Margit Sandemo
Morze Miłości
Saga o Królestwie Światła 20
Z norweskiego przełożyła Iwona Zimnicka
RODZINA CZARNOKSIĘŻNIKA
LUDZIE LODU
INNI
Poszukiwacze Przygód, przebywający na powierzchni Ziemi:
Faron, Obcy
Marco z rodu Ludzi Lodu, książę Czarnych Sal
Sol z rodu Ludzi Lodu, będąca jednocześnie człowiekiem i duchem. Obiecała, że nie będzie już działać jako czarownica, przyrzeczenie to zamierza jednak teraz złamać.
Kiro, Strażnik, mąż Sol
Armas, niezdecydowany pół – Obcy
Sardor, Strażnik
Nim, Strażnik
Ram, dowódca Strażników
Gia, dorosła Gwiazdeczka
Berengaria, z rodu czarnoksiężnika
Dolg, syn czarnoksiężnika, rozstał się z życiem i jest teraz elementarnym duchem
Algol, Strażnik
Zinnabar, Strażnik. Wszyscy Strażnicy są Lemuryjczykami.
Wnętrze Ziemi
(jedna połowa)
STRESZCZENIE
Sytuacja tych Poszukiwaczy Przygód, którzy przebywają w świecie na powierzchni Ziemi, stała się krytyczna.
Móri i Berengaria wciąż nie zostali odnalezieni. Jedynie Dolg, elementarny duch, wie, gdzie się znajdują; zabrał ze sobą Marca i dorosłą Gwiazdeczkę, nazywaną teraz Gią, by próbować ich uratować.
Ram i Indra kierują się nad leśne jezioro w Czechach, dawnej Bohemii, gdzie przebywają przyjaciele. Gondolę Rama śledzi jednak wrogi samolot, Maszyna Śmierci, a on i Indra o tym nie wiedzą.
Realizację planu Królestwa Światła rozpylenia na powierzchni Ziemi eliksiru, usuwającego nienawiść i wrogość z ludzkich serc, utrudniają Talornin i Lenore, przybyli z Bliźniaczej Planety. Grożą wypuszczeniem śmiercionośnego wirusa, przetrzymują zaginionych, a ich Maszynę Śmierci pilotują żądni krwi mężczyźni.
Talornin został zwabiony do mistycznej twierdzy przez znającą się na czarach czeską królową Libuszę, która żyła w VI wieku. Libusza poprosiła Farona o zajęcie się jej potomkinią Lisą, będącą jej wcieleniem. Lisa jest narkomanką i Armas, któremu wyznaczono zadanie pilnowania dziewczyny, nie może jej znieść.
Lenore znajduje się teraz poza twierdzą. Sol z Ludzi Lodu, współpracująca z Libuszą, zamierza się nią „zająć”. Na swój sposób.
Kiro, Faron oraz Strażnicy Sardor i Nim kierują się na górski płaskowyż, na którym stoi twierdza.
Twierdza jest jedynie ułudą, magicznym wytworem czarodziejskiej mocy Libuszy, lecz o tym ani Talornin, ani Lenore nie wiedzą.
1
Kiro dotarł do krawędzi płaskowyżu i tam stanął, osłonięty kilkoma drzewami. Nie odwracając się, gestem podniesionej ręki zatrzymał tych, którzy nadchodzili za nim: Farona, Sardora i Nima.
– Co, na miłość boską…? – szepnął Nim.
– Niech Sol robi swoje – mruknął Faron.
On widział Libuszę, był bowiem jej przyjacielem i zaufanym, pozostali jednak dostrzegali tylko Sol i Lenore, stojące przed niezwykłą prastarą twierdzą, którą można by niemal nazwać zamczyskiem. Dwie znające sztukę czarowania kobiety miały wokół siebie dostatecznie dużo wolnej przestrzeni, i było to najwyraźniej bardzo potrzebne, bo Sol na serio przystąpiła do walki.
– Za to, że podłożyłaś ogień w domu Rama i Indry! – zawołała do Lenore.
Z jej podniesionej ręki wystrzeliły iskry, które wężowym ruchem pomknęły ku ofierze. Lenore podskoczyła wysoko, chcąc uniknąć syczących drobinek ognia, ze świstem mknących ponad ziemią.
– Skacz, babciu! – zawołała Sol roześmiana.
– Nie jestem żadną babcią! – wrzasnęła Lenore.
– Och, to tylko odrobina czarnego humoru, moja droga! Nie pamiętasz tej historyjki o dzieciach, które prowadziły swoją ślepą babcię po ulicy i miały ją uprzedzać słowami „skacz, babciu” przed krawężnikami albo jakąś inną nierównością na drodze? One jednak mówiły tak przez cały czas, nawet wtedy gdy nie było żadnych przeszkód.
– Nie opowiadaj mi niemądrych historyjek i skończ z tą dziecinadą! Myślisz, że nie wiem, że to wszystko jest tylko iluzją?
– Oczywiście, dokładnie tak samo, jak było z babcią. Ale, wobec tego, dlaczego tak podskakujesz?
Lenore uświadomiła sobie, jak głupio się zachowała, i próbowała uciec, ale Sol błyskawicznie posłużyła się inną czarodziejską sztuczką i kamieniste podłoże, oddzielające uciekinierkę od lasu, natychmiast rozżarzyło się jak płynna lawa.
– Za to, że włamałaś się do mojego domu i ośmieliłaś się mnie zaatakować!
– Nie oszukasz mnie! – zawołała Lenore i wbiegła na rozpaloną do czerwoności, bulgoczącą lawę.
Zaraz też zaczęła głośno krzyczeć z bólu i gwałtownie podskakiwać raz na jednej, raz na drugiej nodze, starając się lądować na palcach. Z gorąca podeszwy oderwały jej się od butów, przerażona wróciła więc na swoje dawne miejsce. Sol pozwoliła lawie zniknąć, lecz Lenore nie podejmowała już ryzyka kolejnej próby ucieczki.
– Skąd bierzesz odwagę na to, żeby być jej mężem? – szepnął Sardor do Kira.
– Sol jest wspaniałą żoną i słynie z wierności w stosunku do przyjaciół. Powszechnie wiadomo, że jest gotowa uczynić dla nich wszystko.
– Zechciej jej więc powiedzieć, że i ja jestem przyjacielem!
– Ona o tym dobrze wie.
Sardor poczuł się spokojniejszy. Sol tymczasem spróbowała innych sztuczek.
Teraz spomiędzy szczelin w kamiennych blokach na ziemi wypełzły całe gromady skorków.
– Za to, że zapaskudziłaś nam ściany obrzydliwymi słowami! – mruknęła.
Ach, jakże Lenore krzyczała! Jej przerażone wrzaski dotarły chyba aż do Pragi.
Strącała i uderzała insekty pełznące po jej nogach, błagając Sol, by przestała.
– W porządku – oświadczyła czarownica. – Jeśli obiecasz, że oddasz ampułkę z wirusem Laurentiusa.
– Przecież ja jej nie mam! – zawołała Lenore. – Zabierz je ode mnie, one wpełzają mi do uszu, są wszędzie!
– To przyjemne, prawda? Gdzie wobec tego znajduje się ampułka?
– Ja tego nie wiem, przecież mówię!
– A gdzie są Móri i Berengaria?
– W tym samym miejscu! – zawyła Lenore.
– W tym miejscu, którego nie znasz? O, nie, stać cię na więcej!
Kolejny rój wstrętnych stworzeń z wyraźnie zaznaczonymi szczypcami na odwłoku zaczął wić się wokół pięknej złej kobiety.
– Sol! – ostrzegawczo krzyknął Faron. Obcy zorientował się bowiem, że Lenore jest w szoku i wkrótce może nastąpić u niej całkowite załamanie.
– Dobrze, Faronie – zgodziła się Sol i obrzydliwe robactwo od razu zniknęło.
Lenore, usłyszawszy imię Farona, odwróciła się zaraz w jego stronę. Pomimo histerii, w jaką wpadła, zdążyła jeszcze zauważyć, że Faron jest nadzwyczaj przystojnym mężczyzną o, łagodnie mówiąc, niezwykle egzotycznym wyglądzie. Oto łakomy kąsek do zdobycia! Nieodparty urok Lenore bez wątpienia skutecznie zadziała.
– Pomóż mi! – poprosiła najbardziej kokieteryjnym tonem i spróbowała podbiec w kierunku mężczyzn, rękami wciąż odganiając ewentualne zapomniane owady. – Przecież ta kobieta oszalała!
Daleko jednak zajść nie zdążyła. Lenore nie uczestniczyła w wyprawie w Góry Czarne, Sol natomiast tam była i, niewiele się namyślając, wyczarowała potworne czarne ptaki, które z wysoka znurkowały teraz ku Lenore, chwytając ją za ramiona. Inne, trzepocząc skrzydłami, zagrodziły jej drogę ku mężczyznom.