– Czasami się złościł. Bo stracił pracę, bo ludzie byli źli i takie tam. Miałam dosyć wysłuchiwania tego za każdym razem, kiedy wychylił parę głębszych.
– Podobno dochodziło między wami do awantur.
– Niezupełnie do awantur. Rzadko się kłóciliśmy. Którejś nocy, kiedy spaliśmy, dzieci się obudziły i zaczęły bawić. I wtedy przyjechała policja. Jasne, że raz czy dwa mówiliśmy podniesionym głosem, ale nigdy się nie biliśmy, nic z tych rzeczy.
– Czy zwróciliście się do zrzeszenia lokatorów, kiedy groziła wam eksmisja?
Pokręciła głową.
– Nie, nie należeliśmy do takiego zrzeszenia. Nie mogliśmy nic zrobić, musieliśmy się wyprowadzić.
– I gdzie zamieszkaliście?
– Wynajęłam pokój z kuchnią, z drugiej ręki. Potem przeniosłam się tutaj. Po rozwodzie Bertil wyprowadził się do hotelu kawalerskiego. Teraz mieszka w Malmö.
– Hm. Kiedy się pani z nim ostatnio widziała?
Eva Svensson przeczesała palcami włosy na karku i zastanawiała się chwilę.
– Chyba w zeszły czwartek. Przyszedł ni z gruszki, ni z pietruszki. Mniej więcej po godzinie pokazałam mu drzwi, bo przecież muszę pracować. Powiedział, że ma urlop i że kilka dni będzie w Sztokholmie. Dał mi nawet trochę pieniędzy.
– A potem już się nie odezwał?
– Nie, pewnie wrócił do Malmö. W każdym razie więcej go nie widziałam. – Odwróciła się i spojrzała na budzik, który stał na lodówce. – Muszę odebrać Tomasa. Opiekunki nie są zadowolene, kiedy zostawia się dzieci na tyle godzin.
Wstała i wyszła do pokoju.
– Dlaczego się rozwiedliście? – spytał Kollberg, podnosząc się z krzesła.
– Bo mieliśmy siebie dosyć. Wszystko poszło nie tak. Ostatnio ciągle się kłóciliśmy. Bertil snuł się po mieszkaniu i użalał nad sobą. W końcu tego nie wytrzymałam. – Wróciła do kuchni uczesana i w sandałkach. – Naprawdę muszę już iść.
– Ostatnie pytanie: Czy pani mąż znał dyrektora Palmgrena?
– Skądże znowu. Chyba ani razu go nie widział. Pan dyrektor urzędował w jakimś biurze i stamtąd wszystko nadzorował. Wydaje mi się, że jego noga nie postała w jego firmach, prowadzili je zastępcy, wicedyrektorzy.
Z haczyka nad kuchenką zdjęła siatkę i otworzyła drzwi. Kollberg je przytrzymał, puścił ją przodem i zamknął.
– Jakie gazety pani czyta?
– „Expressen”. Najczęściej niedzielne wydanie. A co tydzień „Hennes” i „Hela Världen”[16]. Tygodniki są bardzo drogie. Dlaczego pan o to pyta?
– Z ciekawości.
Pożegnali się na ulicy. Patrzył, jak idzie w stronę Odenplan. Szczupła kobieta w porozciąganej sukience.
Dopiero po południu Kollberg zadzwonił do Malmö, żeby poinformować o rezultatach dochodzenia. Ostatnie pół godziny Martin Beck spędził na przechadzkach po korytarzu, czekając na telefon. Kiedy się w końcu odezwał, podniósł słuchawkę, zanim wybrzmiał pierwszy dzwonek.
Uruchomił magnetofon, podłączony do aparatu, i słuchał relacji Kollberga, nie przerywając jej pytaniami ani komentarzami.
– Dobra robota – skwitował. – Nie będę ci już zawracał głowy.
– Oby. Chyba macie, kogo szukacie – zrymował Kollberg. – Wracam do moich baranów. Daj znać, co i jak. Pozdrów tych, którzy na to zasługują. Cześć!
Martin Beck wziął magnetofon pod pachę i poszedł do Månssona. Wspólnie przesłuchali taśmę.
– I co powiesz? – spytał Martin Beck.
– No tak. Jest motyw. Najpierw zwolniony po przeszło dwunastu latach pracy w firmach Palmgrena, potem wyeksmitowany przez Palmgrena, a w końcu rozwód. I musiał się wyprowadzić ze Sztokholmu, żeby dostać dużo gorszą pracę. Wszystko przez Palmgrena.
Martin Beck pokiwał głową, a Månsson mówił dalej:
– Poza tym był w Sztokholmie w zeszły czwartek. Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie zdążyli go zatrzymać na przystanku Haga. Gdyby zdążyli, mielibyśmy mordercę, zanim Palmgren zmarł w szpitalu. Jestem wkurzony, jak o tym pomyślę.
– Ja wiem dlaczego nie zdążyli. Ale powiem ci innym razem. Jeszcze bardziej się wkurzysz, jak to usłyszysz.
– Okej, zostawmy to na potem.
Martin Beck zapalił papierosa.
– Z tą eksmisją coś śmierdzi. Autorem donosów na rodzinę Svenssonów była spółka budowlana.
– I życzliwy sąsiad.
– Na pewno na etacie u Palmgrena albo Broberga, albo u jednego i drugiego. To jasne, że Palmgren chciał się pozbyć byłego pracownika. W Sztokholmie takie mieszkanie jest warte duże pieniądze. Lewe pieniądze.
– Myślisz, że Palmgren polecił sprokurować zarzuty, żeby mieć podkładkę na eksmisję?
– Nie myślę, jestem o tym przekonany. Oczywiście za pośrednictwem Broberga. Bertil Svensson musiał się w tym połapać. Wcale mnie nie dziwi, że nienawidził Palmgrena.
Månsson podrapał się po karku i skrzywił.
– Tak, jasne, ale żeby się posunąć do morderstwa…
– Nie zapominaj, że od dłuższego czasu spotykały go same porażki. Kiedy zdał sobie sprawę, że to nie wina fatum, tylko jednego człowieka, a raczej jednej grupy społecznej, zapiekł się w nienawiści. Przecież niczego mu nie oszczędzono.
– A Palmgren…
Martin Beck wstał.
– Chyba trzeba posłać kogoś do pilnowania Svenssona, żebyśmy go znowu nie stracili z oczu. Kogoś, kto nie opycha się na służbie puree ziemniaczanym.
Månsson spojrzał na niego dziwnie.
Rozdział 28
Bertil Svensson mieszkał w Kirsebergsstaden, tuż przy wschodniej granicy miasta. Teren ten nazywa się także Bulltofta Górki ałbo tyłko Górki, bo topograficznie są tam wyjątkowe w Malmö wzniesienia.
Mieszkanie „na Górkach” miejscowa burżuazja zawsze uznawała za mało pociągające, ale wielu mieszkańców Kirsebergsstaden szczyciło się swoją dzielnicą i dobrze się w niej czuło, mimo że w domach nierzadko brakowało wygód i ogólnie były w kiepskim stanie, ponieważ nikomu nie zależało na ich konserwacji i remontach. Do najgorzej urządzonych mieszkań trafiali ludzie niemile widziani w elegantszych dzielnicach i tacy, którzy nie marzyli o wyższym standardzie. Nie przez przypadek osiadło tutaj wielu cudzoziemskich robotników, którzy w ostatnich latach przyjechali do Malmö.
To była proletariacka dzielnica i rdzenni mieszkańcy Malmö – na przykład pokroju Viktora Palmgrena – nigdy tam nie zaglądali, ba, może w ogóle nie mieli pojęcia o jej istnieniu.
Benny Skacke wybrał się na Górki na rowerze w późne piątkowe popołudnie. Martin Beck zlecił mu dyskretną obserwację Bertila Svenssona, oczywiście jeśli obiekt będzie w domu. Co godzina miał się kontaktować albo z nim, albo z Månssonem.
Niewykluczone, że zatrzymają Svenssona jeszcze tego samego dnia wieczorem. Brakowało jedynie kilku drobiazgów. Tak powiedział Martin Beck.
Zgodnie z danymi, jakie mężczyzna podał pracodawcy i do wiadomości klubu strzeleckiego, Bertil Svensson mieszkał przy Vattenverksvägen, między Lundavägen i Simrishamnsjärnvägen. Od Lundavägen Vattenverksvägen biegła stromo w górę i Skacke wolał zawczasu zsiąść z roweru. Minął starą okrągłą wieżę ciśnień, którą lata temu przerobiono na czynszówkę. Zastawiał się, czy mieszkania wyglądają jak kawałki tortu. Czytał kiedyś o skandalicznych warunkach sanitarnych, jakie tam panują, i o jugosłowiańskich lokatorach.
Zostawił rower na Kirsebergstorg. Miał nadzieję, że nikt go nie ukradnie. Zakleił czarną taśmą słowo „Policja” na ramie, co zwykle robił, kiedy operował anonimowo.
Miał obserwować stary piętrowy budynek. Przyglądał mu się przez chwilę z przeciwległego chodnika. Na ulicę wychodziło dziewięć okien, po dwa po obu stronach drzwi i pięć na piętrze. Były jeszcze trzy mansardowe, ale strych wydawał się niezamieszkany. Szyby zarosły brudem, brakowało zasłon.
16