Выбрать главу

– Poniatno. Daj pan kluczyki.

I teraz Swierżawin dociskał gaz do dechy, pędząc w stronę Nałęczowa. Wciąż nie rozumiał, w jaki sposób Achajczyk zdołał się wymknąć. Jego myśli krążyły własnymi drogami, nie podsuwając żadnych wniosków. Przypomniał sobie nawet, że przed trzydziestu laty matka sprała go, gdy zagadał się z chłopakami z sąsiedztwa i wpadł do cerkwi kilka minut po tym, jak pop zaczął odprawiać mszę. Tak, spóźnił się również w ostatnią niedzielę…

– Siedź na dupie, gówniarzu! – warknął Swierżawin do jednego z grandziarzy, który właśnie otworzył szybę i wystawił za okno rewolwer. Młodemu bandycie łapy aż drżały z podniecenia.

– Zdejmę szofera i się rozkraczą! – zarechotał chłopak. – A co? Założy się pan?

– Założę się, że jak auto podskoczy, to możesz władować kulę w nasze tylne koło. W najlepszym razie zmarnujesz nabój, a drugiego nie wysrasz. Zapamiętaj sobie, swołocz, strzela się wtedy, kiedy ma się szansę trafić.

* * *

Szosa nałęczowska biegła na zachód, to wspinając się pod górę, to opadając. Była pusta, tylko bezlistne drzewa wyłaniały się z porannej mgły tuż na poboczu, chwilami niebezpiecznie blisko omijającego wyboje samochodu. Kudrela klął pod nosem, kiedy ścigany peugeot znikał za zakrętem, dzięki małym rozmiarom sprawniej lawirując między dziurami w nawierzchni pamiętającej jeszcze cara. Jednak na prostych odcinkach CWS szybko dopędzał bordowe auto.

– Macie mapę drogową? – zapytał Maciejewski.

– W schowku – odparł kierowca, nie odrywając wzroku od szosy.

Trasa była oznaczona czerwonymi kreskami: „droga poboczna, w większości wypadków zdatna także dla automobilistów”, jednak okazała się taka tylko w teorii. Albo w „mniejszości wypadków”. Pod Tomaszowicami wpadli na całkiem rozjechany odcinek, żwir chrzęścił pod kołami, a wóz co chwila podskakiwał, osuwając się w koleiny. Kierowca znów włączył syrenę. Przemknęli przez wieś ponad czterdzieści na godzinę odprowadzani wściekłym ujadaniem kundli. Napatoczył się też miejscowy policjant na rowerze, ale nim odstawił swój wehikuł pod płot i ściągnął przewieszony przez plecy karabin, oba auta zdążyły go minąć.

Zyga studiował mapę, próbując przewidzieć, co zrobią uciekający.

– Wąwolnica, tam pewnie odbije w lewo na Niezabitów. Na szosę puławską nie będzie się chyba pchał. Cholera, warto by zawiadomić tamtejszy posterunek. Wrócić do wsi? – zapytał szofera.

– Lepiej zatelefonować ze stacji w Motyczu. Jak się uwiną, może zdążą zablokować szosę. No bo co? Zestawić dwie furmanki i będzie!

– Zdążą albo i nie. Dobra, dalej!

Za Tomaszowicami zaczęły się kolejne ostre zakręty omijające wysokie skarpy wąwozów. Nawierzchnia była jednak lepsza i przyspieszyli do prawie siedemdziesięciu na godzinę. Silnik CWS-a warczał na wysokich obrotach. Zyga siedział wciśnięty w oparcie, powstrzymując mdłości.

– Może teraz spróbować, panie kierowniku? – Fałniewicz wyjrzał przez okno i przymierzył się do strzału. Mundurowy z pistoletem maszynowym też opuścił szybę po swojej stronie. Do auta wtargnęło ciężkie, wilgotne powietrze i przejmujący chłód.

– Nie, nie chcę miazgi na szosie – powiedział Maciejewski.

Zza kolejnego zakrętu wyjechali na prosty odcinek drogi. Po lewej pokazał się nasyp z torami kolejowymi, gdzieś przed nimi była już blisko niedawno zbudowana stacja w Motyczu. Nagle przez warkot silnika przedarł się gwizd parowozu.

– Jasna cholera! – zawołał kierowca. – Widzi pan?

Nieco na prawo przed nimi, od Warszawy i Puław, mgła wyraźnie gęstniała. Nie, podkomisarz też dostrzegł, że to nie była mgła, ale kłęby dymu z lokomotywy. Peugeot rozpaczliwie wyrwał do przodu, widać jego kierowca również zauważył, że to ostatni moment, aby przeskoczyć tory, nim dróżnik opuści szlaban.

– Nawet jak on zdąży, my nie przelecimy – pokręcił głową szofer. – Bez szans, panie komisarzu.

– Fałniewicz! – Zyga wykręcił głowę do tyłu. – Jak przyhamujemy, wyskakuj i wołaj do dróżnika, żeby dzwonił do Wąwolnicy. Cholera! – przypomniał sobie. – Budka po drugiej stronie torów!

Już było widać biało-czerwony wolno opadający drąg. Pociąg zbliżał się do stacji…

Nagle peugeot podskoczył na wyboju i wytracił nieco prędkość. Niby niewiele, może pięć, może dziesięć kilometrów na godzinę, ale kierowca uciekającego samochodu musiał dostrzec, że nie zdoła przemknąć przed lokomotywą, nawet jeśli staranuje opuszczony szlaban. W dodatku coś źle zadziałało w mechanizmie rogatki. Zamiast iść równo w dół, drąg przeskoczył kilka trybów i zachwiał się niczym wędka podczas brania – tak zdążył o tym pomyśleć Maciejewski.

Bordowe auto zatrzymało się z piskiem opon i wyskoczył z niego mężczyzna w jasnym płaszczu. Pędem rzucił się w stronę jadącego pociągu.

– Z wozu! – wrzasnął Zyga, naciskając klamkę. – Stój, policja! Bo będę strzelał! Stój, Lennert!

CWS zablokował drogę. Kudrela zaciągnął ręczny i stanął z pistoletem w ręku na szerokim stopniu tuż za kołem zapasowym. Mundurowy puścił krótką serię w powietrze. Fałniewicz już biegł w kierunku peugeota, mierząc w tylne okno auta.

– Uwaga! – ostrzegł tajniaka Maciejewski. – Lennert ma broń!

Bandyci, którzy pozostali w wozie, jakby zgłupieli. Dopiero po chwili dotarło do nich, że szef ich wystawił, a sam chce wskoczyć do pociągu i uciec. Któryś otworzył drzwi…

Znów zagwizdała przenikliwie lokomotywa. Maciejewski dostrzegł schyloną sylwetkę człowieka, który już sięgał ręką do poręczy wagonu trzeciej klasy.

– Lennert, rzuć broń! – krzyknął podkomisarz.

Wąsal odwrócił się i oceniwszy, że zdąży jeszcze wskoczyć do pociągu, przyklęknął z pistoletem w wyciągniętej ręce. Strzelił dwa razy.

Kudrela pierwszy odpowiedział ogniem, osłaniając mundurowego z automatem, który biegł skulony wzdłuż torów. Fałniewicz stał w rozkroku na wysokości tylnych kół peugeota, celując w szybę od strony pasażera. Podkomisarz chciał ścigać uciekającego, ale musiał pomóc tajniakowi. Podbiegł do peugeota, zajął pozycję po skosie przy lewym kole z tyłu auta.

– Rzucić broń! Ręce do góry! – krzyknął.

Kątem oka zarejestrował, że kilkunastu pasażerów pociągu ciśnie się do okien. Jakaś idiotka nawet podsadzała dziecko. A ścigany, stojąc już na stopniu wagonu, znów strzelił.

– Szlag! – warknął Zyga. – Uważać na pociąg! Policjant z pistoletem maszynowym upadł w zeschnięte badyle obok torowiska.

„Dostał!” – pomyślał podkomisarz.

Jednak nie, po chwili mundurowy przyklęknął i puścił dwie krótkie serie. Wąsalowi w jasnym płaszczu pistolet wypadł z ręki, mężczyzna wyprostował się, potem wygiął do przodu, jakby chciał koniecznie obejrzeć ostatni wagon…

– Leeenneeert! – wrzasnął Zyga. Rzucił się w jego stronę, ale zawrócił. Musiał ubezpieczać Fałniewicza.

Wąsal spadł ze stopnia na torowisko, stoczył się z nasypu. W tej samej chwili drgnęła klamka peugeota. Otworzyły się wcięte ponad tylnym błotnikiem drzwi i z auta wyszło dwóch mężczyzn popędzanych krzykami Fałniewicza.

– Skąd macie wóz? – Zyga przyskoczył do nich.

– Ukradłem. – Wzruszył ramionami wyższy.

Ręka Maciejewskiego zadrżała. Miał chęć walnąć bandytę kolbą rewolweru.

– Na kolana! – warknął.

– Jestem, mogę przejąć! – Zyga usłyszał za plecami głos Kudreli.

Podkomisarz kiwnął mu z wdzięcznością głową i pobiegł w stronę torów. Mundurowy stał tam z opuszczonym automatem i ocierał pot z czoła.