– A zastanawiałeś się nad modus operandi mordercy? – zauważył ważniak Malm.
Modus operandi. Ciekawe, gdzie to przeczytał, pomyślał Martin Beck.
– Tak, zastanawiałem się.
– Nasuwa się tu podobieństwo do klasycznego zamachu. Fanatykowi tylko jedno w głowie: dopiąć swego bez względu na konsekwencje.
– Tak, coś w tym jest – zgodził się Martin Beck.
– Sporo osób uważa, że dużo więcej niż coś. Między innymi ludzie z wydziału bezpieczeństwa. – Malm zrobił pauzę, chyba gwoli stopniowania napięcia. – Jak wiesz, nie komenderuję wydziałem bezpieczeństwa i nie mam wglądu w ich działania, ale dostałem cynk, że wyślą do Malmö jednego ze swoich specjalistów. Pewnie już to zrobili. Poza tym mają tam ludzi na stałe.
Martin Beck, wyraźnie zniesmaczony, zgasił do połowy wypalonego papierosa.
– Oficjalnie to my odpowiadamy za operację – kontynuował Malm. – Powinniśmy się jednak liczyć z tym, że wydział bezpieczeństwa będzie prowadził równoległe dochodzenie.
– Aha.
– I chodzi o to, żeby unikać konfliktów.
– Jasne.
– Ale przede wszystkim chodzi o to, żebyś natychmiast zgarnął mordercę.
Zanim zrobi to bezpieka, pomyślał Martin Beck. Czyli nie ma większego pośpiechu.
– Natychmiast – powtórzył Malm. – Nie ominie cię wisienka na torcie.
– Nie lubię wisienek.
– To nie są żarty.
– A tym bardziej tortów.
– To nie są żarty. Poza tym czas nas goni.
Martin Beck obrzucił zrezygnowanym spojrzeniem zalaną słońcem panoramę za oknem. Hammar, choć na swój sposób uciążliwy, zwłaszcza w ostatnich latach, był jednak policjantem.
– Czy masz jakieś uwagi dotyczące działań operacyjnych? – zapytał przymilnie.
Malm miał nietęgą myślówę.
– To szczegół – odrzekł w końcu – który z pełnym zaufaniem powierzam tobie i twoim współpracownikom. Macie przecież niemałe doświadczenie.
Pięknie powiedziane.
– Wobec tego ruszamy pełną parą! – z niekłamanym zadowoleniem dodał zastępca komendanta.
– Jasne – automatycznie zareagował Martin Beck, błądząc myślami gdzie indziej. – Czyli firma Palmgrena w Malmö jest czymś w rodzaju przykrywki.
– Tego bym nie powiedział. Przeciwnie, działa bez zarzutu.
– A czym się zajmuje?
– Importem i eksportem.
– Czego?
– Śledzi.
– Śledzi?
– Śledzi. – Malm osłupiał. – Nie wiedziałeś?! Kupują śledzie w Norwegii i Islandii i potem gdzieś eksportują. O ile wiem, wszystko odbywa się legalnie.
– A firma sztokholmska?
– To zasadniczo spółka budowlana…
– Ale?
– Zdaniem ekspertów Palmgren zbił fortunę na czymś innym, czego nie jesteśmy w stanie skontrolować.
– Okej.
– Chciałbym, żebyś wziął sobie do serca jeszcze dwie sprawy.
– Tak?
– Po pierwsze, niezależnie od afrykańskich i innych, zagranicznych interesów Palmgren miał mocną pozycję w kraju i wielu wpływowych przyjaciół.
– Zrozumiałem.
– Czyli trzeba zachować ostrożność.
– Jasne. A po drugie?
– Powinieneś wziąć pod uwagę polityczny aspekt zabójstwa.
– Tak. – Martin Beck spoważniał. – Biorę to pod uwagę.
Na tym zakończyli rozmowę.
Martin Beck zadzwonił do komendy. Månsson jeszcze nie dał znaku życia, Skacke był zajęty, a Backlund wyszedł.
Wyszedł. Dobry pomysł.
Było ciepłe sobotnie przedpołudnie.
Kilka minut później w foyer, przed recepcją, zobaczył hałaśliwą gromadkę wielojęzycznych gości. Niektórzy właśnie przyjechali, inni wyjeżdżali, a spośród tłumu wyróżniał się jeden osobnik. Dość młody i dość korpulentny, w dość modnym, młodzieżowym garniturze w pepitkę, w pasiastej koszuli, żółtych butach i wściekle żółtych skarpetkach. Miał faliste lśniące włosy i cienkie wąsiki, zapewne podkręcone na wosk i odpowiednio dopieszczone. Nonszalancko oparty o kontuar recepcji, z kwiatem w butonierce, trzymał pod pachą zrolowany egzemplarz „Esquire'a”.
Wyglądał jak z reklamy dyskoteki.
Nazywał się Paulsson i był policjantem śledczym w Sztokholmie. Martin Beck go znał. Kiedy oddał klucz do pokoju, Paulsson spojrzał na niego tak wyszukanie pustym i obojętnym wzrokiem, że wlepiły w niego oczy trzy przypadkowe osoby.
Bezpieczniak był na posterunku.
Martin Beck z trudem powstrzymał się od śmiechu. Nie patrząc na kolegę tajniaka, wykonał w tył zwrot i wyszedł na słońce.
Pośrodku Mälarbron odwrócił się, żeby się przyjrzeć hotelowi. Budynek był całkiem, całkiem, w szczególnym stylu. Imponująca fasada z wysoką secesyjną wieżą stanowiła swoisty wyróżnik tego miasta. Wiedział nawet, kto go zaprojektował – Frans Ekelund.
Paulsson stał na schodach przed hotelem i bacznie się rozglądał. Wskutek aparycji graniczącej z przebraniem rozpoznałby go niemal każdy wróg ludu. Poza tym posiadł zdumiewającą umiejętność pokazywania się w telewizji podczas demonstracji i innych publicznych bijatyk.
Martin Beck uśmiechnął się pod nosem i spacerowym krokiem ruszył do portu.
Rozdział 9
Pokój, który wynajmował Benny Skacke, mieścił się przy Kärleksgatan, zaledwie jedną przecznicę od komendy. Był duży i przytulny, wyposażony wprawdzie w nieco wysłużone meble, ale wygodne i funkcjonalne. Przejął go po policjancie, którego przeniesiono do Landskrony. Właścicielka, sympatyczna, matkująca wszystkim, starsza pani, wdowa po policjancie, zgodziła się gościć w swoim domu wyłącznie policjantów.
Z pokoju było blisko do łazienki i kuchni, z których mógł korzystać bez ograniczeń. Benny Skacke miał swoje nawyki, a ściśle rzecz biorąc, chciał je mieć. Choć planowanie nie leżało w jego naturze, uznał, że łatwiej zrealizuje określone zadania i osiągnie cel, stosując się do ustalonego zawczasu rozkładu dnia. Jego celem była posada szefa policji.
Dzień w dzień wstawał o wpół do siódmej rano, gimnastykował się, wyciskał sztangę, brał lodowaty prysznic i zanim się ubrał, długo wycierał się do sucha. Zjadał pożywne śniadanie, które przeważnie składało się z jogurtu z płatkami zbożowymi, jajka na miękko, grahamki z płatkami owsianymi i szklanki soku owocowego. Ponieważ miał ruchome godziny pracy, ćwiczył wtedy, kiedy miał wolne. Co najmniej trzy razy w tygodniu pływał, wypuszczał się na długie wycieczki rowerowe, czasami uprawiał jogging na boisku w Limhamn i pilnie trenował piłkę nożną w policyjnej drużynie[4], gdzie był bardzo przydatny i grał we wszystkich meczach na Mariedalsplanen. Wieczorami studiował prawo, miał za sobą dwa semestry, jesienią przypuszczalnie zaliczy trzeci.
Codziennie o jedenastej rano i o dziewiątej wieczorem dzwonił do swojej narzeczonej Moniki. Zaręczyli się w Sztokholmie tydzień przed objęciem przez niego służby w Malmö. Monica też starała się o pracę w Malmö jako świeżo upieczona fizjoterapeutka, ale bez powodzenia. W końcu udało jej się zatrudnić w Helsingborgu. Był to jakiś plus, ponieważ mogli się spotykać, ilekroć pokrywały się ich wolne dni.
Tego ciepłego, słonecznego sobotniego poranka Benny Skacke odstąpił od grafiku. Wstał godzinę później i zrezygnował ze śniadania. Napełnił termos zimnym mlekiem czekoladowym i razem z kąpielówkami i frotowym ręcznikiem włożył go do torby z płótna żaglowego. Idąc do komendy, zajrzał do cukierni przy Davidshallstorg i kupił dwa ciastka z cynamonem i jedno serduszko waniliowe. Przekroczył wielkie miedziane drzwi wejściowe, skręcił w Verkstadsgatan i wszedł na policyjny dziedziniec, gdzie stał jego rower. Duński, czarny, z białym słowem „Policja” na ramie, które własnoręcznie namalował. Miał nadzieję, że to odstraszy ewentualnych złodziei jednośladów.