I nagle jego zamknięte oczy zalało ostre światło, a on zobaczył pod powiekami krwawy blask. Zaczął mówić do niego jakiś głos, wypowiadając słowa, których on nie mógł usłyszeć. Michael rozluźnił dłoń zaciśniętą na pistolecie, podniósł gwałtownie głowę i uświadomił sobie, że ktoś do niego mówi i że tym kimś nie jest ani doktor Anna, ani nieżyjący Prezydent Stanów Zjednoczonych, ani nikt ze spiskowców, ani poczciwy doktor Mudd.
Głos należał do mizernego człowieczka grubo po pięćdziesiątce, wystawiającego głowę z okna samochodu stojącego o jakieś trzy stopy od skulonego Michaela. Człowiek ten najwyraźniej nie zauważył pistoletu, który Michael wsunął teraz z powrotem do kieszeni.
– Hej, młody człowieku, dobrze się pan czuje?
– Ja…
– Jest pan ranny?
– Mój samochód – wybełkotał Michael. – Mój samochód…
Siwy, chudy człowieczek siedział w zdezelowanym starym dżipie z brezentowym dachem i winylowymi szybami.
– Miał pan wypadek? I nie mógł pan znaleźć dobrego telefonu? Oczywiście, oczywiście. Prawie wszystkie są zepsute. To przez tę burzę. Jest pan ciężko ranny?
Michael kilka razy odetchnął głęboko. Jego strach zmniejszył się.
– Nie, nie. Ale mój samochód jest w złym stanie. Nie był za dobry. Nie był taki jak stary cadillac.
– No tak. Na pewno. Niech pan wsiada. Zawiozę pana do szpitala. Powinni pana obejrzeć lekarze.
– Nie, nie. Nic mi nie jest. Ja tylko się zgubiłem. Wie pan, gdzie jest Cedar Swamp Road?
– Oczywiście. Pan tam mieszka?
– Tam mieszka ktoś, z kim miałem się zobaczyć. Jestem już spóźniony. Oni będą się martwili.
– No to podwiozę pana.
– Zrobiłby pan to?
– Mnie się zdaje, że powinienem pana zawieźć do pogotowia. Ta ręka nie wygląda dobrze.
– Nie. Proszę mnie zawieźć do przyjaciół. Tam jest lekarz. Doktor Mudd. Pan go zna?
– Nie, chyba nie.
– To dobry lekarz.
– No to dobrze. Bo pan ma złamany nadgarstek.
– Proszę mnie podwieźć – Michael wstał powoli – a będzie pan miał we mnie dozgonnego przyjaciela.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę, a potem powiedział:
– No dobra… Niech pan wsiada. Tylko uwaga na drzwi, żeby się pan nie uderzył w głowę.
Owen na pewno próbuje wrócić do domu – wyjaśniła Lis. – Jestem tego pewna. I przypuszczam, że Hrubek go ściga.
– A dlaczego nie miałby pójść prosto na policję? – zapytał młody policjant.
– Bo martwi się o nas – odrzekła Lis.
Nie wspomniała nic o prawdziwej przyczynie, dla której Owen nie poszedłby na policję.
– No wiesz, ja już sam nie wiem – powiedział młody policjant. – Stan mówił…
– Nie ma o czym gadać – oświadczyła Lis. – Idę go szukać.
– Ale, Lis… – protestował policjant głosem pełnym niepokoju.
– Słuchaj, Lis, przecież nie możesz nic zrobić – pospieszyła mu z pomocą Portia.
Heck zdjął swoją żałosną czapeczkę baseballową i podrapał się w głowę. Potem włożył czapeczkę tak, że nad prawym okiem wymykał mu się spod niej kosmyk włosów, i przyjrzał się Lis.
– Pani zeznawała na jego procesie? – spytał.
– Byłam głównym świadkiem oskarżenia – odpowiedziała Lis. Heck pokiwał powoli głową, a potem rzekł:
– Ja aresztowałem sporo ludzi i zeznawałem w wielu procesach. Ale nikt nigdy nie próbował na mnie napaść.
Lis popatrzyła mu prosto w oczy, a jego spojrzenie natychmiast uciekło gdzieś w bok. – No to miał pan szczęście.
– To prawda. Ale wie pani, rzadko się zdarza, żeby uciekinier próbował na kogoś napaść. Oni zwykle zwiewają jak najszybciej na teren innego stanu.
Wyglądało na to, że Heck oczekuje na jakąś konkretniejszą odpowiedź, ale ona zauważyła tylko:
– Widocznie Michael Hrubek nie jest typowym uciekinierem.
– No tak. Nie będę się z panią spierał. Heck nie poprowadził dalej swojego rozumowania. Zdejmując jaskrawy płaszcz od deszczu z wieszaka przy drzwiach, Lis
zwróciła się do siostry: – Ty tutaj zostań. Jeżeli Owen wróci przede mną, daj znak klaksonem. Portia kiwnęła głową.
– Ale proszę pani… Lis spojrzała na Hecka.
– W tym będzie się pani rzucała w oczy. Nie sądzi pani?
– Jak to?
– No w tym żółtym…
– Rzeczywiście. Nie pomyślałam o tym.
Heck wziął od niej płaszcz i odwiesił go na wieszak. Lis sięgnęła po ciemną kurtkę, ale Heck powstrzymał ją gestem dłoni.
– Powiem pani coś. Uważam, że nikt nie powinien się niepotrzebnie narażać. Rozumiem, co pani czuje. To przecież pani mąż. Ale proszę posłuchać faceta, który ma w takich sprawach praktykę. Mnie płacą za tropienie ludzi. Proszę pozwolić, żebym poszedł sam… Nie, nie, niech mi pani pozwoli skończyć. Wyjdę i poszukam pani męża. Jeżeli on jest gdzieś w pobliżu, to prawdopodobnie będę miał szansę go znaleźć. Znacznie większą szansę niż pani. A poza tym, kręcąc się w pobliżu, pani będzie mnie tylko rozpraszała.
Jego głos zdradzał napięcie spowodowane tym, że przewidywał, że ona będzie protestowała.
Lis domyśliła się, że kieruje nim przede wszystkim pragnienie zdobycia nagrody. Jednak wiedziała, że on ma rację. Wiedziała też, że odnalazłszy męża nie przekona go, żeby przestał szukać Hrubeka. Owen przecież nie posłuchał jej przedtem. Dlaczego więc miałby posłuchać teraz?
– No dobrze – zgodziła się.
– Myślę – powiedział Heck – że powinniśmy zrobić tak: ja pójdę w stronę bramy frontowej. On oczywiście może przeleźć przez płot, ale podejmę to ryzyko. Jedno jest pewne: on nie przepłynie jeziora. No więc ja pójdę w stronę bramy, a pan – zwrócił się do młodego policjanta – zostanie koło domu. W drugiej linii obrony. Gdzieś tutaj.
Młody policjant odniósł się do tego z entuzjazmem. Spełnił swój obowiązek i widział, że nie ma co dyskutować z tą upartą kobietą. A teraz zyskał sprzymierzeńca i zanosiło się na to, że w sprawie zaczyna się jakiś ruch i że on weźmie udział w akcji.
– Wprowadzę samochód między krzaki – rzekł podekscytowany. – Dobra? Stamtąd będę widział cały teren, a on mnie nie zauważy.
Heck powiedział mu, że to dobry pomysł, a potem zwrócił się do Lis:
– Wiem, że mąż jest myśliwym. Może pani przyniosłaby sobie jakąś broń? Wiem, że może się pani czuć z nią nieswojo, ale…
Lis nie posiadała się z uciechy, wyjmując pistolet z kieszeni. Trzymała go wylotem lufy do dołu – dokładnie tak, jak nauczył ją Owen. Portia była przerażona. Młody policjant ryknął śmiechem. A Trenton Heck kiwnął tylko głową usatysfakcjonowany, jak ktoś, kto może postawić kolejnego ptaszka na liście czynności do wykonania.
– Zostawię tu z wami Emila. Nawet on nie może tropić podczas takiej burzy. Proszę go trzymać przy sobie. On nie jest psem obronnym, ale w razie gdyby ktoś niepożądany chciał się do pani zbliżyć, narobi mnóstwo hałasu.
– Nie mam niczego ciemniejszego – powiedziała Lis, wskazując ruchem głowy płaszcz od deszczu.
– To nic. Ja się deszczem nie przejmuję. Wezmę tylko torebkę nylonową, żeby ochronić pistolet. To stary niemiecki walther. On łatwo rdzewieje.
Wsunął pistolet do torebki, zabezpieczył go, a potem włożył do kowbojskiego olstra. Popatrzył przez okno i rozprostował na chwilę nogę, krzywiąc się przy tym. Lis pomyślała, że ten deszcz na pewno nie pomoże mu na ból w udzie, bez względu na to, czym ten ból był spowodowany.
Młody policjant chwycił za swoją broń automatyczną jak zły aktor w marnym westernie i wyszedł do samochodu. Potem Lis usłyszała, że samochód rusza. Młody policjant wprowadził go w krzaki rosnące w połowie drogi między garażem a domem. Stojąc tam, gdzie teraz stał, mógł reflektorami oświetlić teren za domem.