— Jeszcze mniej więcej minuta — stwierdziła. — Nie mamy czasu do stracenia. Zaczekaj chwilę, to wszystko pozamykam.
— Ale pani nic nie rozumie! — załkał Mort. — To się nie uda! Nigdy jeszcze tego nie robiłem! Poklepała go po ręku.
— Ja też nie. Oboje możemy się czegoś nauczyć. A teraz weź kosę i zachowuj się rozsądnie. Jesteś przecież dużym chłopcem.
Mimo protestów wypchnęła go z izby na dwór i sama wyszła za nim. Zatrzasnęła drzwi i zamknęła je wielkim żelaznym kluczem, który powiesiła na gwoździu wbitym w futrynę.
Mróz mocniej ścisnął puszczę. Korzenie trzeszczały z zimna. Księżyc zachodził, ale na nieboskłonie błyszczały małe, lodowate gwiazdy, od których noc wydawała się jeszcze zimniejsza. Ammelina Hamstring zadrżała.
— Kawałek stąd leży stary pień — odezwała się spokojnie. — Jest stamtąd piękny widok na całą dolinę. Latem, naturalnie. Chciałabym tam usiąść.
Mort pomógł jej przebrnąć przez zaspy i, najlepiej jak potrafił, zmiótł śnieg z pnia starego drzewa. Usiedli ustawiwszy klepsydrę między sobą. Trudno powiedzieć, co można było stąd zobaczyć latem, teraz jednak tylko czarne szczyty widniały na tle nieba, z którego opadały płatki śniegu.
— Nie mogę uwierzyć — rzekł Mort. -Wydawałoby się, że chce pani umrzeć.
— Pewnych rzeczy będzie mi brakowało — odparła. — Ale ono staje się coraz trudniejsze. Mówię o życiu. Nie możesz już ufać własnemu ciału. Czas coś z tym zrobić. Myślę, że nadeszła pora, by podążyć gdzie indziej. Opowiadał ci, że zajmujący się magią widzą go przez cały czas?
— Nie — rzekł Mort niezbyt precyzyjnie.
— No więc widzimy.
— On nie za bardzo lubi magów i czarownice — oświadczył Mort.
— Nikt nie lubi mądrali — mruknęła z satysfakcją. — Widzisz, ma z nami kłopoty. Z kapłanami nie, więc kapłanów lubi.
— Nigdy o tym nie mówił.
— To proste. Oni zawsze powtarzają ludziom, że będzie im lepiej, kiedy już umrą. My mówimy, że tutaj może być całkiem nieźle, byle się tylko przyłożyć.
Mort zawahał się. Chciał zawołać: Nie ma pani racji, on wcale nie jest taki. Nie dba o to, czy ludzie są dobrzy czy źli, byle byli punktualni. I lubi koty, dodał jeszcze w myślach.
Ale zrezygnował. Przyszło mu do głowy, że ludziom niezbędna jest wiara w różne rzeczy.
Zawył wilk i chłopiec rozejrzał się lękliwie. Odpowiedział mu inny, z drugiego końca doliny. Kolejne przyłączyły się do chóru w gęstwinie puszczy. Mort nigdy dotąd nie słyszał równie żałobnego głosu.
Zerknął z ukosa na nieruchomą postać Ammeliny Hamstring, a potem w panice na klepsydrę. Poderwał się, chwycił kosę i ciął oburącz.
Czarownica wstała, pozostawiając za sobą własne ciało.
— Dobra robota — pochwaliła. — Choć mam wrażenie, że spóźniłeś się chwilę.
Mort oparł się o drzewo. Dyszał ciężko. Staruszka obeszła pień, żeby się sobie przyjrzeć.
— Hmm… — mruknęła krytycznie. — Czas będzie musiał odpowiedzieć za to i owo.
Podniosła dłoń i zaśmiała się, kiedy zobaczyła przez nią gwiazdy.
I zmieniła się. Mort widział już wcześniej takie przemiany, gdy dusze uświadamiały sobie, że już nie krępuje ich ciało. Ale przemianę tak całkowitą ujrzał po raz pierwszy. Włosy kobiety wyrwały się z ciasnego koka, wydłużyły i pociemniały. Ciało się wyprostowało. Wygładziły się i zniknęły zmarszczki. Szara wełniana suknia zafalowała jak powierzchnia morza, opinając zupełnie inne, niepokojące kształty.
Spojrzała na siebie, zachichotała i przemieniła suknię w coś zielonego jak liście i obcisłego.
— Co o tym sądzisz, Mort? — spytała.
Jej głos brzmiał przedtem zgrzytliwie i drżąco. Teraz przywodził na myśl piżmo, syrop klonowy i inne rzeczy, od których grdyka Morta zaczęła podskakiwać niby kauczukowa kulka na gumce.
— … — wykrztusił i ścisnął kosę, aż pobielały mu palce. Zbliżyła się do niego płynnie jak wąż.
— Nie słyszałam cię — wymruczała.
— B-b-bardzo ładnie — zapewnił. — Czy to… czy to nią kiedyś byłaś?
— Zawsze nią byłam.
— Aha. — Mort wpatrzył się w czubki butów. — Powinienem cię teraz zabrać.
— Wiem — odparła. — Aleja zostaję.
— Nie możesz tego zrobić! To znaczy… — Szukał właściwych słów. — …jeśli zostaniesz, tak jakby rozpłyniesz się, będziesz coraz rzadsza, a w końcu…
— To mi odpowiada — rzekła stanowczo.
Pochyliła się ł pocałowała go. Dotknięcie było niematerialne niczym westchnienie ważki, a ona rozpływała się, i w końcu został już tylko pocałunek… Jak u kota z Cheshire, tylko o wiele bardziej erotycznie.
— Uważaj na siebie, Mort — odezwał się jej głos w jego głowie. — Zależy ci pewnie na tej pracy, ale czy potrafisz kiedyś ją rzucić?
Mort stał z głupią miną i trzymał się za policzek. Drzewa wokół polany zadrżały przez moment, w głosie wiatru zabrzmiał śmiech, a potem mroźna cisza znowu objęła wszystko.
Obowiązek przyzywał go poprzez różową mgłę zasnuwającą myśli. Chwycił drugą klepsydrę. Piasek przesypał się już prawie do końca.
Klepsydra była rzeźbiona w płatki lotosu. Mort pstryknął ją palcem, a szkło brzęknęło „ommmm”.
Chłopiec pobiegł po trzeszczącym śniegu do Pimpusia i z rozpędu wskoczył na siodło. Koń potrząsnął łbem, stanął dęba i pomknął ku gwiazdom.
Długie bezgłośne wstęgi błękitnych i zielonych płomieni zwisały ze sklepienia świata. Zasłony oktarynowych lśnień tańczyły wolno i majestatycznie ponad Dyskiem, gdy ognie aurory coriolis, potężnego wyładowania ze stojącego pola magicznego Dysku, uziemiały się w zielonolodowych górach Osi. Centralna iglica Cori Celesti, mieszkanie bogów, była dziesięciomilową kolumną zimnego, roziskrzonego płomienia.
Niewielu ludzi oglądało ten widok, a Mort nie należał do ich grona, ponieważ pochylił się nad grzbietem Pimpusia i z całej siły wtulał twarz w jego grzywę. Pędzili po nocnym niebie wlokąc za sobą smugę pary jak ogon komety.
Wokół Cori wznosiły się też inne góry. W porównaniu z nią przypominały raczej kopce termitów, choć w rzeczywistości każda z nich była majestatycznym zbiorowiskiem przełęczy, grani, ścian, urwisk, piargów i lodowców. Każdy normalny łańcuch górski chętnie by się z nimi zaprzyjaźnił.
Wśród najwyższych gór, na krańcu doliny w kształcie lejka, mieszkali Słuchacze.
Należeli do najstarszych sekt religijnych Dysku, choć sami bogowie nie byli zgodni, czy Słuchanie można uznać za prawdziwą religię. Jedynym, co chroniło świątynię przed starciem z powierzchni Dysku przez kilka dobrze wymierzonych lawin, był fakt, że bogowie byli ciekawi, co Słuchacze mogą Usłyszeć. Jeśli coś naprawdę zdoła zirytować boga, to właśnie niewiedza na jakiś temat.
Mort przybędzie tu dopiero za kilka minut. Linia kropek elegancko wypełniłaby ten okres, jednak czytelnik z pewnością już zauważył niezwykłą sylwetkę świątyni — zwiniętej niby ogromny biały amonit na skraju doliny — i prawdopodobnie zażąda wyjaśnień.
Rzecz w tym, że Słuchacze próbują ustalić, co dokładnie powiedział Stwórca, kiedy stwarzał wszechświat.
Teoria jest całkiem prosta.
To oczywiste, że żadne dzieło Stwórcy nie podlega unicestwieniu. Oznacza to, że echo tych pierwszych sylab wciąż jeszcze gdzieś krąży, raz po raz odbija się od materii w kosmosie i pozostaje słyszalne dla naprawdę uważnego słuchacza.
Przed wiekami Słuchacze odkryli, że lód i przypadek wyrzeźbiły tę dolinę w doskonałe akustyczne przeciwieństwo doliny echa. Zbudowali swą wielokomorową świątynię dokładnie w tym punkcie, jaki zawsze zajmuje jedyny fotel w mieszkaniu zagorzałego fanatyka hi-fi. Złożone ekrany akustyczne chwytały i wzmacniały dźwięk, kierując go coraz dalej do wnętrza, do centralnej komory, gdzie o każdej porze dnia i nocy czuwało zawsze trzech mnichów.