– Cóż, umówieni byliśmy. – Zyga uderzył rękawicą o rękawicę.- Choć nie spodziewałem się, że będziesz o tym pamiętał, Lennert. Tyle miałeś wrażeń!
– O walce z tobą jak mógłbym zapomnieć? – Prawnik zaczął ściągać sweter.
Maciejewski zmierzył niechętnym wzrokiem uśmiechniętego ironicznie Hryniewicza, głównego widza szykującego się pojedynku. Przed oczami stanęła mu notka z „Przeglądu Sportowego” o przegranej Belga. W podkomisarzu wciąż gotowało się tyle złości, że walka z Lennertem mogłaby trwać jeszcze krócej niż dziewiętnaście sekund. Ale Zyga postanowił, że nie dopuści, aby jego publiczność była niezadowolona jak tamta na wyspie Kubie…
Wskoczył na ring, zrobił krótki bieg w miejscu i parę wymachów ramionami. Za chwilę Lennert przeszedł pod liną i bez rozgrzewki stanął na linii startowej.
Podkomisarz zaatakował pierwszy, zasypując przeciwnika lawiną szybkich, nerwowych ciosów, jakimi młócił wcześniej worek treningowy. Przystopował jednak, gdy stwierdził, że za bardzo zaczyna mu się to podobać. Wtedy dostał kilka celnych uderzeń na korpus, aż się zachwiał.
– Coś ci dzisiaj nie idzie – wycedził przez zęby Lennert.
Zyga ruszył do kolejnego ataku. Mecenas zmienił pracę nóg i umknął z linii ciosów, tak że lewy prosty Maciejewskiego trafił w powietrze. Wybity z rytmu podkomisarz spróbował uderzyć z półdystansu, ale kontra przeciwnika posłała go na liny.
– To było całkiem sprytne, Lennert – warknął Zyga.
– Zwykły prawy prosty. Dziwię się, że tego nie przewidziałeś.
– Nie strugaj wariata! – sapnął ciężko Maciejewski, ale oddech zaraz mu się wyrównał. – To było sprytne wynająć zamiejscowego mordercę, żeby wykończył Bindera, a na cenzora poszczuć grandziarzy z Kośminka. Żadnej mistyfikacji. Złapani wyśpiewają, że szło o portfel, że jeden wąsal nadał im robotę, a więcej żaden farby nie puści, bo sam gówno wie, co?
– No, kontynuuj. – Mecenas doskoczył. Zaczął od lekkich ciosów kontrolnych, szukając okazji do kolejnego natarcia.
– Poza tym jaki glina będzie się roztkliwiał, dlaczego napadli na Jeżyka – Zyga zbił lewy sierp Lennerta – kiedy ma na głowie morderstwo, o którym huczy w prasie i w radio? I jaki śledczy je połączy?
– Ciekawa teoria… Punkt, drugi, trzeci! – Prawnik wyprowadził serię z półdystansu i cofnął się dwa kroki. – Coś gardę słabo trzymasz.
– …Jeżyk musiał zginąć, bo wiedział prawie tyle, co Binder. Jednak biała plama cenzury czasem więcej powie niż całe szpalty druku. Schrzanił robotę ten Jeżyk. Nie powinien był zostawiać zdjęcia Achajczyka. Ale część łapówki i tak żeście sobie odebrali.
– Detalista z ciebie, Zyga. Sklepikarz – powiedział zjadliwie Lennert nieco rozczarowany brakiem kontrataku podkomisarza i znów wszedł w dystans.
– Może jeszcze dodasz: Żyd? Właśnie, słowa uznania z powodu Żydów. Coście im dali? „Wolisz pan, panie Golder, dostać sto tysięcy do ręki czy bić się o milion?” Polak by się bił, a pan Lipowski wybrał dobry interes. Skoro tamtą forsę z czasów sienkiewiczowskich powieści gmina i tak uważała za straconą, to odzyskanie choćby części zawsze jest zyskiem. A tu koszty, może kredyty, w końcu szkoła talmudyczna nie w kij dmuch…
Maciejewski dostał w szczękę, aż go zamroczyło. Oparty o napięte liny zobaczył, jak z mgły przed jego oczami wyłaniają się sylwetki dwóch Lennertów. Niby zwykła rzecz na ringu, ale uznał, że tym razem jakże symboliczna. W ustach poczuł smak krwi i to go całkiem otrzeźwiło. Zaczął krążyć wokół przeciwnika, zbijając ciosy kontrolne.
– Wąsal to też było niezłe posunięcie. Ciekawi mnie, czy wynająłeś właśnie tego bandziora, bo był do ciebie podobny, czy spostrzegłeś to dopiero później? I pomogło ci to obmyślić chytry plan: wszystkim kieruje tajemniczy wąsal, a nie pan mecenas z gębą gładką jak pupa niemowlaka.
Lennert nie odpowiedział. Zaatakował znowu. Maciejewski wymknął się w stronę narożnika, ale zdążył otrzymać kilka trafień.
– Najciekawszy był jednak Tomaszczyk. Cały czas sądziłem, że ta menda donosi komendantowi wojewódzkiemu albo staroście. Zdradził go dopiero ten Gajec… Tak, tak, bo tylko on mógł wynieść tę informację. I cholera, Lennert, przekombinowaliście z Gajcem! Wariat zabija działacza prawicy? Taka powtórka z zamachu na Narutowicza, tyle że na odwyrtkę i na mniejszą skalę?! Chyba idiota by uwierzył, że taki łajza został mordercą politycznym!
– A jednak wszyscy wierzą. Poczytaj gazety. A jak masz dowody, to mnie aresztuj. Sędzia śledczy jest na miejscu.
Dla obserwujących walkę musiała ona wyglądać żałośnie. To już nie był boks, a egzekucja. Zamroczony podkomisarz z rozbitą krwawiącą wargą lada moment mógł upaść na ring.
– Dowody? Do tego jeszcze nie doszedłem… – powiedział jednak całkiem składnie. – Posłuchaj dalszego ciągu, choćby w skrócie. Achajczyk wam się wymknął, mimo że zastawiliście aż dwie pułapki: nasz wąsal tę elektryczną, ty… No cóż, ty prostacką, bandycką. I znów przydało się, że jesteście podobni z wyglądu. Cały czas byłem przekonany, że ścigam ciebie. Miałeś czas, żeby zlikwidować szefa ferajny i sprzedać swoją wersję dziennikarzom. Gratuluję, mecenasie!
– Dziękuję. Ale… skoro tak sprytnie ci idzie wymyślanie takich kawałków, to może powinieneś pisać powieści kryminalne?
– O, powieści kryminalne potrafią być pouczające, Lennert! W nich przestępców zdradzają zwykle drobiazgi. A potem od rzemyczka do trzewiczka. Tak jak u ciebie. Niepotrzebnie skłamałeś z tym psem, który miał cię rzekomo pogryźć. Swoją drogą niezła, pikantna historyjka. Tyle że w niedzielę pudelka pani starościny była już zakopana w ogródku. No i wszystko się zgadza, bo za to ty w niedzielę byłeś na Kośminku. Jeden taki zeznał, że wąsal dostał wtedy kosą w łapę, zanim żeście się dogadali. A potem powiedział mi co nieco Achajczyk i wreszcie ten wynajęty zabójca. Powtórzyć ci jego ostatnie słowa?
Szczęka mecenasa zacisnęła się tak mocno, że gdyby teraz dostał w podbródek, straciłby połowę zębów. Maciejewski posłał mu szeroki uśmiech, aż krew z rozciętej wargi pociekła żywszą strużką na brodę. Lennert zdradził się i wcale nie pomogło, że zaraz zarechotał z przymusem.
– Słowo jakiegoś bandyty przeciw mojemu?! Co ty mi możesz zrobić, Zyga? Dać w gębę? Nawet na to masz dziś za krótkie ręce. Za duża sprawa na ciebie. Przykro mi to mówić przyjacielowi, ale daj sobie spokój. Wrzodów się nabawisz albo i gorzej…
– Zwłaszcza z tym „gorzej” nie radzę – warknął Zyga. – Mam dobrą polisę na wypadek śmier…
Lewy prosty na odsłoniętą szczękę rzucił Maciejewskiego na deski. Lennert przyskoczył do leżącego, jakby chciał go kopnąć, jednak uderzył tylko rękawicą o rękawicę i wrócił do narożnika.
– Dość! – zawołał.
– Daj rękę. – Zyga uklęknął z wysiłkiem.
Lennert zbliżył się niechętnie i pomógł mu wstać.
– A co do ostatnich słów tego bandziora – szepnął Maciejewski – to nie było żadnych. Nie wiem nawet, jak się nazywa. Trup na miejscu.
Mecenas odepchnął Zygę i zeskoczył z ringu. Zaczął zębami rozsznurowywać rękawice.
– A rewanż? – Maciejewski przyjął pozycję.
– To może ze mną, panie podchorą… przepraszam, panie pod-komisarzu? – odezwał się nagle Hryniewicz, dobitnie akcentując „pod”. Zeskoczył z kozła i podszedł do ringu.