Ta szczególna noc pachniała również saletrą, ponieważ akurat przypadała dziesiąta rocznica objęcia urzędu przez aktualnego Patrycjusza[7]. Zaprosił więc kilku przyjaciół — około pięciuset — na drinka i po kaź sztucznych ogni. Śmiechy, a czasem i namiętny bulgot, rozlegał} się w pałacowych ogrodach. Wieczór osiągnął ten interesujący etap, gdy każdy zdążył już wypić za dużo dla własnego dobra, ale nie dość, by się przewrócić. Jest to stan, w którym człowiek dokonuje rzeczy, wspominanych w późniejszym życiu z rumieńcem wstydu, takich jak dmuchanie w piszczałki i ryczący śmiech, od którego robi się niedobrze.
W tej chwili około dwustu gości Patrycjusza zataczało się i kopało nogami w Tańcu Węża, malowniczym morporkiariskim rytuale, którego uczestnicy najpierw upijają się, a potem łapią stojącą z przodu osobę w talii i z chichotem ruszają długą kolumną przez możliwie dużą liczbę pomieszczeń, najlepiej zawierających kruche przedmioty. Kopią przy tym na boki w rytm muzyki, a przynajmniej w jakiś tam rytm. Ta zabawa trwała już od pół godziny i wąż przemierzył wszystkie pałacowe komnaty, porywając w drodze dwa trolle, kucharza, głównego oprawcę Patrycjusza, trzech kelnerów, włamywacza, który akurat się napatoczył, i małego pokojowego smoka bagiennego.
W okolicach środka węża sunął gruby lord Rodley z Quirmu, dziedzic legendarnych włości. W tej chwili zajęty był głównie wąskimi palcami ściskającymi go w talii. Zza oparów alkoholu mózg starał się zwrócić na nie jego uwagę.
— Hej tam! — krzyknął przez ramię lord, kiedy po raz dziesiąty radośnie wili się przez gigantyczną kuchnię. — Nie tak mocno, jeśli wolno!
PRZEPRASZAM NIEZWYKLE SERDECZNIE.
— Nie ma sprawy, przyjacielu. Czy my się znamy? — spytał Rodley, kopiąc energicznie w tanecznym rytmie.
UWAŻAM TO ZA MAŁO PRAWDOPODOBNE. POWIEDZ MI PROSZĘ, JAKIE ZNACZENIE MA NASZA OBECNA DZIAŁALNOŚĆ?
— Co? — wrzasnął arystokrata, przekrzykując trzask kopniętej szklanej szafki i okrzyków radości.
CO TO JEST TO, CO ROBIMY?, zapytał głos z cierpliwością lodowca.
— Nigdy nie byłeś na przyjęciu? A przy okazji, uważaj na szkło.
OBAWIAM SIĘ, ŻE NIE BYWAM TAK CZĘSTO, JAK BYM PRAGNĄŁ. CZY MÓGŁBYŚ MI WYJAŚNIĆ? CZY MA TO JAKIŚ ZWIĄZEK Z SEKSEM?
— Nie, chyba że pójdziemy na ostro, staruszku. Rozumiesz, co mam na myśli? — Jego lordowska mość szturchnął rozmówcę łokciem i wydał z siebie dystyngowane: — Au!
Trzask w przedzie był oznaką końca zimnego bufetu.
NIE.
— Co?
NIE ROZUMIEM, CO MASZ NA MYŚLI.
— Uważaj na śmietankę, jest śliska… Posłuchaj, to tylko taniec. Jasne? Robi się to dla zabawy. ZABAWY.
— Właśnie. Tada dada da… kop! Nastąpiła słyszalna przerwa.
KIM JEST ZABAWA?
— Nie, zabawa to nie jest ktoś. Zabawę się ma. Najlepiej dobrą.
MY MAMY DOBRĄ ZABAWĘ?
— Myślałem, że ja mam — mruknął niepewnie jego lordowska mość. Ten głos zaczynał go lekko niepokoić. Zdawało się, że dociera bezpośrednio do mózgu.
A CO TO JEST ZABAWA?
— Właśnie to!
KOPANIE TO ZABAWA?
— Przynajmniej jej element. Kop!
SŁUCHANIE GŁOŚNEJ MUZYKI W DUSZNYCH POMIESZCZENIACH TO ZABAWA?
— Możliwe.
JAK TAKA ZABAWA SIĘ MANIFESTUJE?
— No… Widzisz, albo masz dobrą zabawę, albo nie masz. Nie musisz nikogo pytać, po prostu wiesz. Jasne? A właściwie jak się tutaj dostałeś? Jesteś przyjacielem Patrycjusza?
POWIEDZMY, ŻE DOSTARCZA MI ZAJĘCIA. UZNAŁEM, ŻE POWINIENEM SIĘ ZAPOZNAĆ Z LUDZKIMI PRZYJEMNOŚCIAMI.
— Wygląda na to, że masz przed sobą długą naukę.
WIEM. PROSZĘ O WYBACZENIE DLA MOJEJ POŻAŁOWANIA GODNEJ IGNORANCJI. SZUKAM JEDYNIE WIEDZY. CI WSZYSCY LUDZIE… MAJĄ DOBRĄ ZABAWĘ?
— Tak!
A WIĘC TO JEST ZABAWA.
— Cieszę się, żeśmy to ustalili. Uwaga, krzesło! — burknął lord Rodley. W tej chwili wcale nie czuł się rozbawiony, a w dodatku nieprzyjemnie trzeźwy.
Głos za nim powtarzał cicho:
TO JEST ZABAWA. PIĆ ZA DUŻO TO ZABAWA. MY MAMY ZABAWĘ. ON MA ZABAWĘ. NIEZŁA ZABAWA. ALEŻ ZABAWA.
Tuż za Śmiercią mały pokojowy smok bagienny Patrycjusza ściskał posępnie kościste biodra i myślał: strażnicy czy nie strażnicy, kiedy następnym razem miniemy otwarte okno, uciekam stąd ile sił w nogach.
Keli usiadła na łóżku.
— Nie ruszaj się — zawołała. — Straże!
— Nie mogliśmy go zatrzymać — oświadczył pierwszy z gwardzistów, wsuwając zawstydzoną twarz.
— Przepchnął się po prostu — dodał inny, stojący po drugiej stronie drzwi.
— I mag powiedział, że wszystko w porządku, a nam kazali go słuchać, bo…
— Dobrze, dobrze. Widzę, że ludzie mogą tu nawet zginąć — mruknęła gniewnie Keli i odłożyła kuszę na nocną szafkę. Na nieszczęście zapomniała przesunąć bezpiecznik.
Zabrzmiał trzask, brzęk cięciwy o metal i głośny jęk. Jęk wydał z siebie Cutwell. Mort odwrócił się błyskawicznie.
— Nie jesteś ranny? — zapytał niespokojnie. — Nie trafiła cię?
— Nie — odparł słabym głosem mag. — Nie trafiła. A jak ty się czujesz?
— Trochę zmęczony. Bo co?
— Nie, nic. Nic. Żadnych dziwnych przewiewów? Poczucia wyciekania?
— Nie. Dlaczego?
— Nie, nic. Nic. — Cutwell odwrócił się i zaczął studiować ścianę za Mortem.
— Czy martwi nie mają prawa do chwili spokoju? — spytała z goryczą Keli. — Myślałam, że jeśli po śmierci można być czegoś pewnym, to właśnie spokojnego snu.
Wyglądała, jakby przed chwilą płakała. W przebłysku intuicji, który samego go zadziwił, Mort zrozumiał nagle, że księżniczka wie o tym i pewnie jeszcze bardziej ją to złości.
— Jesteś niesprawiedliwa — oświadczył. — Przyszedłem, żeby ci pomóc. Dobrze mówię, Cutwell?
— Hmm? — Cutwell odnalazł wbity głęboko w tynk bełt kuszy i przyglądał mu się podejrzliwie. — A tak. Pomóc. Ale to się nie uda. Przepraszam, czy ktoś tu ma kawałek sznurka?
— Pomóc? — krzyknęła Keli. — Pomóc? Gdyby nie ty…
— Byłabyś martwa — przypomniał jej Mort. Popatrzyła na niego, szeroko otwierając usta.
— Ale nie wiedziałabym o tym — oświadczyła w końcu. — A to chyba najgorsze.
— Sądzę, że powinniście się wynieść — rozkazał Cutwell gwardzistom, którzy starali się nie rzucać w oczy. — Ale tę włócznię proszę zostawić. Dziękuję.
— Posłuchaj — rzekł Mort. — Na dziedzińcu czeka mój koń. Zdziwisz się, ale mogę cię zabrać dokąd zechcesz. Nie musisz tutaj czekać.
— Nie znasz się na monarchii, prawda? — spytała Keli.
— Ee… nie.
— Chodzi jej o to, że lepiej być martwą królową we własnym zamku niż żywą kobietą z pospólstwa gdzie indziej — wyjaśnił Cutwell, który wbił włócznię w ścianę obok bełtu i usiłował spojrzeć wzdłuż drzewca. -Ale to i tak na nic. Kopuła nie jest ześrodkowana na pałacu. Jest ześrodkowana na niej.
— Na kim? — spytała Keli. Jej głos mógłby przez miesiąc utrzymać mleko w stanie świeżości.
— Na jej wysokości — poprawił się odruchowo Cutwell, zezując wzdłuż włóczni.
— Nie zapominaj o tym.
— Nie zapomnę, ale nie o to chodzi — mruknął mag. Wyrwał bełt z tynku i palcem zbadał ostrze.
— Przecież umrzesz, jeśli tu zostaniesz! — zawołał Mort.
— Będę więc musiała pokazać Dyskowi, jak potrafi umierać królowa — rzekła Keli wyglądając tak dumnie jak to tylko możliwe w różowym pikowanym szlafroczku.
7
Ankh-Morpork eksperymentowało z wieloma systemami rządów, aż osiągnęło formę demokracji znaną jako Jeden Człowiek, Jeden Głos”. Patrycjusz był tym Człowiekiem; miał Głos.