Выбрать главу

Månsson potrząsnął głową i spojrzał na barowy zegar. Wpół do dziesiątej.

Do baru wkroczył Backlund, a tuż za nim Skacke.

– Jesteś tutaj?

Krótkowzroczny Backlund wpatrywał się w Månssona z najwyższym zdumieniem.

– Co z rysopisem? – spytał Månsson. – Czas ucieka.

Backlund guzdrał się z notesem, w końcu położył go na kontuarze, zdjął okulary i zaczął je czyścić.

– Się robi – szybko zareagował Skacke. – Na razie wiemy tyle, że gość jest średniego wzrostu, ma szczupłą twarz i rzadkie, sczesane do tyłu, ciemnobrązowe włosy. Miał na sobie brązową marynarkę, pastelową koszulę, żółtą albo zieloną, ciemny krawat, ciemnoszare spodnie, czarne albo brązowe półbuty. Wiek: około czterdziestki.

– Dobrze. Roześlij to. Natychmiast. Zarządź blokadę wszystkich wylotówek, sprawdź dworce, lotniska i porty.

– Tak jest – powiedział Skacke.

– Nie może wyjechać z miasta.

Skacke wyszedł.

Backlund włożył okulary, wlepił wzrok w Månssona i powtórzył bezsensowne pytanie:

– Jesteś tutaj? – Popatrzył na szklaneczkę i zdumiał się jeszcze bardziej. – I pijesz?

Månsson puścił to mimo uszu.

Backlund skupił się teraz na barowym zegarze, po czym porównał czas ze swoim zegarkiem.

– Ten zegar też źle chodzi.

– Owszem – potwierdził barman. – Śpieszy się. To taki ukłon w stronę gości, żeby się nie spóźnili na pociąg albo na statek.

– Ojojoj! – jęknął Backlund. – Nigdy tego nie wyjaśnimy. Jak mamy ustalić czas, skoro nie można polegać na zegarach?

– Tak, to trudne – odruchowo przyznał Månsson.

Wrócił Skacke.

– Załatwione.

– Pewnie za późno – skwitował Månsson.

– O czym wy do licha mówicie?! – Backlund chwycił notes. – Jeśli chodzi o tego kelnera…

Månsson przerwał mu, podnosząc dłoń.

– Chwila moment. Benny, zadzwoń na komendę w Lundzie i poproś, żeby wysłali kogoś do szpitala na neurochirurgię. Niech weźmie magnetofon, nagra Palmgrena, jak tylko – jeśli w ogóle – odzyska przytomność, i niech przesłucha panią Palmgren.

Skacke od razu się ulotnił.

– O tym kelnerze – odezwał się barman – mogę powiedzieć tyle, że niczego by nie zauważył, nawet gdyby do restauracji wleciał Dracula.

Backlund, poirytowany, przezornie milczał. Månsson nic nie mówił, dopóki nie wrócił Skacke.

Backlund, przełożony Skackego, zdecydował się na liczbę mnogą:

– Kto, waszym zdaniem, jest najlepszym świadkiem?

– Niejaki Edvardsson – odparł Skacke. – Siedział trzy stoliki dalej. Ale…

– Ale?

– Jest nietrzeźwy.

– Alkohol to przekleństwo.

– Wobec tego porozmawiamy z nim jutro – skonstatował Månsson. – Kto mógłby mnie podrzucić do komendy?

– Ja – powiedział Skacke.

– A ja się stąd nie ruszę – wypalił Backlund. – Bo, formalnie rzecz biorąc, to ja prowadzę dochodzenie.

– Jasne – odparł Månsson. – Cześć!

A siedząc w samochodzie, mruknął:

– Pociągi i statki…

– Myślisz, że dał nogę? – spytał z wahaniem w głosie Skacke.

– Myślę, że mógł. Tak czy inaczej, bez względu na porę musimy obdzwonić tabuny ludzi.

Skacke zerknął na Månssona, który zmienił wykałaczkę, i skręcił na dziedziniec komendy.

– Samolot – mruknął pod nosem Månsson. – Zapowiada się ciężka noc.

O tej porze komenda wydawała się wielka, posępna i wyludniona. Kiedy wchodzili po szerokich kamiennych schodach, ich kroki niosły się samotnym echem. Duży Månsson był z natury flegmatyczny. Nie cierpiał ciężkich nocy, poza tym karierę miał już praktycznie za sobą.

Co innego Skacke. Dwadzieścia lat młodszy, gorliwy i ambitny, był wyjątkowo zainteresowany pięciem się w górę. Jego wcześniejsze policyjne doświadczenia sprawiły, że spokorniał i starał się przypodobać innym.

Na dobrą sprawę nieźle się uzupełniali.

Månsson natychmiast otworzył okno w swoim pokoju, wychodzące na asfaltowy dziedziniec komendy, usiadł na obrotowym krześle i przez kilka minut milczał, obracając w zamyśleniu wałek w swojej starej maszynie Underwood.

W końcu się odezwał:

– Załatw przekierowywanie do nas wszystkich wiadomości radiowych i ewentualnych rozmów. Na twój numer.

Skacke urzędował w pokoju po drugiej stronie korytarza, naprzeciwko Månssona.

– Nie zamykaj drzwi – polecił Månsson, a po chwili dorzucił z łagodną ironią: – W ten sposób stworzymy coś na kształt głównej kwatery śledczej.

Skacke poszedł do siebie i zaczął dzwonić. Po krótkiej chwili Månsson ruszył za nim i z wykałaczką w kąciku ust oparł się o futrynę.

– Myślałeś, Benny?

– Nie za dużo – przezornie odparł Skacke. – To w pewnym sensie niezrozumiałe.

– No właśnie. Niezrozumiałe.

– Na przykład jaki może być motyw?

– Zostawmy motyw w spokoju i skoncentrujmy się na samym zdarzeniu.

Zadzwonił telefon. Skacke odebrał i coś zanotował.

– Człowiek, który strzelał do Palmgrena, miał zaledwie parę procent szans, że po fakcie uda mu się wydostać z hotelowej restauracji. Do momentu oddania strzału jego zachowanie wskazywałoby na fanatyzm.

– Mniej więcej jak przy zamachu na tle politycznym?

– Tak. Ale potem? Co się dzieje potem? Cudownym zrządzeniem losu wychodzi z tego cało i już nie zachowuje się jak fanatyk, tylko działa w panice.

– Dlatego podejrzewasz, że chce opuścić miasto?

– Między innymi. Wchodzi, strzela, nie przejmuje się tym, co będzie potem. Ale, jak to bywa u większości przestępców, ogarnia go panika. Całkiem zwyczajnie oblatuje go strach i za wszelką cenę chce uciec jak najdalej i jak najszybciej.