– Tu ma Kapranowa pięć pięćdzie… Niech będzie sześć… Dobra, dziesięć złotych! Posprząta Kapranowa, ze sklepu przyniesie, co tam Kapranowa uważa, i tak dalej. I koniec tej rozmowy, bo mnie głowa boli.
Blisko godzinę później, gdy Maciejewski szedł już szybkim krokiem skrajem Placu Litewskiego, niczym deja vu zastąpiła mu drogę monstrualna butelka.
– Pan szanowny raczy na mleko dla ubogich dzieci… – odezwał się pijacki bas. W otworze błysnęły przekrwione oczy, zabrzęczała puszka z drobniakami.
– Idź pan sobie, sam bym się mleka napił po wczorajszym.
– A ja to niby nie?! – prychnął urażony kwestarz. – Nie pan jeden żeś patriota.
Młody dyżurny na komisariacie nerwowo obracał w palcach ołówek, patrząc na wściekłą twarz podkomisarza Maciejewskiego.
– Ja nic nie wiem – sięgnął wreszcie po ostateczny argument. – To Nowak kazał mi wysłać pakiet do kontrwywiadu, kiedy zdawał służbę. Mówił, że pan podkomisarz dzwonił w nocy i przypominał.
– Mówiłem, że sam się tym zajmę! – Zyga zacisnął pięści.
– Tak jest, to właśnie przekazał mi Nowak. No i ja chciałem… – urwał, szukając słowa – wykazać się inicjatywą w służbie, panie komisarzu. No bo przecież nie powiedział pan, żeby nie wysyłać, tylko że się pan tym zajmie. Więc ja chciałem…
– …oszczędzić mi pracy? – podpowiedział zjadliwie Maciejewski.
– Tak jest, panie komisarzu.
– Niech was szlag! Guzik macie rozpięty – rzucił Zyga i wbiegł na schody.
Niczym burza wpadł do swojego gabinetu. Był pierwszy, nawet przed Kraftem. Sprawdził, czy w elektrycznym czajniku stojącym na parapecie jest woda, i włączył go do prądu. Potem wyjął z szuflady biurka książkę telefoniczną. Wykręcił numer.
– Dom Bankowy Golder? – zapytał. – Dzień dobry, podkomisarz Maciejewski, wydział śledczy. Chciałbym mówić z panem prezesem Lipowskim.
– Obawiam się, że pan prezes jest jeszcze nieobecny – usłyszał wytrenowany, bezosobowy głos urzędnika. – Zechce pan zatelefonować później.
Wiele go kosztowało, żeby powiedzieć po prostu: „Do widzenia”. Pierwszy dzień po święcie zaczął się fatalnie i choć była to środa, miała wszelkie cechy szewskiego poniedziałku. Niewiele pomogło także przyjście Krafta.
– Ale po co się tym zajmować? – zapytał naiwnie zastępca, kiedy Maciejewski zrelacjonował mu okupione kacem informacje. – Zyga, jest tylko jakiś pijak, który może coś widział, a może nie widział. Każdy adwokat to podważy. A poza tym nie ma już przecież sprawy Bindera.
– Jest za to sprawa cenzora – przypomniał podkomisarz.
– Ale jedynie twój złamany nos mówi, że coś je łączy. Jak w ogóle to skojarzyłeś?
Maciejewski nie wspomniał Gienkowi o klozetowym rysunku w knajpie na Krochmalnej. Rzeczowy, poukładany umysł Krafta nie byłby w stanie przyjąć takiego dowodu. Podobnie zresztą jak sąd.
Zyga westchnął i spojrzał na zegarek. Do odprawy wywiadowców zostało jeszcze trochę czasu, więc podkomisarz zajął się wczorajszymi raportami.
Tak jak przypuszczał, wdowa po zamordowanym cenzorze nic nie wiedziała, jakoby Paweł Jeżyk miał jakichkolwiek wrogów. Spisujący jej zeznania Grzewicz dodał w notatce służbowej, że szlochając, mówiła głównie o niskiej rencie, jaką dostanie po mężu, i złotej szwajcarskiej omedze z grawerunkiem na rocznicę ślubu. Tak, podkomisarz pamiętał otarcie na nadgarstku trupa. Już miał sięgnąć po kolejny raport, kiedy coś go tknęło.
– Grzewicz już jest? – zapytał Gienka.
– Tak, przyszedł równo ze mną.
Maciejewski złapał papier pokryty kanciastymi kulfonami Grzewicza i zajrzał do pokoju wywiadowców kryminalnych.
– Co to? – Podetknął kartkę pod nos nieco przestraszonemu tajniakowi.
– Coś tu nie tak, panie kierowniku? – zdziwił się tamten. – Poprawię, tylko proszę powiedzieć…
– Jak mam rozumieć, że mówiła o zegarku? Że ładny, że złoty, że drogi czy co? Co konkretnie? – zdenerwował się podkomisarz.
– Aaa, no tak! Ale to nic ważnego, naprawdę – pospiesznie usprawiedliwił się wywiadowca. – Ten zegarek to on oddał do naprawy kilka dni wcześniej, tylko nie zostawił żonie kwitu. No i kobieta martwi się, że nie będzie mogła go spieniężyć.
– A gdzie to jest napisane?! – Zyga pacnął dłonią w notatkę Grzewicza, aż papier mało się nie rozdarł. – Wy chyba chcecie wrócić na komisariat! – warknął i wybiegł.
Podczas gdy młody tajniak próbował zrozumieć, czego znów nie dopatrzył, Maciejewski czytał już kolejny raport z rozpytania radcy Powsinowskiego, przełożonego komórki cenzorskiej w starostwie. Jego z kolei poruszyło nie tyle samo morderstwo, co miejsce, w którym odkryto ciało. Urzędnik państwowy zasztyletowany w ciemnej uliczce obok burdelu?!…
Ten pikantny szczegół nie mógł oczywiście umknąć „Głosowi”. Jedno Zyga musiał przyznać tej gazecie – dział miejski miała nader sprawny. Kiedy podniósł z biurka pachnący jeszcze farbą najnowszy numer, od razu rzucił mu się w oczy krótki tekst na pierwszej stronie:
TRUP NA ŻMIGRODZIE!
Drugie morderstwo polityczne w ostatnich dniach?
Wczoraj, 11 bm., we wczesnych godzinach porannych na tyłach domów schadzek zostały odnalezione zwłoki mężczyzny. Celnie ugodzony nożem, zapewne zmarł wkrótce po napaści i rabunku. Ofiarą był urzędnik cenzury lubelskiego Starostwa, Paweł Jeżyk. Śledczy zajmujący się sprawą nie wykluczają bandyckiego motywu. Wydaje się jednak tak samo prawdopodobne, że mogło to być morderstwo polityczne dokonane przez zakonspirowaną bojówkę żydo-komunistyczną. Pytamy w imieniu lublinian: ileż jeszcze trzeba ohydnych zbrodni, by władze położyły temu kres? (gj)
Maciejewski odnotował z nutką satysfakcji, że nie on jeden łączył śmierci Bindera i Jeżyka. Choć wolałby się znaleźć w lepszym towarzystwie niż tajemniczy „gj” z „Głosu”.
Odkładając gazetę, znów przypomniał sobie to otarcie na nadgarstku Jeżyka. Raczej wyglądało mu na świeże. Zadzwonił nawet do lekarza sądowego, ale jego telefon nie odpowiadał.
Parę minut po dziewiątej gabinet wypełnili tajniacy. Zyga pozwolił najpierw Kraftowi zagonić do pisania tych, którzy zalegali z raportami. Resztę podzielił na trzy grupy. Większość wysłał na miasto, żeby posłuchali świeżych plotek. Potem kazał Wilczkowi udać się na Piaski i dyskretnie zebrać informacje o Adamie Gajcu, urzędniku Cukrowni „Lublin”.
– Po cichu, nieoficjalnie – powiedział. – Jak wrócisz, przekażesz mi wszystko, a gdyby mnie nie było, podkomisarzowi Kraftowi. Panie Kraft, proszę mnie znaleźć telefonicznie i przekazać. – Urwał na chwilę, znów zastanawiając się nad zegarkiem cenzora i nad tym, czy zaufać zeznaniom, czy raczej swemu instynktowi. – Ty, Fałniewicz, jak skończysz raport, pojedziesz na Dwójkę i uczulisz dzielnicowych. Dwie sprawy: czy ktoś z ferajny nie szasta forsą i czy ktoś na urodziny nie dostał złotego sikora. A ty, Zielny, jakimś cudem zdążyłeś z raportem? Idź do redakcji „Głosu”. Potrzebuję jeszcze raz poniedziałkowego numeru.
Kiedy Maciejewski został sam z zastępcą, znów nastawił wodę na herbatę i zasiadł nad czystą kartką papieru. Gdyby Kraft wstał i zajrzał mu przez ramię, zdziwiłby się niezmiernie, choć był przyzwyczajony do dziwacznych pomysłów kierownika wydziału. Zobaczyłby bowiem, że podkomisarz szkicuje obsceniczny rysunek z babą, jej fagasem i obrabiającym mu tyłek pederastą. A potem, że Zyga gapi się na swoje bazgroły niczym jakiś historyk sztuki na tajemniczy uśmiech Mony Lisy.