porozumienia między nimi, ostatnim gestem porozumienia, którego on, co gorsza, nawet nie widział.

Spojrzała w ciemność. Gdzie jesteś, Owenie? Gdzie? Wiedziała, że Owen jest blisko. Bo doszła do wniosku, że on – ranny czy nie – wraca teraz do domu i usiłuje skierować Hrubeka na teren ich posiadłości i sfinalizować swoją misję polegającą na zabiciu szaleńca i stworzeniu pozorów wskazujących na to, że było to działanie w obronie własnej. Owen mógł teraz być o milę od domu albo o pięćdziesiąt jardów od niego. Wobec czego wszystko było tylko kwestią czasu.

Znowu się błysnęło i w pobliżu uderzył piorun. Lis wstrzymała oddech i cofnęła się od okna. Osiemnastowieczne błyszczące szybki zadrżały. Burza ruszyła teraz do ataku jak fala, jak ściana obojętnej wody wysoka na tysiąc stóp. Pędziła gorączkowo przez jezioro, którego powierzchnia była dziwnie oświetlona, tak jakby kropelki deszczu emanowały światłem w momencie, gdy zderzały się z ciemną wodą.

Potężny pomruk grzmotu rozległ się nad domem, a potem nastąpił ostry trzask. Lis pobiegła na dół. Zerwała płaszcz od deszczu z wieszaka i powiedziała:

– Wychodzę. Idę szukać męża.

27

Piętnastego kwietnia 1865 roku doktor Samuel A. Mudd wstawił w łubki nogę Johna Wilkesa Bootha, po czym zapakował go do łóżka w małej lecznicy u siebie w domu.

Doktor Mudd orientował się, kim jest jego pacjent, orientował się też, co ten pacjent zrobił poprzedniej nocy, nie pojechał jednak do miasta i nie wydał Bootha władzom, bo jego żona bała się zostać sama w domu z tym dziwnym rozgorączkowanym człowiekiem i prosiła go, żeby tego nie robił. Mudd został potem aresztowany i oskarżony o udział w spisku na życie Lincolna i tylko jeden głos przysięgłego uratował go przed powieszeniem. Siedział w więzieniu, z którego go w końcu zwolniono, ale po wyjściu z niego był już człowiekiem skończonym.

Michael Hrubek, myśląc teraz o tej historii, doszedł do wniosku, że Mudd swoje nieszczęście zawdzięczał kobiecie.

Pomyślał też, że w tej chwili dobrze by było dotrzeć do jakiegoś lekarza. Bo bolał go nadgarstek, którym uderzył o kierownicę, w momencie gdy wjeżdżał na samochód spiskowca. Ból nie był zbyt dokuczliwy, ale przedramię spuchło mu do prawie podwójnej objętości i przypominało błyszczącą kłodę.

Jednak maszerując przed siebie w strugach deszczu, Michael Hrubek stał się zbyt podekscytowany, żeby martwić się o swoje rany. Gdyż znajdował się w krainie Oz.

Miasteczko Ridgeton było dla niego miejscem magicznym. Było celem jego wędrówki. Było Ziemią Obiecaną i Hrubek patrzył tu z szacunkiem na każdy kawałek listopadowej trawy, na każdy licznik parkingowy i na każdą skrzynkę pocztową. Burza spowodowała, że w śródmieściu nie było prądu. Jedynymi palącymi się światłami były zasilane bateriami napisy nad zwykłymi wyjściami i napisy wskazujące wyjścia awaryjne. Te czerwone prostokąty pogłębiały atmosferę niesamowitości.

Stojąc w jakiejś budce telefonicznej, Hrubek przejrzał mokry spis telefonów i znalazł to, czego szukał. Odmówił modlitwę dziękczynną, a potem spojrzał na mapkę znajdującą się na początku książki i odnalazł na niej Cedar Swamp Road.

Wyszedł z budki na deszcz i ruszył szybko na północ. Minął ciemne sklepy – sklep monopolowy, sklep z zabawkami, a potem pizzerię i czytelnię organizacji Nauka Chrześcijańska. Zaraz, zaraz – pomyślał. Błogosław nam, naukowy Panie Jezu? Jezus Chrys-tus był fizykiem. Chrys-tus był chemikiem. Hrubek roześmiał się na tę myśl, a potem ruszył naprzód, patrząc na własne niesamowite odbicie w szybach wystawowych. Niektóre z tych szyb były czarne i miały z pewnością pełnić rolę zabezpieczającą. (Michael wiedział wszystko o szybach będących z jednej strony lustrami, które można było kupić za czterdzieści dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt pięć centów w pewnej firmie w Redding – transport wliczony.

– Dobranoc paniom – śpiewał, rozpryskując stopami wodę w rynsztokach. – Dobranoc paniom…

Doszedł do miejsca, w którym zbiegały się trzy ulice. Zatrzymał się i poczuł, że ogarnia go panika. Serce zaczęło mu bić bardzo mocno. Boże drogi, którędy teraz? Na prawo czy na lewo? Cedar Swamp Road tu się kończy. Gdzie teraz? W lewo czy w prawo?

– Którędy mam iść? – ryknął.

Zrozumiał, że jeżeli skręci w jedną stronę, to dojdzie do Cedar Swamp Road numer 43, a jeżeli skręci w drugą, to tam nie dojdzie. Spojrzał na drogowskaz i mrugnął. I podczas tego mrugnięcia, w jednym ułamku sekundy jego umysł zachował się jak przegrzana maszyna. Po prostu przestał pracować.

Ogarnął go taki lęk, że przed oczami pojawiły mu się czarne, żółte i pomarańczowe iskierki. Hrubek zaczął zawodzić. Szczęka mu się trzęsła. Opadł na kolana, atakowany przez głosy – głos starego Abe Lincolna, głosy umierających żołnierzy, głosy spiskowców…

– Doktor Anno – jęknął – dlaczego mnie opuściłaś? Doktor Anno! Tak się boję. Nie wiem, co robić! Co mam robić?

Michael tuli w ramionach drogowskaz, jakby to było jedyne źródło jego krwi i tlenu, i krzyczy ze strachu, szukając w kieszeniach pistoletu. Musi się zabić. Nie ma wyboru. Strach jest zbyt wielki. Przeszywa go swoimi strzałami. Jedna kula w głowę i będzie po wszystkim – tak jak u starego Abe. Michaela nie obchodzą już poszukiwania, nie obchodzi go zdrada, nie obchodzi go Ewa, ani Lis-bone, ani zemsta. Musi skończyć z tym okropnym strachem. O, jest pistolet, Michael czuje jego ciężar, ale ręka drży mu tak bardzo, że nie może sięgnąć do kieszeni.

W końcu rozdziera materiał, wsuwa pod niego rękę i czuje pod palcami zimne dotknięcie metalu.

– Ja… nie mogę… tego WYTRZYMAĆ! NIE MOGĘ! Odbezpiecza pistolet.