– Nie żyje?
– Nie wiem – odparł Nilsson.
– Nie możesz tam posłać Skackego?
– Ma wolne. Jest nieosiągalny. Próbuję go zlokalizować. Backlund tam jest, ale chyba powinieneś…
Månsson drgnął i odstawił szklaneczkę.
– Backlund? Okej, już jadę.
Natychmiast wybrał numer taxi, położył słuchawkę na stole i ubierając się, słuchał nagranego głosu, powtarzającego mechanicznie: „Taxi, proszę czekać”, dopóki nie odezwała się telefonistka.
Przed Hotelem Savoy stało kilka byle jak zaparkowanych radiowozów i dwóch policjantów powstrzymujących przed wejściem rosnącą grupę ciekawskich przechodniów, którzy gromadzili się przy schodach.
Månsson obserwował tę scenę, płacąc za taksówkę i chowając rachunek. Jeden z policjantów poczynał sobie dość obcesowo i Månsson pomyślał ze smutkiem, że to nieodległa przyszłość, kiedy policja w Malmö będzie miała równie złą opinię jak koledzy ze Sztokholmu.
Nic jednak nie powiedział. Mijając dwóch mundurowych, skinął im tylko głową i wszedł do lobby. Teraz było tu gwarno. Pracownicy hotelu i część gości z grill baru mówili jeden przez drugiego, a kilku policjantów, bezradnych i nieprzywykłych do takich sytuacji, najwyraźniej nie miało pojęcia, jak się zachować ani czego się po nich spodziewano.
Månsson, duży pięćdziesięcioletni mężczyzna w luźnej koszuli, terylenowych spodniach i sandałach, wyjął z kieszonki na piersi wykałaczkę, usunął z niej papierową osłonkę i wetknął do ust. Żuł przez chwilę, zastanawiając się, co teraz. Wykałaczka była amerykańska o smaku mentolowym, zaopatrzył się w nią na promie kolejowym „Malmöhus”, gdzie były dostępne dla wszystkich pasażerów. Przy drzwiach do sali restauracyjnej stał policjant Elofsson, który w mniemaniu Månssona wyglądał na bardziej rozgarniętego niż inni.
Podszedł do niego.
– Co się właściwie dzieje? – spytał.
– Podobno kogoś postrzelono.
– Jakie dostaliście instrukcje?
– Żadnych.
– Co robi Backlund?
– Przesłuchuje świadków.
– Gdzie jest ten postrzelony?
– Chyba w szpitalu. – Elofsson lekko się zaczerwienił. – Karetka przyjechała wcześniej niż policja.
Månsson westchnął i wszedł do restauracji.
Backlund, starszy pan w okularach, o pospolitym wyglądzie, stał przy stole zastawionym lśniącymi srebrnymi wazami i przesłuchiwał kelnera. Jakimś cudem udało mu się zostać policjantem śledczym. Odpytując świadka, wszystko skrzętnie zapisywał w notesie. Månsson zatrzymał się w stosownej odległości i słuchał.
– O której to się stało?
– E, około wpół do dziewiątej.
– Około?
– No, tak dokładnie to nie wiem.
– Czyli nie wie pan, o której godzinie?
– Uhm.
– Bardzo dziwne.
– Że co?
– Mówię, że to dziwne. Przecież nosi pan zegarek, prawda?
– Jasne.
– I, jeśli się nie mylę, na tamtej ścianie wisi zegar.
– Tak, ale…
– Ale co?
– Jeden i drugi źle chodzą. Poza tym nie myślałem o patrzeniu na zegarek.
Backlund wydawał się oszołomiony odpowiedzią. Odłożył notes i długopis i zaczął przecierać okulary. Potem głęboko odetchnął, wziął notes i podjął kolejną próbę.
– Mimo że miał pan do dyspozycji dwa czasomierze, nie wie pan, która była godzina?
– No, tak jakby.
– Nic nam nie da pańskie „tak jakby”.
– Zresztą oba źle chodzą. Mój się śpieszy, a tamten się późni.
Backlund zerknął na swój zegarek.
– Dziwne – rzekł i coś zanotował. Månsson był ciekaw, co.
– A więc stał pan w tym miejscu, kiedy sprawca przeszedł obok pana?
– Tak.
– Mógłby pan podać wyczerpujący rysopis?
– Właściwie to na niego nie patrzyłem.
– Nie widział pan sprawcy? – ze zdumieniem spytał Backlund.
– Widziałem, jak wychodził przez okno.
– Jak wyglądał?
– Nie wiem. To dość daleko stąd, poza tym filar przesłaniał stół.
– Czy chce pan powiedzieć, że nie wie pan, jak on wyglądał?
– Uhm.
– A w co był ubrany?
– Miał chyba brązową marynarkę.
– Chyba?
– Widziałem go tylko przez chwilę.
– I co jeszcze? Spodnie na przykład?
– Tak, miał spodnie.
– Na pewno?
– No tak, inaczej… dziwacznie by to wyglądało. To znaczy gdyby nie miał spodni.
Backlund notował jak oszalały.
Månsson obrócił wykałaczkę w ustach i odezwał się spokojnie:
– Posłuchaj no, Backlund…
Backlund odwrócił się i łypnął poirytowany.
– Prowadzę ważne przesłuchanie… – Urwał i sposępniał. – A, to ty.
– Co się właściwie stało?
– Postrzelono tu mężczyznę. Zgadniesz, kogo?
– Nie.
– Dyrektora Viktora Palmgrena – z emfazą obwieścił Backlund.
– Ach, tak. – Czysta przyjemność, pomyślał. – Jak rozumiem, doszło do tego ponad godzinę temu i człowiek, który strzelał, wyskoczył przez okno.
– Na to wygląda.
Backlund nigdy niczego nie przyjmował za pewnik.
– Dlaczego przed hotelem stoi sześć radiowozów?
– Zarządziłem blokadę.
– Czego? Kwartału?
– Miejsca przestępstwa.
– Odpraw wszystkich funkcjonariuszy – zaordynował zniesmaczony Månsson. – Dla hotelu to średnia przyjemność, kiedy w foyer i na ulicy roi się od policjantów. Poza tym na pewno są bardziej potrzebni gdzie indziej. Potem postaraj się zebrać dane do rysopisu. Bez wątpienia znajdą się lepsi świadkowie od tego tutaj.
– Naturalnie, przesłuchamy wszystkich.
– Tak, w swoim czasie. Nie zatrzymuj tych, którzy nie mają nic ważnego do powiedzenia. Ogranicz się do spisania nazwisk i adresów.
Backlund obrzucił go nieufnym spojrzeniem.
– A ty co będziesz robił?
– Podzwonię tu i tam.
– Na przykład gdzie?
– Na przykład do gazet, żeby się dowiedzieć, co się stało.
– To ma być żart?
– Oczywiście – odparł rozkojarzony Månsson i rozejrzał się.
Po sali restauracyjnej kręcili się dziennikarze i fotografowie. Niektórzy na pewno byli tutaj przed przybyciem policji, może któryś siedział w barze, kiedy padł strzał. Jeśli Månsson znał się na dziennikarzach.
– Systematyka rządzi się swoimi prawami… – zaczął Backlund.
W tym momencie do restauracji wpadł Benny Skacke, zaledwie trzydziestoletni policjant śledczy. Wcześniej pracował w głównym wydziale zabójstw w Sztokholmie, ale po nieco dwuznacznej akcji, która o mały włos kosztowałaby życie jednego z jego przełożonych, złożył podanie o przeniesienie. Był obowiązkowy, sumienny i ciut naiwny, ale Månsson go lubił.
– Weź Skackego do pomocy.
Backlund miał wątpliwości.
– Sztokholmczyka?
– Tak – potwierdził Månsson. – I nie zapomnij o rysopisie. Teraz tylko to się liczy.
Wyrzucił przeżutą wykałaczkę do popielniczki, wyszedł do lobby i skierował się do telefonu naprzeciwko recepcji. Odbył pięć rozmów, potrząsnął głową i wszedł do baru.
– O, kogo ja widzę, dzień dobry, dzień dobry – odezwał się barman.
– Cześć! – przywitał się Månsson i usiadł.
– Czym możemy dzisiaj służyć? To co zwykle?
– Nie. Tylko tonik. Muszę się zastanowić.
Czasami wszystko idzie jak po grudzie, pomyślał. Teraz nie mogło być gorzej. Viktor Palmgren to bardzo znana i ważna persona. Choć trudno powiedzieć, dlaczego, jedno nie ulegało wątpliwości: miał mnóstwo pieniędzy. Fakt, że strzelano do niego w jednej z najpopularniejszych restauracji w Europie, niczego nie ułatwiał. Wręcz przeciwnie. Sprawa nabierze rozgłosu, skutkując niemożliwymi do przewidzenia konsekwencjami. Natychmiast po zajściu pracownicy hotelu przenieśli rannego do salki telewizyjnej, zadbali o prowizoryczne posłanie i wezwali policję i karetkę. Karetka przyjechała błyskawicznie i zabrała Viktora Palmgrena do szpitala publicznego, a policja nie przyjechała wcale, mimo że jeden radiowóz znajdował się koło dworca głównego, niespełna dwieście metrów od miejsca przestępstwa. Dlaczego? Teraz już wiedział, ale wytłumaczenie nie przysparzało policji szczególnego splendoru. Pierwsze zgłoszenie źle zinterpretowano, uznając sprawę za niezbyt naglącą. W związku z tym funkcjonariusze operujący koło dworca poświęcili całą energię na okiełznanie kompletnie niegroźnego pijaczka. Dopiero drugie zgłoszenie postawiło wszystkich na nogi i w trybie arcypilnym skierowano do hotelu mnóstwo radiowozów i mundurowych z Backlundem na czele. Następnie przystąpiono do chaotycznych działań. W tym czasie Månsson przez ponad czterdzieści minut wałkował z żoną „Przeminęło z wiatrem”. Poza tym wypił dwa drinki i musiał czekać na taksówkę. Kiedy pierwszy policjant dotarł na miejsce, od oddania strzału upłynęło pół godziny. Stan Viktora Palmgrena był pod znakiem zapytania. Po badaniach na oddziale powypadkowym w Malmö został odesłany na neurochirurgię w Lundzie. Odległość między miastami wynosiła około dwudziestu kilometrów i karetka jeszcze była w drodze. W karetce znajdował się jeden z najważniejszych świadków, mianowicie żona Palmgrena. Przypuszczalnie siedziała przy stole naprzeciwko męża, dzięki czemu mogła się najlepiej przyjrzeć sprawcy. Teraz od zdarzenia minęła prawie godzina. Godzina stracona, a każda sekunda była na wagę złota.