Выбрать главу

Kiro najostrożniej jak potrafił wylądował na szczycie skały.

– Nie za wiele tu miejsca – oświadczył.

– To prawda, dobrze, że przylecieliśmy sami.

Gondola Marca już tam stała, trafili więc we właściwe miejsce.

Wszyscy razem skierowali się ku altanie. Nie bardzo wiedzieli, jak powinni nazwać tę budowlę, na pewno było to coś w rodzaju świątyni. Lenore także im towarzyszyła. Ręce wciąż miała skute w kajdankach, a na jej twarzy malowało się oburzenie. Lisa natomiast zrezygnowała z oporu, czuła się fatalnie i nawet na krok nie odstępowała Armasa.

W altanie ujrzeli idylliczny obrazek. Marco siedział w pozycji lotosu plecami do ściany, Gia zaś spała spokojnie z głową na jego kolanach. Zorientowali się natychmiast, że Marco jest w transie.

– Trwa to już tak długo, że musimy się 'włączyć – zdecydował Faron i strzelił palcami.

Marco otworzył oczy i Gia też się przebudziła. Zaspana wyglądała bardziej dziecinnie niż na swoje osiemnaście, dziewiętnaście lat.

– To naprawdę wy? – uśmiechnął się Marco.

A Lenore natychmiast poczuła wzbierające w niej pożądanie. Od dawna już pragnęła podbić serce księcia Czarnych Sal, lecz nigdy jakoś nie miała okazji, by zostać z nim sam na sam. Tak właśnie postrzegała całą tę sprawę. Teraz wreszcie pora dać mu taką możliwość. Och, naprawdę, ma w kim wybierać! Może powinna doprowadzić do pojedynku Marca z Faronem? Obserwowanie mężczyzn walczących o jej względy zawsze dawało jej tyle uciechy.

– Jak tu dotarliście? – zastanawiał się Marco.

– Gia nas poprowadziła. Bo ty byłeś, można powiedzieć, odcięty od rzeczywistości – odparł Faron.

Marco trochę zdziwiony popatrzył na Lenore i Lisę, ale nic nie odrzekł.

– Nawiązałeś kontakt z Mórim i Berengarią? – wypytywał go Faron.

– Tak, wiem już, gdzie są. Porozumiałem się z Mórim za pomocą telepatii, jest naprawdę w krytycznym stanie, ale niestety, fizycznie nie mogę do nich dotrzeć.

– A Berengaria?

– Nie wiem, niczego nie słyszałem. Dolg jest przy nim, to znaczy nawet on nie może do nich dotrzeć, ale nawiązał bezpośredni kontakt z ojcem.

Marco wstał, Gia także, poprawiała teraz włosy i ubranie.

– Dziękujemy ci, Gio – powiedział Faron ciepło. – Bardzo nam pomogłaś.

Dziewczyna rozjaśniła się. Nagle jednak szeroko otworzyła oczy.

– Ojej! Cóż to za maszyna?

– Wielkie nieba, to przecież Maszyna Śmierci! – wykrzyknął Marco i natychmiast do niej podbiegł.

– Tak, zarekwirowaliśmy ją – oświadczył Kiro z dumą.

Marco popatrzył na niego.

– A gdzie reszta? Gdzie Sol?

Musieli opowiedzieć mu o Talorninie. Marco nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać. Przede wszystkim chyba się zaniepokoił, Talornin w swej obecnej postaci mógł oznaczać katastrofę dla całej Ziemi.

– Sol bardzo chciała przylecieć tu z nami – powiedział Kiro. – Ale tam była bardziej potrzebna.

– Tu też jest bardzo potrzebna – odparł Marco przygnębiony. – Zamiast…

Zdecydował się nie kończyć zdania, uznał, że tak będzie lepiej. Rozjaśniony wskazał na Maszynę Śmierci.

– Bardzo się tym ucieszyłem, bo wiecie, co to może oznaczać?

– Nie?

Marco podszedł do samolotu i lekko go poklepał.

– Zdaje mi się, że możemy dotrzeć do Móriego i Berengarii. Tym pojazdem, nieprawdaż, Lenore? – dokończył, złowrogo błyskając oczami.

– Ja… ja nic o tym nie wiem – odparła, przerażona jego groźną miną.

– Och, doprawdy, wiesz, i to dobrze!

Odwrócił się do przyjaciół.

– Więźniowie znajdują się na stacji kosmicznej, w statku, który krąży gdzieś w przestrzeni nad tymi okolicami. To musi być pojazd, którym Talornin i jego kompania przybyła na Ziemię.

– Ojej! – westchnął Armas. – Wobec tego możemy…

Lenore podjęła decyzję. Wysunęła się w przód, mówiąc:

– Masz rację, książę Marco. Oddaję się do twojej dyspozycji. Możemy oboje tam polecieć, znam pozycję tego statku. Nikt więcej się nie zmieści.

– Chwileczkę! – wykrzyknął Faron.

Lenore odwróciła się do niego. Jej piękne oczy błysnęły uwodzicielsko.

– Owszem, możesz polecieć jeszcze i ty, lecz nikt więcej.

– Nim, zaknebluj tę kocicę! – nakazał Faron zimnym głosem. – Ale faktem jest, że należy niestety ograniczyć liczbę pasażerów. Trzeba przygotować miejsce także dla Móriego i Berengarii, bo przecież musimy sprowadzić ich tu z powrotem.

– Ale wobec tego… – zaczęła Lenore. Dalej słychać już było tylko mamrotanie, bo Nim potraktował polecenie zwierzchnika dosłownie i zawiązał jej usta. Rozzłoszczona usiłowała go uderzyć skutymi rękami, lecz to nie na wiele się zdało.

Armas spoglądał na miasto Guilin, które nie miało w sobie nic szczególnego, i powiódł wzrokiem po tym bardziej kontrastującej z nim niezwykłej okolicy.

– Niech nikt nie mówi, że nie zwiedziliśmy świata – mruknął. – Kalifornia, Góry Kruszcowe, Chiny, co tam!

– A teraz jeszcze kosmos! – uśmiechnął się Faron z nieco krzywą miną.

Marco nie krył niepokoju.

– Dolg twierdzi, że statek kosmiczny ma liczną załogę.

– To niedobrze – westchnął Faron. – Jest nas zbyt mało, tych, którzy mogą się do czegoś przydać. Ale czy oni mają na Ziemi kogoś jeszcze?

– Nie, było ich tylko czworo. Talornin, Lenore i tych dwóch pilotów.

Armas oderwał wreszcie wzrok od niezwykłego widoku.

– Marco – powiedział poważnie. – Mamy jeszcze inny problem. Lisa potrzebuje twojej pomocy.

– Widzę – odparł książę i uważnie przyjrzał się dziewczynie. – Ale czy mamy na to czas?

– Gdybyś mógł jej pomóc teraz, to nie musielibyśmy już zabierać jej ze sobą.

Lisę ogarnął gniew.

– Miałabym siedzieć tutaj na jakimś górskim szczycie w Chinach, nie wiedząc, czy wy w ogóle wrócicie? O, nie, dziękuję! Skoro już mnie tu przyciągnęliście, to doprawdy musicie do końca wziąć za mnie odpowiedzialność!

Popatrzyli na nią w zamyśleniu.

– Coś w tym jest – przyznał Kiro.

– Bez wątpienia – zgodził się Marco.

– A poza tym ja też mogę się do czegoś przydać, jak tylko będę w lepszej formie.

– To znaczy, jak dostaniesz swoją działkę? – chłodno spytał Armas.

– Ach, zamknij się wreszcie, co ty o mnie wiesz?

Kłótnię przerwał Kiro, który zawołał nagle:

– Cicho bądźcie, Sol nadaje!

Wszyscy odwrócili się w jego stronę, bardzo pragnęli się dowiedzieć, jak potoczyły się losy przyjaciół, których pozostawili w czeskich górach.

8

Ci, którzy pozostali w Czechach, mieli, jak się okazało, twardy orzech do zgryzienia.

Na samym początku Sol poprosiła Rama i Indrę, by z gondoli namierzyli upiornego rycerza.

– Ale tylko po to, żeby się zorientować, gdzie on się znajduje – pouczyła. – Inaczej będzie to jak pościg za zwierzęciem z helikoptera, a więc rzecz zupełnie niedopuszczalna i absolutnie niezgodna z pojęciami honoru całej grupy Poszukiwaczy Przygód.

Ram i Indra nie musieli lecieć daleko. Wprawdzie Talornin próbował się schować, lecz jego łysa czaszka jaśniała wśród krzaków.

– On nie opuścił tej okolicy – donieśli czym prędzej Sol i Sardorowi. – Czai się w pobliżu gondoli Gorama. Prawdopodobnie zaplanował sobie, że ją ukradnie.

– Jeśli myśli tak jak my, to potrzebuje albo niebieskiego szafiru, albo eliksiru Madragów, a najlepiej niczym nie rozcieńczonej jasnej wody, by móc z powrotem stać się Talorninem. Przypuszczam więc, że będzie chciał przedostać się do Królestwa Światła – doszła do wniosku Sol.