Poza tym arabski islam to nie monolit, jeśli chodzi o prawa kobiet. Zjednoczone Emiraty Arabskie pod tym względem różnią się bardzo od graniczącej z nimi, ale bardzo konserwatywnej Arabii Saudyjskiej. W Arabii na przykład „wrogiem islamu jest każdy, kto uważa, że kobiety mogłyby prowadzić samochód”. Takie oświadczenie podpisało ostatnio ponad stu saudyjskich sędziów, naukowców i duchownych, którzy stanowczo domagają się utrzymania tego zakazu. Twierdzą oni, że takie pomysły „mają tylko wrogowie islamu, którzy chcą zniszczyć wielką rolę muzułmanek. Chcą doprowadzić do ich zepsucia, a tym samym do zepsucia całego islamskiego świata”. Uważają ponadto, że kobieta z prawem jazdy będzie miała więcej zachęt do porzucenia męża, bo będzie jej łatwiej uciec. Dziś, gdy policja przyłapie jakąś Saudyjkę na nielegalnym prowadzeniu auta, wzywa jej męża lub krewnego, który musi przysiąc, że nigdy już do tego nie dopuści. Jestem pewny, że wielu Polaków (chociaż od dawna wiadomo, że to kobiety są lepszymi kierowcami) chciałoby przenieść te zwyczaje nad Wisłę.
Podobną rozbieżność punktów widzenia można zauważyć w odniesieniu do problemu cielesności. Najłatwiej to zaobserwować w pełnym słońcu na plaży, na przykład w Dubaju, na której wypoczywają turystki z Europy Zachodniej, okryte jedynie (coraz mniejszymi) skrawkami kolorowych bikini, i miejscowe kobiety, całkowicie zasłaniające swoje ciała. Zastanawiałem się, co myślą o tym opalające się tam Niemki, Szwajcarki, Włoszki czy Polki. Czy dzięki prawu do realizacji nagości czuły się bardziej wyzwolone i nowoczesne? A okryte od stóp do głów muzułmanki traktowały jako zacofane, prymitywne i podległe jakiejś dziwacznej tradycji lub religii?
Większość Europejek oczywiście nie pamięta, że prawo do publicznego zdjęcia ubrania ma od niedawna. Mierzenie stopnia wyzwolenia prawem do obnażenia ciała może być bardzo mylące. A może wolnością kobiety jest właśnie prawo do pozostania ubraną? Interesująco i pouczająco ilustruje to historia opisywana przez mieszkającego w Austrii chorwackiego eseistę Mile Stoicia. W drugiej połowie dziewiętnastego wieku Austriacy zajęli muzułmańską Bośnię i Hercegowinę. W ramach podporządkowywania sobie dzikiego – według nich – narodu zaczęli wprowadzać między innymi „chrześcijańską” medycynę. Ku ogromnemu zdziwieniu personelu ambulansu zakwefione muzułmanki nie chciały się rozebrać przed austriackimi lekarzami wojskowymi, żądając, żeby badały je wyłącznie kobiety. Kierownik ambulansu natychmiast powiadomił o tym przypadku niesubordynacji ministra zdrowia w Wiedniu. Uzyskał zadziwiającą odpowiedź: „Na miłość boską, skąd mamy im wysłać kobiety lekarki, skoro w całym cesarstwie ich nie mamy?!”. Jeśli w ówczesnej Bośni kobieta była okryta szmatą, to w samej Austrii szmatą… była. Dopiero w 1896 roku przyjęto tam ustawę zezwalającą dziewczętom na uczęszczanie do gimnazjum.
DETRONIZACJA
Zazdrościła jej nawet tego, że gdy ojciec czasami brał je obie na kolana, to Julitę zawsze sadzał na lewym. Od strony serca… Przez długi czas nie mogła się także pogodzić z tym, że gdy mama przychodziła w nocy do ich pokoju, to nachylała się tylko nad łóżeczkiem Julity. Czasami płakała, gdy mama zapomniała ją też pocałować. Dzisiaj wstydzi się tego i w myślach – a ostatnio w modlitwach – przeprasza za każdą chwilę czułości, za każdy pocałunek i za każdy uścisk, dotyk, przytulenie, które jej chciwie odebrała lub chciała odebrać tylko dlatego, że nie mogła znieść swojej powolnej detronizacji – jedynej, królującej po wsze czasy córki swoich rodziców.
Julita pojawiła się na świecie, gdy ona miała pięć lat. Pamięta, że mama zniknęła na kilka dni z domu i wróciła o wiele chudsza, z wrzeszczącym zawiniątkiem na rękach. Rodzice zebrali z podłogi w jej pokoju zabawki do kartonu, postawili na tym miejscu drewniane łóżeczko ze szczebelkami, położyli w nim siostrę i zrobili z niego cel swoich pielgrzymek. Dopóki Julita tylko w nim spała, płakała, piła z butelki lub można było się z nią bawić jak z żywą, uśmiechającą się lalką, dopóty wszystko było dobrze. Nie dostrzegała żadnego zagrożenia dla swej dotychczasowej niezaprzeczalnej pojedynczości i wyjątkowości, potwierdzanej nieustanną uwagą i nie dzieloną z nikim miłością. Gdy jednak Julita wydostała się poza szczeble tego łóżka, zdała sobie sprawę, że ta niepodzielność nie jest czymś danym raz na zawsze. W domu pojawiła się nie tylko młodsza siostra – pojawiła się konkurentka, której trudno było sprostać i od której nie można było uciec. Z jednej strony kochała ją i nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej, z drugiej – momentami jej nienawidziła.
Dorastały w tym samym domu, jadły kolacje przy tym samym stole, słuchały tych samych słów rodziców i były różnie traktowane. Od niej, od kiedy tylko pamięta, wymagano punktualności, rozsądku, powagi i opiekuńczości. Julicie przebaczano wszystko, co było tego przeciwieństwem. Mając dziewięć lat, odbierała Julitę z przedszkola. Biegła po nią szybko po lekcjach i odprowadzała ją do domu. Któregoś dnia się spóźniła. Zajęte sobą przedszkolanki nie zauważyły, że Julita im uciekła. Sparaliżowana strachem wracała do domu. Gdy zobaczyła ją przed drzwiami, zaczęła całować jak kogoś, kogo przywrócono ponownie do życia. Nie zapomni jednak krzyków ojca i łez matki, która nie pochylała się nad nią, tylko nad roześmianą i wdzięczącą się do wszystkich „biedną Julitką”.
Potem przegrywała z nią – tak jej się wydawało – wielokrotnie. Najpierw na prawym kolanie ojca, potem w szkole przy rozdawaniu świadectw, na studiach, przy porównywaniu planów na przyszłość lub mężczyzn. Czuła się w takich momentach odrzucana, mniej ważna, gorsza, bezlitośnie zepchnięta na drugi plan.
Dzisiaj wie – sama jest matką – że to nieprawda. Miłość do dzieci to nie algebra ułamków, którymi można równomiernie i raz na zawsze obdzielić. To znacznie bardziej skomplikowane niż jakakolwiek arytmetyka. Ale wtedy tak czuła. Rozczarowanie, niesprawiedliwość i odrzucenie. Dzisiaj porusza ją też to, iż Julita w pewnym momencie również dostrzegła, że jest wyróżniana i że może to siostrze sprawiać przykrość. Wspomniała jej o tym któregoś wieczoru dwa lata temu, gdy upijały się winem w restauracji przy sopockiej plaży. Zadzwoniła i powiedziała, że chce się koniecznie z nią zobaczyć i żeby to nie było u rodziców. Spotkanie było niezwykłe. Tak naprawdę chciała – tylko jej – powiedzieć, że wyjdzie za mąż, że kocha i że jest szczęśliwa. „Tobie pierwszej…” i mocno uścisnęła jej rękę. Nie wiedziała, że Julita potrafi płakać ze wzruszenia. Zawsze sądziła, że jeśli płacze, to przeciwko niej. Na pokaz. Aby rodzice… Co za idiotyczna bzdura! Jak mogła tak myśleć?!
Rozmawiały. Chyba po raz pierwszy w życiu tak szczerze. „Pamiętasz – zapytała Julita – jak tata pozwalał mi wracać z dyskotek przed północą, a ty w moim wieku musiałaś wracać przed dziesiątą? Chociaż wiedział, że dyskoteki zaczynają się o dziewiątej. Pamiętasz, prawda? I że wracałam przed dziesiątą, żeby nie było ci przykro. Pamiętasz?” Nie pamiętała. Dzisiaj przeprasza ją za tę niepamięć.