Lis patrzyła na twarz Portii. Nawet w ciemności widziała wyraźnie błyski inteligencji w jej oczach. Mimo to miała ochotę zapalić wszystkie światła w kuchni – ryzykując, że przywabi tym stu Michaelów Hrubeków – i zobaczyć, jaki wyraz twarzy ma w tej chwili jej siostra – przekonać się, czy mówi ona prawdę, czy kłamie.
– Powiedz mi szczerze, Portio. Wiedziałaś o nas, o Robercie i o mnie? Zanim… zanim zaczęłaś się z nim kochać?
Cokolwiek odpowie, ja będę stroną przegraną – pomyślała. Bo albo zdradził mnie kochanek, albo zdradzili mnie oboje – kochanek i siostra. Mimo to jednak czuła, że musi poznać prawdę.
– Ależ Lis, oczywiście, że nie. Nie zrobiłabym ci tego. Nie wiedziałaś
0 tym?
– Nie! Skąd miałabym o tym wiedzieć? Jesteś moją siostrą, ale… Nie, nie wiedziałam. – Lis otarła łzy. – Myślałam, że może on ci o tym powiedział, a ty… no… postanowiłaś i tak go zdobyć.
– Nie, nie, tak nie było.
Serce Lis po raz ostatni biło tak mocno wtedy, gdy w jaskini w Indian Leap uciekała przed szaleńcem. – Nie wiedziałam o tym. Przez wszystkie te miesiące nie miałam pojęcia, jak było.
– Uwierz mi, Lis. Pomyśl tylko. Po co Robert miałby mi o tym mówić? Chciał mnie przelecieć. Nie miał zamiaru psuć sobie tej przyjemności, informując mnie, że jest kochankiem mojej siostry.
– Kiedy zobaczyłam was tam wtedy… razem… – Lis zamknęła oczy
1 pomasowała sobie skroń. – I dzisiaj, kiedy flirtowałaś z Owenem…
– Lis.
– A co, może nie?
Portia zacisnęła mocno wargi.
– Ja flirtuję, rzeczywiście – powiedziała w końcu. – Ale to nie znaczy, że chcę zdobyć tego, z kim flirtuję. Gdyby Robert powiedział mi o was, odmówiłabym mu. Ja przyciągam spojrzenia mężczyzn. Mam nad nimi taką władzę. Czasem myślę, że to jest wszystko, co mam.
– Ja byłam wtedy taka wściekła na Roberta. Nie na ciebie. Chciałam uderzyć jego. Chciałam zabić… – Głos jej się załamał. – Czułam się zdradzona. Claire zginęła przez niego. Kiedy was zobaczyła razem, była taka wstrząśnięta, że wbiegła do jaskim i zgubiła drogę.
– Połowa facetów, z którymi chodzę, jest taka jak Robert. Można ich rozpoznać z odległości mili. Lis, to nie był facet dla ciebie.
– Nie mów tak! Ty wcale tak nie myślisz. Tb nie był taki sobie krótki epizod. My byliśmy sobie równi, Robert i ja. Dorothy ciągnęła go w dół. Oni się nienawidzili. Bez przerwy się kłócili. A Owen? On nie kocha mnie w ten sam sposób. Ja to czułam. Po tym doświadczeniu z Robertem czułam jakiś taki brak miłości ze strony Owena. Wtedy, przed piknikiem, w sobotę wieczorem… Owen był w pracy w Hartford. I wpadł Robert.
– Lis…
– Daj mi skończyć. Owen zadzwonił i powiedział, że nie wróci przed drugą, a może nawet trzecią w nocy. Kochaliśmy się z Robertem w cieplarni. Siedzieliśmy tam godzinami. Robert zrywał płatki róż i dotykał mnie nimi… – Lis zamknęła oczy i jeszcze raz schyliła głowę aż do kolan. – A potem oświadczył się.
– Oświadczył się? – Portia parsknęła śmiechem. – Poprosił cię, żebyś za niego wyszła?
– On i Dorothy od dawna byli ze sobą nieszczęśliwi. Ona go od kilku lat oszukiwała. Robert chciał się ze mną ożenić.
– A ty odmówiłaś, tak?
– A ja – szepnęła Lis – odmówiłam. Portia pokręciła głową.
– Więc był na ciebie wściekły. I kiedy ja w samochodzie popatrzyłam na niego swoimi wielkimi orzechowymi oczami, on od razu połknął przynętę. O Jezu, więc ja niechcący zrobiłam ci świństwo.
– Ja nie chciałam zakończyć tej historii. Ja tylko nie mogłam opuścić Owena. Nie byłam jeszcze gotowa. Owen dla mnie zrezygnował z tamtej kobiety. Uważałam, że powinnam zrobić wszystko, żeby odbudować nasze stosunki.
– To błąd, Lis. Błąd. Powinnaś była pójść na całość. Boże, to mogła być dla ciebie jedyna okazja, żeby odczepić się od tego ostatniego członka rodziny.
Lis, zdezorientowana, pokręciła głową.
– To znaczy od ciebie?
– Nie, nie! Od Owena. Powinnaś to była zrobić kilka lat temu.
– Co masz na myśli, nazywając go „ostatnim członkiem rodziny"? Portia roześmiała się.
– Czy Owen nie przypomina ci trochę ojca?
– O nie, nie mów tak. Między nimi nie ma porównania. Zobacz tylko, co on robi teraz. – Wskazała ręką okno. – Jest gdzieś tam – dla mnie.
– Owen jest despotą, Lis. Takim samym jak ojciec.
– Nie! On jest dobrym człowiekiem. Jest solidny. I naprawdę mnie kocha. Na swój sposób.
– No, a ojciec zapewniał nam dach nad głową. Czy to nazywasz miłością? – Portię ogarnęła złość. – Czy uważasz, że kocha cię ktoś, kto ci mówi: „W tym tygodniu nie posprzątałaś porządnie" albo „Jak śmiesz nosić bluzkę z takim dekoltem?", a potem podnosi ci spódnicę i zostawia na twoim ciele te śliczne pręgi? Widzę, że ta wierzba ciągle tutaj rośnie. Ja bym ją natychmiast ścięła. Zmiotłabym to cholerstwo z powierzchni ziemi w dziesięć sekund… Powiedz mi, Lis, co mówiłaś o tych pręgach na gimnastyce? Pewnie się przebierałaś, stojąc za drzwiami do szafki, co? Ja mówiłam wszystkim, że mam sporo starszego od siebie kochanka, który mnie wiąże i dostaje wzwodu, bijąc mnie. Nie bądź taka przerażona. Mówisz mi tutaj o miłości… Miłość? Na litość boską, jeżeli wyrosłyśmy w takich normalnych warunkach, to dlaczego ty zaszyłaś się tutaj na tym zadupiu i dlaczego ja jestem najłatwiejszą dziewczyną na Wschodniej Siedemdziesiątej Drugiej Ulicy w Nowym Jorku?
Lis ukryła głowę w ramionach. Z oczu płynęły jej łzy.
– Lis, przepraszam – powiedziała jej siostra i roześmiała się. – Sama widzisz, jakie skutki ma mój przyjazd tutaj. To miejsce doprowadza mnie do szału. Dostałam zbyt dużą dawkę tego rodzinnego życia. Nie mogę sobie z nią poradzić. Wiedziałam, że nie powinnam jechać na ten piknik. I dzisiaj też nie powinnam była tutaj przyjeżdżać.
Lis dotknęła kolana siostry i zauważyła, że ta ma znowu na sobie pretensjonalne srebrne pierścionki i kryształowy wisiorek przypominający dużą grudkę soli. Po chwili Portia położyła rękę na zgrubiałej dłoni siostry, ale nie uścisnęła jej. I zaraz cofnęła rękę.
A potem Lis cofnęła swoją i spojrzała w okno, na deszcz spływający po szybach. W końcu wstała.
– Muszę coś zrobić. Za chwilę wrócę.
– Zrobić?
– Zaraz wracam.
– Wychodzisz z domu?
Po głosie Portii można było poznać, że jest ona przestraszona, zdenerwowana.
– Ta kłódka na drzwiach od sutereny… Muszę ją sprawdzić.
– Nie, Lis. Nie rób tego. Owen na pewno ją sprawdził.
– Nie sądzę.
Portia pokręciła głową, a potem obserwowała, jak Lis wyjmuje pistolet z kieszeni i nieudolnie usiłuje go załadować.
– Lis…
– Co?
– Nic. Ja tylko… Nie, już nic.
Lis ostrożnie wkłada kurtkę, trzymając pistolet lufą do dołu. Zatrzymuje się przy drzwiach kuchennych i rozgląda się. W domu jest ciemno. Ciemno jest w tym starym domu o trzech kondygnacjach, pełnym kwiatów i książek, i duchów wielu zmarłych. Lis stoi i myśli: Jakie to dziwne – to, że jesteśmy śmiertelni, przeraża nas tylko czasami, i to na bardzo krótko, w chwili gdy myślimy o lakierowanych paznokciach albo o przemijaniu muzyki, albo o bliskości śpiących ciał, a nigdy w chwilach takich jak ta. Lis odbezpiecza broń i nie czuje strachu, wychodząc na zalane deszczem podwórze.
Owen Atcheson, cały mokry i cierpiący katusze, pochylił się i schował za nasypem osłaniającym rów irygacyjny, kuląc się jak dziecko. Tymczasem niebo nad nim rozświetliła błyskawica. Grzmot, który po niej nastąpił, spowodował, że Owen zaszczekał zębami i że ostry ból przeszył jego lewe ramię.