Выбрать главу

— Każdemu przyda się przyjaciel — wygłosił mądrą sentencję barman.

MYŚLĘ…

— Tak?

MYŚLĘ, ŻE MÓGŁBYM SIĘ ZAPRZYJAŹNIĆ Z TĄ ZIELONĄ BUTELKĄ.

Oberżysta pchnął ośmiokątną butlę przez bar. Śmierć złapał ją i przechylił nad kieliszkiem. Krople cieczy zadzwoniły o szkło.

PIJANY MYŚLISZ JESTEM JA, CO?

— Obsługuję każdego, kto potrafi ustać prosto dwa razy na trzy -zapewnił oberżysta.

I MASZ ABSSORULUTNĄ RRACJĘ. ALE JA…

Gość znieruchomiał z palcem wystawionym do góry. CO TAKIEGO MÓWIŁEM?

— Że mam cię za pijanego.

AHA. TAK… AALE MOGĘ WYCZTRZEŻWIEĆ JAK TYLKO ZECHCZĘ. TO JEST EKSZPER… MENT. A TERAZ ŻŻYCZĘ SOBIE JESZCZE POEKSZ… POEKSZPERYMENTOWAĆ Z POMARAŃCZOWĄ BRANDY.

Oberżysta westchnął i zerknął na zegar. Bez wątpienia właśnie zarabiał dużo pieniędzy, zwłaszcza że obcy nie wyglądał na pedanta, który obrazi się z powodu nieco podwyższonego rachunku albo niedokładności w wydawaniu reszty. Ale było już późno. Tak późno, że robiło się wcześnie. Poza tym samotny klient miał w sobie coś niepokojącego. Goście w Załatanym Bębnie często pili tak, jakby kolejny dzień miał już nie nadejść, jednak po raz pierwszy oberżysta odnosił wrażenie, że mogą mieć rację.

NO I CO JEST JESZCZE PRZEDE MNĄ? JAKI TO WSZYSTKO MA SENS? O CO W OGÓLE W TYM CHODZI?

— Nie mam pojęcia, przyjacielu. Myślę, że powinieneś się porządnie wyspać. Od razu poczujesz się lepiej.

WYŚPIĘ? SEN? NIGDYNIE SYPIAM. JESTEM WRĘCZ… JAK TO MÓWIĄ… PRZYSŁOWIOWY Z TEGO POWODU.

— Każdy potrzebuje snu. Nawet ja — zasugerował barman.

NIENAWIDZĄ MNIE.

— Tak, już mówiłeś. Ale jest za piętnaście trzecia. Klient odwrócił się chwiejnie i rozejrzał po pustej sali.

NIKOGO TU NIE MA, TYLKO TY I JA, zauważył.

Oberżysta podniósł klapę, wyszedł zza baru i pomógł gościowi zejść z wysokiego stołka.

NIE MAM ŻADNYCH PRZYJACIÓŁ. NAWET KOTY UWAŻAJĄ, ŻE JESTEM ZABAWNY.

Dłoń wystrzeliła do przodu i zanim oberżysta odciągnął jej właściciela od baru, zdążyła pochwycić butelkę likieru Amanita. Gospodarz nie rozumiał, jak ktoś tak chudy może być taki ciężki.

WCALE NIE MUSZĘ SIĘ UPIJAĆ, CHYBA POWIEDZIAŁEM. DLACZEGO LUDZIE LUBIĄ SIĘ UPIJAĆ? CZY TO ZABAWA?

— To im pomaga zapomnieć o życiu, przyjacielu. A teraz oprzyj się o ścianę, a ja otworzę drzwi…

ZAPOMNIEĆ O ŻYCIU. HA HA.

— Wpadnij znowu, kiedy tylko przyjdzie ci ochota. Nie zapomnij.

NAPRAWDĘ CHCIAŁBYŚ MNIE TU ZNOWU ZOBACZYĆ?

Oberżysta spojrzał przez ramię na stosik monet na barze. Warte były odrobiny dziwactwa. Przynajmniej ten tutaj był spokojny i chyba nieszkodliwy.

— Oczywiście — zapewnił, jednym płynnym ruchem wypychając gościa na ulicę i odbierając porwaną butelkę. — Zajrzyj koniecznie.

TO NAJMISZ… NAMILSZA RZECZ, JAKĄ W ZŻZYCIU…

Trzask zamykanych drzwi zagłuszył dalszy ciąg zdania.

* * *

Ysabell usiadła na łóżku.

Stukanie rozległo się znowu, ciche i naglące. Podciągnęła kołdrę pod brodę.

— Kto tam? — szepnęła.

— To ja, Mort — syknął ktoś za drzwiami. — Wpuść mnie. Proszę.

— Zaczekaj!

Gorączkowo sięgnęła po zapałki na nocnej szafce. Przewróciła przy tym butelkę wody toaletowej i zrzuciła pudełko czekoladek, zawierające teraz głównie puste papierki. Kiedy już zapaliła świecę, poprawiła pozycję dla lepszego efektu i obciągnęła koszulę, by dekolt więcej odsłaniał.

— Otwarte — zawołała.

Mort wtoczył się do pokoju. Pachniał końmi, mrozem i jabłkownikiem.

— Mam nadzieję — rzekła z godnością Ysabell — że nie wdarłeś się tutaj, by wykorzystać swoją pozycję w tym domu.

Mort rozejrzał się. Ysabell wyraźnie kochała falbanki. Nawet toaletka wyglądała jak ubrana w pelerynkę. Cały pokój sprawiał wrażenie wyposażonego nie tyle w meble, ile w bieliznę.

— Nie mam czasu na głupstwa — powiedział. — Zabierz świecę i chodź do biblioteki. I na litość bogów, włóż coś sensownego. Wylewasz się. Ysabell zerknęła w dół, po czym z godnością uniosła głowę.

— Ach tak!

Mort wysunął jeszcze głowę zza drzwi.

— To sprawa życia i śmierci — dodał i zniknął.

Ysabell patrzyła, jak drzwi zamykają się za nim ze zgrzytem. Odsłoniły niebieski szlafrok z frędzelkami, który Śmierć wymyślił dla niej w ostatnie Strzeżenie Wiedźm i którego nie miała serca wyrzucić, choć był już za mały i miał na kieszonce wyhaftowanego króliczka.

Po chwili zsunęła nogi z łóżka na podłogę, wciągnęła nieszczęsny szlafrok i wyszła na korytarz. Mort czekał.

— Czy ojciec nas nie usłyszy? — spytała.

— Jeszcze nie wrócił. Chodźmy.

— Skąd wiesz?

— Kiedy jest w domu, panuje tu inna atmosfera. Różnica jest taka… czyja wiem… jak między płaszczem, który ktoś nosi, a takim, który wisi na wieszaku. Nie zauważyłaś?

— A co właściwie mamy zrobić?

Mort pchnął drzwi do biblioteki. Dmuchnęło ciepłe, suche powietrze, a zawiasy pisnęły ostrzegawczo.

— Musimy komuś uratować życie — wyjaśnił. — Księżniczce. To natychmiast rozbudziło ciekawość Ysabell.

— Prawdziwej księżniczce? To znaczy, że może wyczuwać ziarnko grochu przez tuzin materaców?

— Czy potrafi…? — Jedno z drobniejszych zmartwień Morta rozpłynęło się nagle.

No tak. Wiedziałem, że Albert coś pomylił.

— Kochasz się w niej?

Mort znieruchomiał wśród regałów, świadom cichego skrobania między okładkami książek.

— Trudno być pewnym — stwierdził. — Wyglądam na to?

— Wyglądasz na pobudzonego. Co ona do ciebie czuje?

— Nie wiem.

— Aha — mruknęła z mądrą miną Ysabell, tonem eksperta. — Nie odwzajemniona miłość to najgorszy rodzaj. Ale prawdopodobnie trucizna czy inny typ samobójstwa nie byłby wskazany — dodała po chwili zastanowienia. — Co tu robimy? Chcesz znaleźć jej książkę i sprawdzić, czy wyjdzie za ciebie?

— Już czytałem i ona nie żyje — odparł Mort. — To znaczy technicznie. To znaczy naprawdę żyje.

— To dobrze. Inaczej mielibyśmy do czynienia z nekromancją. Czego szukamy?

— Biografii Alberta.

— Po co? On chyba nie ma biografii.

— Każdy ma.

— Nie lubi, kiedy zadaje mu się osobiste pytania. Raz jej szukałam, ale nie mogłam znaleźć. Zresztą Albert sam w sobie nie jest szczególnie ciekawy. Co można wyczytać w jego biografii?

Ysabell zapaliła od przyniesionej świecy kilka innych i bibliotekę zaludniły roztańczone cienie.

— Potrzebuję wielkiego maga i sądzę, że on nim jest.

— Co? Albert?

— Tak. Tylko że poszukamy Alberto Malicha. Ma chyba ponad dwa tysiące lat.

— Co? Albert?

— Tak. Albert.

— Nigdy nie nosi kapelusza magów- zauważyła z powątpiewaniem Ysabell.

— Zgubił go. Zresztą kapelusz nie jest obowiązkowy. Gdzie zaczniemy?

— Jeśli jesteś tego pewien… Chyba w Magazynie. Ojciec odkłada tam wszystkie biografie starsze niż pięćset lat. Tędy.

Poprowadziła między półkami szeleszczących książek do drzwi na końcu ślepego zaułka. Otworzyli je z pewnym wysiłkiem i zgrzytem zawiasów, odbijającym się echem w całej bibliotece. Mortowi zdawało się przez moment, że wszystkie książki przerwały nagle pracę i nasłuchują.

Stopnie prowadziły w dół, w aksamitną ciemność. Pełno tu było pajęczyn i kurzu, a powietrze pachniało tak, jakby od tysięcy lat było zamknięte w piramidzie.