Godzinę temu Cutwell przejrzał indeks „Grimoire Zabaw Monstrualnych”, ostrożnie wymieszał kilka powszechnie dostępnych artykułów gospodarstwa domowego i przyłożył do nich zapałkę.
Zabawna rzecz te brwi, myślał teraz. Dopóki nie znikną, człowiek ich właściwie nie zauważa.
Zaczerwieniony i wciąż pachnący dymem, Cutwell pomaszerował do królewskich apartamentów. Mijał stadka służących zajętych tym, co zwykle robią służące, a co wymaga chyba obecności przynajmniej trzech z nich. Kiedy dostrzegały Cutwella, na ogół milkły i przechodziły szybko ze spuszczonymi głowami, a kawałek dalej wybuchały stłumionym chichotem. To irytowało Cutwella. Nie z powodów osobistych, jak sobie tłumaczył, ale dlatego, że magom należy okazywać więcej szacunku. Poza tym niektóre służące patrzyły na niego tak, że zaczynał snuć myśli niegodne maga.
Doprawdy, uznał, droga ku oświeceniu przypomina pół mili po tłuczonym szkle.
Zapukał gwałtownie do drzwi apartamentu Keli. Otworzyła mu pokojówka.
— Czy zastałem twoją panią? — zapytał tak wyniośle, jak tylko potrafił.
Pokojówka zasłoniła dłonią usta. Ramiona jej zadrżały. Oczy błysnęły. Między palcami przesączył się dźwięk podobny do świstu uchodzącej pary.
Nic na to nie poradzę, pomyślał Cutwell. Takie właśnie wywieram wrażenie na kobietach.
— Czy to mężczyzna? — dobiegł z głębi głos Keli. Oczy pokojówki zaszły mgłą. Przechyliła głowę, jakby niepewna, co właściwie słyszała.
— To ja, Cutwell — zawołał Cutwell.
— Aha. To co innego. Możesz wejść.
Cutwell przecisnął się obok pokojówki, starając się ignorować zduszony śmiech. Dziewczyna wybiegła z pokoju. Wszyscy wiedzieli, oczywiście, że mag nie potrzebuje przyzwoitki. To tylko ton księżniczki: „Aha. To co innego” sprawił, że zjeżył się wewnętrznie.
Keli siedziała przy toaletce i czesała włosy. Bardzo niewielu ludzi na świecie odkrywa, co księżniczki noszą pod suknią i Cutwell dołączył do ich grona z pewnymi oporami, ale i zadziwiającym opanowaniem. Zdradzały go jedynie nerwowe poruszenia grdyki. Nie miał wątpliwości, że przez kilka dni nie będzie zdolny do czarów.
Odwróciła się i pochwycił zapach pudru. Tygodni, do licha. Tygodni.
— Wydajesz się nieco zgrzany, Cutwell. Co się stało?
— Naarg.
— Słucham?
Otrząsnął się.
Skup się na szczotce, człowieku. Na szczotce.
— To tylko niewielkie magiczne eksperymenty, madam. Powierzchowne oparzenia.
— Czy wciąż się przesuwa?
— Obawiam się, że tak.
Keli odwróciła się do lustra. Jej twarz wyrażała determinację.
— Mamy dość czasu?
Tego najbardziej się obawiał. Zrobił co w ludzkiej mocy. Królewski astrolog został doprowadzony do trzeźwości na czas dostatecznie długi by stwierdzić, że jutrzejszy dzień jest jedynym, kiedy ceremonia może się odbyć. Cutwell przygotował więc wszystko, by rozpocząć ją sekundę po północy. Bezlitośnie ściął partyturę królewskiej fanfary. Wyliczył czas inwokacji do bogów i skrócił ją solidnie — będzie awantura, kiedy bogowie to odkryją. Rytuał namaszczenia świętymi olejkami miał się ograniczyć do szybkiego maźnięcia za uszami. Deskorolki były wynalazkiem na Dysku nieznanym; w przeciwnym razie przejście Keli główną nawą byłoby niekonstytucyjnie prędkie. I wciąż nie wystarczało. Denerwował się.
— Myślę, że niekoniecznie — wyznał. — Rozstrzygnięcie może być bliskie.
Widział, jak przygląda mu się w lustrze.
— Jak bliskie?
— Um… Bardzo.
— Chcesz powiedzieć, że to może do nas dotrzeć w czasie ceremonii?
— Ehm… Bardziej jakby… no… przed nią — wymamrotał smętnie Cutwell.
Zapanowała cisza. Słychać było tylko bębnienie palców Keli o brzeg toaletki. Cutwell sądził, że księżniczka załamie się i rozbije lustro. Zamiast tego spytała:
— Skąd wiesz?
Myślał, czy nie spróbować wyjaśnienia w stylu: jestem magiem, znam się na takich sprawach. Zrezygnował jednak. Kiedy ostatni raz to powiedział, zamachnęła się na niego toporem.
— Zapytałem jednego ze strażników o tę gospodę, o której opowiadał Mort. Potem wyliczyłem przybliżoną odległość, jaką ma pokonać bariera. Mort mówił, że przesuwa się w spacerowym tempie, a założyłem, że jego kroki…
— Tak po prostu? Nie korzystałeś z magii?
— Korzystałem ze zdrowego rozsądku. Na dłuższą metę jest o wiele pewniejszy.
Poklepała go po ręku.
— Biedny staruszek Cutwell.
— Mam dopiero dwadzieścia lat, pani.
Wstała i przeszła do garderoby. Jedną z tych rzeczy, których musi nauczyć się księżniczka, to być zawsze starszą od wszystkich niższych rangą.
— Tak, przypuszczam, że istnieje coś takiego jak młodzi magowie — rzuciła przez ramię. — Po prostu ludzie zawsze sobie ich wyobrażają starych. Ciekawe dlaczego.
— Rygory powołania, pani — odparł Cutwell i wzniósł oczy w górę. Usłyszał szelest jedwabiu.
— A dlaczego postanowiłeś zostać magiem? — Głos miała stłumiony, jakby narzuciła sobie coś na głowę.
— Praca pod dachem i nie wymagająca fizycznego wysiłku. Poza tym chciałem chyba zrozumieć, jak działa świat.
— I udało ci się?
— Nie. — Cutwell nie miał wprawy w pogawędkach, inaczej nigdy by sobie nie pozwolił na pytanie: — A dlaczego postanowiłaś zostać księżniczką?
— Zdecydowano za mnie — odpowiedziała po chwili namysłu.
— Przepraszam, ja…
— Panowanie to coś w rodzaju tradycji rodzinnej. Przypuszczam, że z magią jest tak samo. Z pewnością twój ojciec też był magiem. Cutwell zgrzytnął zębami.
— Um… Nie — powiedział. — Nie całkiem. Właściwie to wcale nie.
Wiedział, jakie słowa za chwilę padną. I rzeczywiście, pytanie nadeszło pewne jak zachód słońca, zadane głosem zabarwionym fascynacją i rozbawieniem.
— Tak? A czy to prawda, że magom nie wolno…
— Jeśli to wszystko, to już pójdę — przerwał jej Cutwell. — Gdyby ktoś mnie szukał, niech się kieruje odgłosami wybuchów. Ja… grrnn…
Keli wyszła z garderoby.
Kobiece stroje nie były sprawą przesadnie zajmującą myśli Cutwella. Właściwie kiedy myślał o kobietach, pojawiające się w umyśle obrazy rzadko zawierały w ogóle jakieś stroje. Ale wizja, jaka się przed nim pojawiła, dosłownie odebrała mu oddech. Ktokolwiek projektował tę suknię, nie wiedział, gdzie się zatrzymać. Umieścił koronki na jedwabiu, obszył to czarnym gronostajem i naszył perły w każdym miejscu, które wydawało się nazbyt puste, napuszył i nakrochmalił rękawy, dodał srebrnego filigranu, po czym od nowa zaczął z jedwabiem.
Trzeba przyznać, że można dokonać zdumiewających rzeczy, mając do dyspozycji kilka uncji ciężkiego metalu, stadko podrażnionych mięczaków, parę martwych gryzoni i sporo nici uprzedzonej w owadzich pupach. Suknia była nie tyle noszona, ile zamieszkiwana; jeśli zewnętrznych falban nie podpierały kółka, to Keli musiała mieć więcej siły, niż się Cutwellowi wydawało.
— Jak ci się podoba? — spytała, obracając się wolno. — Nosiła ją moja matka, moja babka i jej matka.
— Jak to? Wszystkie naraz? — Cutwell skłonny był w to uwierzyć. Jak ona mogła wciągnąć to na siebie? Może na plecach są drzwiczki…
— To rodowe dziedzictwo. Przy staniku są prawdziwe diamenty.
— A która część to stanik?
— Ta tutaj. Cutwell zadygotał.
— Robi wrażenie — stwierdził, kiedy uznał już, że zdoła mówić normalnie. — Czy nie wydaje ci się, pani, że jest może nieco zanadto dojrzała?