Выбрать главу

– Proszę, niech pan siada – rzekła konwencjonalnie.

Månsson usiadł. W życiu nie widział większego fotela. Zapadł się w nim potwornie głęboko i nabrał podejrzeń, że nigdy nie wstanie.

– Na pewno niczego się pan nie napije?

– Na pewno. Nie zajmę pani dużo czasu. Niestety, muszę zadać pani kilka pytań. Sama pani rozumie, że zależy nam na jak najszybszym ujęciu zabójcy dyrektora Palmgrena.

– Oczywiście, przecież jest pan policjantem. Hm, co ja mogę powiedzieć? To było okropnie przykre. Tragiczne.

– Widziała pani tego, kto strzelał, prawda?

– Oczywiście, ale to się potoczyło błyskawicznie. Reakcja przyszła dopiero po fakcie. I przerażająca myśl, że przecież mnie też mógł zastrzelić. Nas wszystkich.

– Czy wcześniej widziała pani tego mężczyznę?

– Nie. Na sto procent. Mam dobrą pamięć do twarzy, ale nigdy nie zapamiętuję nazwisk. Policja w Lundzie pytała mnie o to samo.

– Wiem, ale wtedy była pani bardzo roztrzęsiona.

– Tak, tak, to było okropne – potwierdziła mało przekonująco.

– Na pewno dużo pani o tym myślała przez te ostatnie dni.

– Oczywiście.

– I wyraźnie widziała pani tego mężczyznę. Siedziała pani zwrócona do niego twarzą w odległości zaledwie kilku metrów. Proszę powiedzieć, jak on wyglądał.

– Hm. Całkiem zwyczajnie.

– Jakie zrobił na pani wrażenie? Był zdesperowany? Albo jakoś szczególnie pobudzony?

– Nie, wyglądał całkiem zwyczajnie. Prostacko.

– Prostacko?

– No, nikt taki, z kim warto się zadawać.

– A co pani czuła na jego widok?

– Nic, dopóki nie wyciągnął pistoletu. Wtedy się przestraszyłam.

– Widziała pani jego broń?

– Oczywiście. To był pistolet.

– Potrafi pani to uściślić? Typ, model?

– Nie znam się na broni palnej. Ale to był pistolet. Dość długi. Taki, jakie się ogląda w westernach.

– Co może pani powiedzieć o jego wyrazie twarzy?

– Nic. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Lepiej zapamiętałam, w co był ubrany, ale to już wiecie.

Månsson dał sobie spokój z rysopisem. Nie chciała mówić albo nie wiedziała i nie miała nic więcej do dodania. Rozejrzał się po tym salonie osobliwości.

Śledziła jego spojrzenie.

– W dechę jest ten zestaw wypoczynkowy, co nie?

Månsson pokiwał głową i pomyślał o bajońskich sumach.

– To ja go kupiłam – powiedziała nie bez dumy. – W Asko Finncenter.

– Zawsze tutaj mieszkaliście?

– A niby gdzie mielibyśmy mieszkać w Malmö?

Rozmawiała gęś z prosięciem.

– A kiedy nie byliście w Malmö?

– Mamy dom w Estorilu. Spędzaliśmy tam zimy. Viktor często prowadził interesy w Portugalii. I, co oczywiste, mamy reprezentacyjny apartament w Sztokholmie. Na Gärdet. – Namyślała się chwilę. – Tam mieszkaliśmy tylko wtedy, kiedy byliśmy w Sztokholmie.

– Rozumiem. Towarzyszyła pani mężowi podczas podróży służbowych?

– Tak, w celach reprezentacyjnych. Ale nie brałam udziału w zebraniach.

– Rozumiem – powtórzył Månsson.

Co rozumiał? Że praktycznie służyła jako żywy manekin, lalka do ubierania w kosztowne kreacje, nieprzydatne dla zwyczajnych ludzi. Że dla osób pokroju Viktora Palmgrena żona budząca powszechny podziw stanowiła jeden z jego rekwizytów.

– Czy kochała pani męża? – zapytał nagle.

Nie była zdziwiona, ale zwlekała z odpowiedzią.

„Kochać” to beznadziejne słowo.

Månsson wyjął wykałaczkę i żuł ją w zadumie.

Popatrzyła na niego zaskoczona. Po raz pierwszy okazała coś w rodzaju autentycznych emocji.

– Dlaczego pan to robi?

– Zły nawyk, jakiego się nabawiłem, kiedy rzuciłem palenie.

– Aha, dlatego. Gdyby pan miał ochotę, papierosy i cygara są w szkatułkach na stoliku tytoniowym.

Månsson przyglądał się jej przez moment i podjął nowy wątek.

– Środowa kolacja była raczej spotkaniem służbowym, prawda?

– Oczywiście. Po południu mieli zebranie. Ale beze mnie. Przebierałam się w domu. Wcześniej byłam na lunchu pracowniczym.

– Czy wie pani, czego dotyczyło zebranie?

– Interesów. Nie wiem dokładnie, jakich. Viktor trzymał dużo srok za ogon. Tak mówił. „Trzymam dużo srok za ogon”.

– Znała pani wszystkich uczestników kolacji, prawda?

– Widywałam ich od czasu do czasu. Chociaż nie sekretarkę, z którą był Hampus Broberg. Jej nigdy przedtem nie widziałam.

– Czy z którąś z tych osób jest pani zaprzyjaźniona?

– Raczej nie.

– Nawet z panem Linderem? Przecież mieszka w Malmö.

– Też widuję go od czasu do czasu. Przy okazjach reprezentacyjnych.

– Prywatnie się nie spotykacie?

– Nie. Tylko poprzez męża.

Odpowiadała monotonnie i całkowicie pasywnie.

– Kiedy padł strzał, mąż wygłaszał mowę. O czym mówił?

– Nie słuchałam zbyt uważnie. Wszystkich przywitał, podziękował za dobrą współpracę i tak dalej. Byli tylko jego podwładni. Poza tym na jakiś czas mieliśmy wyjechać.

– Wyjechać?

– Tak, na kilka tygodni, żeby pożeglować na zachodnim wybrzeżu. Zapomniałam powiedzieć, że mamy domek w Bohuslän. A potem chcieliśmy pojechać do Portugalii.

– Czyli mąż przez pewien czas nie widywałby swoich współpracowników?

– Tak.

– Pani też nie?

– Ja? Nie, miałam towarzyszyć Viktorowi. Zamierzaliśmy pograć w golfa w Portugalii. W Algarve.

Månsson uznał bitwę za przegraną. Indolencja Charlotte Palmgren sprawiła, że nie potrafił ocenić, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę. Starannie skrywała uczucia, jeśli w ogóle jakieś miała.

Sformułował ostatnie pytanie, rutynowe, które uważał za idiotyczne i pod każdym względem pozbawione sensu:

– Czy jest ktoś, kto pragnął śmierci pani męża?

– Nie. Niby kto?

Månsson dźwignął się z fińskiego superfotela.

– Dziękuję, nie będę już dłużej zajmował pani czasu.

– To miłe.

Odprowadziła go do bramy. Pilnował się, żeby nie odwrócić głowy i nie patrzeć na ten dom żałoby.

Uścisnęli sobie dłonie. Podała mu swoją dosyć dziwacznie. Dopiero siedząc w samochodzie, dociekł przyczyny. Spodziewała się, że ją pocałuje.

Miała szczupłe dłonie o smukłych palcach.

Ze sportowych samochodów został żółty mg. Czerwony jaguar zniknął.

Było nieznośnie gorąco.

– Jasna cholera – mruknął Månsson i włączył zapłon.

Rozdział 8

Martin Beck spał mocno, bez snów i obudził się w sobotę dopiero pięć po dziewiątej.

Poprzedniego dnia wieczorem zjadł z Månssonem kolację w hotelu, porządny skåński posiłek, i wciąż był lekko oszołomiony tym, co miała do zaoferowania najlepsza restauracyjna kuchnia w Skandynawii.

Otworzył oczy z uczuciem zadowolenia i wylegując się przez parę minut, rozmyślał o tym, że odkąd jest w separacji z żoną, poprawił mu się apetyt i żołądek zachowuje się nad wyraz przyzwoicie. Tak więc dolegliwości, jakie odczuwał przez wiele lat, miały podłoże psychosomatyczne, co właściwie od zawsze podejrzewał.

Wieczór był miły i długi. Månsson już na wstępie zaproponował, żeby nie wałkowali sprawy Palmgrena, ponieważ na razie mają za mało konkretów. Bardzo słusznie. Obaj chcieli się posilić w ciszy i spokoju, po czym zakończyć dzień zasłużonym snem. Musieli mieć kilka godzin wolnego, żeby zebrać siły przed dalszą pracą dochodzeniową. Materiał był skąpy, przeczuwali, że sprawa jest skomplikowana i kto wie, czy nie piekielnie trudna.