Выбрать главу

Poniżej było całe miasto, jakby je oglądali z samolotu, Sund, Saltholm, duńskie wybrzeże, a dalej na północ: Landskrona, Ven i Helsingborg. Zdumiewająco dobra widoczność.

Jasnowłosy barman w niebieskiej marynarce podał im po befsztyku i schłodzonym amstelu. Månsson jadł łapczywie. Potem zgarnął z tacki na przyprawy wszystkie wykałaczki, jedną wetknął między zęby, resztę schował do kieszeni.

– No, tak – powiedział. – Na razie wszystko się zgadza.

Martin Beck, bardziej zainteresowany panoramą niż lunchem, niechętnie oderwał wzrok od okna.

– Na to wygląda. Od początku mogłeś mieć rację. Ale zgadywałeś.

– Kto zgadywał, ten zgadywał.

– Teraz wystarczy zgadnąć, gdzie on jest.

– Gdzieś tutaj. – Månsson szerokim gestem wskazał na miasto. – Ale kto aż tak mógł nienawidzić Palmgrena?

– Tysiące ludzi. Palmgren ze swoimi kompanami niszczył wszystko i wszystkich. Miewał, dłużej lub krócej, rozmaite firmy. Dopóki przynosiły nieprzyzwoicie wysokie zyski. A kiedy nie przynosiły, po prostu zamykał interes i zostawiał pracowników na lodzie. Poza tym, jak myślisz, ilu osobom zrujnowały życie same firmy lichwiarskie w rodzaju tej, jaką prowadził Broberg?

Månsson milczał.

– Wydaje mi się, że masz rację. Powinien być gdzieś tutaj. Jeśli nie uciekł.

– Uciekł i wrócił.

– Możliwe. To nie mogło być zaplanowane. Ktoś, kto planuje morderstwo, zwłaszcza ktoś, komu się je zleca, nie przyjeżdża w letni wieczór na rowerze, wioząc na bagażniku pudełko z rewolwerem sportowym. W dodatku pudełko większe od pudełka do butów.

Wysoki jasnowłosy barman podszedł do ich stolika.

– Telefon do pana inspektora – poinformował Månssona. – Czy podać kawę?

– Gość od mikroskopów – wyjaśnił Månsson. – Kawę? Tak, chętnie. Dwie calypso.

Martin Beck przyłapał się na tym, że nurtuje go fakt popularności Månssona w barze.

Czy on też zostałby rozpoznany w jakiejś sztokholmskiej restauracji? Może tak. Dzięki telewizji i zdjęciom w gazetach. Potem pomyślał o tych wszystkich nabitych w butelkę i fatalnie traktowanych w marnych mieszkaniach spółki budowlanej Palmgrena. Oczywiście powinien mieć listę lokatorów z ostatnich lat.

– Na dnie kartonu było nazwisko – powiedział Månsson. – „B” i „S” sami zobaczyliśmy. Pozostałe litery były niewyraźne. Laborant nie wyklucza, że to nazwisko właściciela.

– Co mu wyszło?

– B. Svensson.

Kierownik strzelnicy w skupieniu popatrzył na Benny'ego Skackego.

– Arminius dwudziestkadwójka? Tak, używają tej marki dwie-trzy osoby. Ale które, tego panu tak od ręki nie powiem. A kto tu był w zeszłą środę? Naprawdę nie wiem, kto kiedy strzela. Proszę spytać tamtego mężczyznę. Od dziesięciu dni, kiedy zaczęły się urlopy, przychodzi codziennie. Niech go pan przy okazji spyta, skąd ma tyle pieniądzy na amunicję.

Mężczyzna skończył serię, policzył punkty i przyklejał na tablicy białe i czarne kartki.

– Arminius dwudziestkadwójka? Tak, znam przynajmniej jednego gościa. Ale nie widziałem go od połowy ubiegłego tygodnia. Jest dobry. Gdyby używał czegoś takiego…

Mężczyzna trzymał w ręku automatyczną berettę jetfire.

– Czy wie pan, jak on się nazywa? – spytał Skacke.

– Bertil coś tam… Olsson albo Svensson, nie pamiętam. W każdym razie pracuje w Kockums.

– Na pewno?

– Tak. Gówniana robota. Chyba jest śmieciarzem.

– Dziękuję. A skąd ma pan tyle pieniędzy na amunicję?

– To moje jedyne hobby – odparł mężczyzna, wsuwając do pistoletu załadowany magazynek.

Przy pawilonie strzeleckim Skacke dostał od kierownika kartkę z trzema nazwiskami.

– To wszyscy, których sobie przypomniałem.

Skacke wrócił do radiowozu. Zanim go uruchomił, spojrzał na listę:

Tommy Lind, Kenneth Axelsson, Bertil Svensson

W komendzie Månsson zapytał Martina Becka:

– Co teraz z panem Brobergiem i panią Hansson?

– Odeślemy ich do Sztokholmu. Oczywiście jeśli Åsa zrobiła swoje.

– Tak, w Malmö zrobiłam swoje – odpowiedziała Åsa Torell, zwracając ku niemu duże brązowe oczy.

Dochodzenie rutynowo toczyło się dalej. W dwie godziny od ich telefonu do kolegów w Handen teleks wypluł spis lokatorów odnajmujących mieszkania w blokach będących własnością Palmgrena.

Sporządzono go w porządku alfabetycznym i Martin Beck od razu wskazał palcem właściwą linijkę:

Svensson Bertil Olof Emanuel, wyeksmitowany 15 września 1968.

– Inaczej mówiąc, wywalony na zbity pysk – skomentował Månsson.

Martin Beck odszukał numer telefonu biura Broberga w Sztokholmie i zadzwonił.

Odebrała kobieta, przypuszczalnie sekretarka, ale wolał się upewnić:

– Czy rozmawiam z panią Moberg?

– Tak.

Przedstawił się.

– Czym mogę służyć?

– Czy dyrektor Palmgren nie zlikwidował ostatnio albo nie zakończył działalności jednej ze swoich firm?

– To zależy, co pan rozumie przez „ostatnio”. Dwa lata temu zamknął zakład na Solnej, jeśli o to panu chodzi.

– Czym się zajmował?

– To był taki nieduży zakład mechaniki precyzyjnej, produkujący specjalistyczne części do maszyn. Bodaj sprężyny i takie rzeczy.

– Dlaczego został zamknięty?

– Bo przestał być opłacalny Branże przemysłowe, które kupowały te mechaniczne detale, wdrożyły nowe konstrukcje albo pozyskały nowe maszyny. Dokładnie nie wiem, w każdym razie nie było już na to zbytu i zamiast zmienić profil, zaniechano działalności i firma została sprzedana.

– I to się stało dwa lata temu?

– Tak. Jesienią sześćdziesiątego siódmego. Wydaje mi się, że kilka lat wcześniej miał podobny zakład, który też zamknął, ale wtedy jeszcze tu nie pracowałam. O tym na Solnej wiem, bo dyrektor Broberg zajmował się jego likwidacją.

– Co się stało z pracownikami?

– Musieli odejść – powiedziała Sara Moberg.

– Jak liczny był personel?

– Nie pamiętam. Ale gdzieś tu są dokumenty. Mogę sprawdzić, jeśli pan sobie życzy.

– Byłbym wdzięczny. Chciałbym poznać nazwiska zatrudnionych.

– Chwileczkę.

Martin Beck czekał.

– Przepraszam – odezwała się po kilkunastu minutach. – Nie bardzo wiedziałam, gdzie tego szukać. Czy mam przeczytać nazwiska?

– Ile ich jest?

– Dwadzieścia osiem.

– Wszyscy stracili pracę? Nie można ich było przenieść do innych firm?

– Wszyscy. Prócz jednej osoby. Byłego brygadzisty, który dostał posadę dozorcy w spółce, ale przepracował tam tylko pół roku. Pewnie znalazł lepsze zajęcie.

Martin Beck sięgnął po papier i długopis.

– Dobrze. Proszę przeczytać nazwiska.

Zapisywał je, a kiedy doszła do dziewiątego, przestał.

– Moment. Proszę powtórzyć ostatnie nazwisko.

– Svensson. Bertil Svensson, pracownik biurowy.

– Czy jest o nim coś więcej?

– Nie, tylko tyle.

– Dziękuję, to mi wystarczy. Do widzenia pani i dziękuję za pomoc.

Od razu poszedł do Månssona.

– Znów go mamy – zakomunikował. – Bertil Svensson. Zwolniony z firmy Palmgrena dwa lata temu. Pracownik biurowy.

Månsson obrócił wykałaczkę językiem.

– Nie. Pomocnik, pracownik fizyczny. Rozmawiałem z działem kadr w Kockums.