Выбрать главу

Zaś w dalekim Tsorcie Ysabell zapomniała, że jest damą, zacisnęła pięść, przymknęła oczy i trafiła Morta prosto w szczękę. Świat wokół niej eksplodował…

W kuchni Najlepszych Żeberek Hargi patelnia upadła na posadzkę, a przestraszone koty rzuciły się do drzwi…

W głównym holu Niewidocznego Uniwersytetu wszystko wydarzyło się jednocześnie[9].

Straszliwa energia, jaką magowie oddziaływali na krainę cieni, znalazła nagle obiekt. Niby oporny korek z flaszki, niby kropla ostrego keczupu z przechylonej butelki Nieskończoności, Śmierć wylądował pośrodku oktogramu i zaklął.

Albert zbyt późno zdał sobie sprawę, że znajduje się wewnątrz czarodziejskiej figury. Skoczył do brzegu, jednak kościste palce schwyciły go za kraj szaty.

Ci magowie, którzy wciąż jeszcze stali na nogach i byli przytomni, z pewnym zdziwieniem zauważyli, że Śmierć ma na sobie fartuch i trzyma w ręku małego kotka.

— Dlaczego musiałeś WSZYSTKO ZEPSUĆ?

— Wszystko zepsuć? A widziałeś, co narobił ten chłopak? — burknął Albert, nadal próbując wydostać się na zewnątrz pierścienia.

Śmierć podniósł czaszkę i wciągnął powietrze.

Dźwięk przeszył inne odgłosy w holu i zmusił je do zamilknięcia.

Był to dźwięk, jaki słyszy się na mrocznych granicach snów, dźwięk, od którego człowiek budzi się mokry z przerażenia. Był obwąchiwaniem drzwi grozy. Był jak sapanie jeża, ale takiego, który wyskakuje z przydrożnych rowów i miażdży ciężarówki. Był to głos, którego nikt nie chciałby usłyszeć po raz drugi; nie chciałby usłyszeć nawet po raz pierwszy.

Śmierć wyprostował się wolno.

CZY TAK ODPŁACA MI ZA DOBROĆ? KRADNIE MI CÓRKĘ, OBRAŻA MOJEGO SŁUGĘ I DLA OSOBISTEGO KAPRYSU NARAŻA SAMĄ OSNOWĘ RZECZYWISTOŚCI? OCH, GŁUPI, GŁUPI! ZA DŁUGO JUŻ BYŁEM GŁUPI!

— Panie, gdybyś był tak dobry i zechciał puścić mój płaszcz… — poprosił Albert. Magowie zauważyli, że w jego głosie zabrzmiała błagalna nuta, której tam wcześniej nie było.

Śmierć nie zwracał na niego uwagi. Ze stukiem pstryknął palcami i fartuch na jego biodrach wybuchnął płomieniem. Kodaka jednak bardzo delikatnie postawił na podłodze i odsunął stopą na bok.

CZY NIE DAŁEM MU WSPANIAŁYCH MOŻLIWOŚCI?

— Tak, panie, ale teraz, kiedy już zrozumiałeś…

PRAKTYKI? PERSPEKTYWY KARIERY? MOŻLIWOŚCI AWANSU? PEWNOŚCI ZATRUDNIENIA?

— Istotnie, ale gdybyś zechciał puścić…

Zmiana w głosie Alberta była całkowita. Trąby rozkazu zmieniły się w piszczałki prośby. Był wyraźnie przerażony, zdołał jednak pochwycić spojrzenie Rincewinda.

— Moja laska! — syknął. — Rzuć mi laskę! Dopóki stoi wewnątrz kręgu, nie jest niezwyciężony! Podaj mi laskę, a zdołam się wyrwać!

— Słucham? — spytał Rincewind.

OCH, MOJA TO WINA, ŻE PODDAŁEM SIĘ SŁABOŚCIOM TEGO, CO Z BRAKU LEPSZEGO SŁOWA NAZWĘ CIAŁEM!

— Moja laska, idioto! Daj laskę! — bełkotał Albert.

— Słucham?

SŁUSZNIE UCZYNIŁEŚ, SŁUGO, ŻE PRZYWOŁAŁEŚ MNIE DO ROZSĄDKU, rzekł Śmierć. NIE TRAĆMY CZASU.

— Moja la…!

Nastąpiła implozja i gwałtowny podmuch. Płomyki świec na moment wyciągnęły się niby ogniste linie, po czym zgasły. Minęło nieco czasu. Gdzieś znad podłogi rozległ się głos kwestora:

— To bardzo brzydko, Rincewindzie. Jak mogłeś w takiej chwili zgubić jego laskę? Przypomnij mi kiedyś, żebym cię surowo ukarał. Czy ktoś mógłby zapalić światło?

— Nie wiem, co się z nią stało! Stała tu, oparta o kolumnę, i nagle…

— Uuk.

— Aha… — rzekł Rincewind.

— Dodatkowa porcja bananów dla małpy — zdecydował kwestor. Błysnęła zapałka i komuś udało się zapalić świecę. Magowie podnosili się z podłogi.

— To była lekcja dla nas wszystkich — mówił dalej kwestor, strzepując z szaty kurz i krople zastygłego wosku. Podniósł głowę, spodziewając się znowu zobaczyć na postumencie statuę Alberta Malicha.

— Najwyraźniej nawet posągi mogą się poczuć urażone — stwierdził. — Ja sam pamiętam, że na pierwszym roku wypisałem swoje imię na… zresztą mniejsza z tym. Do rzeczy. Tu i teraz proponuję, żeby ufundować nowy pomnik.

Odpowiedziała mu martwa cisza.

— Powiedzmy, jego dokładny wizerunek odlany ze złota. Odpowiednio zdobiony klejnotami, należnymi naszemu wspaniałemu założycielowi — mówił dalej niezrażony. — A żeby nie dopuścić, by studenci w jakikolwiek sposób bezcześcili posąg, proponuję ustawić go w najgłębszej piwnicy — kontynuował. — I zamknąć drzwi — dodał jeszcze.

Magowie wyraźnie poweseleli.

— I wyrzucić klucz? — upewnił się Rincewind.

— I zaspawać drzwi — odparł kwestor. Właśnie pomyślał o Załatanym Bębnie. A za chwilę przypomniał sobie o ćwiczeniach fizycznych. -A potem zamurować wejście — rzekł z mocą.

Rozległy się oklaski.

— I wyrzucić murarza! — zachichotał radośnie Rincewind. Zaczynało mu się to podobać.

Kwestor zmarszczył brwi.

— Nie należy przesadzać — upomniał.

* * *

W ciszy nocy większa niż inne wydma wybrzuszyła się wolno i opadła, odsłaniając Pimpusia. Wydmuchiwał piasek z nozdrzy i potrząsał grzywą.

Mort otworzył oczy.

Powinno istnieć słowo określające tę krótką chwilę tuż po przebudzeniu, gdy umysł wypełnia ciepłe, różowe nic. Człowiek leży sobie całkowicie bezmyślnie, świadom jedynie narastającego podejrzenia, że — niczym skarpeta wypełniona mokrym piaskiem w ciemnym zaułku — zbliżają się ku niemu wspomnienia, bez których doskonale mógłby się obejść, a z których wynika, iż jedynym, co czyni przyszłość bardziej znośną jest pewność, że będzie ona raczej krótka.

Mort usiadł i przytrzymał rękami głowę, żeby się nie odkręciła. Wzgórek obok poruszył się i Ysabell usiadła z wysiłkiem. Miała piasek we włosach i twarz brudną od pyłu piramid. Niektóre kosmyki włosów były przypalone na końcach. Dziewczyna patrzyła tępo na Morta.

— Uderzyłaś mnie? — zapytał, delikatnie masując szczękę.

— Tak.

— Aha.

Spojrzał w niebo, jakby mogło mu coś przypomnieć. Miał gdzieś dotrzeć i to wkrótce, pomyślał niewyraźnie. A potem jeszcze coś przyszło mu do głowy.

— Dziękuję — powiedział.

— Zawsze do usług. — Ysabell wstała i spróbowała usunąć z sukienki brud i pajęczyny.

— Mamy ratować tę twoją księżniczkę? — spytała obojętnie.

Osobista, wewnętrzna rzeczywistość Morta wyrwała się na powierzchnię świadomości. Poderwał się ze zduszonym krzykiem, popatrzył na eksplodujące pod powiekami błękitne fajerwerki i opadł z powrotem. Ysabell chwyciła go pod pachy i postawia na nogi.

— Zejdźmy nad rzekę — zaproponowała. — Oboje powinniśmy się czegoś napić.

— Co się ze mną działo?

Wzruszyła ramionami jak najlepiej potrafiła, jednocześnie podtrzymując go.

— Ktoś przeprowadził Rytuał AshkEnte. Ojciec tego nie cierpi. Mówi, że zawsze go przywołują w najmniej odpowiednim momencie.

Ta… ta część ciebie, która była Śmiercią, podążyła za wezwaniem, a ty zostałeś. Tak myślę. Przynajmniej odzyskałeś własny głos.

— Która godzina?

— Mówiłeś, że kiedy kapłani zamykają piramidę?

Mort wytężył załzawione oczy. Rzeczywiście, pod królewskim grobowcem czyjeś dłonie pracowały przy wejściu w świetle pochodni. Już wkrótce, zgodnie z legendą, strażnicy ożyją ł podejmą nieskończoną wartę.

вернуться

9

Nie jest to całkiem precyzyjne stwierdzenie. Filozofowie zgadzają się w zasadzie, że najkrótszy okres, w którym może się zdarzyć wszystko, to tysiąc miliardów lat.