To wszystko musiało się wziąć z jego słabości do matki Lenore. Obiecał jej, że pomoże Lenore wspiąć się na wyżyny i zapewni małżeństwo ze wznoszącą się gwiazdą, Ramem.
Od tamtej pory Lenore zaczęła go wykorzystywać. Tak, oczarowała go jej uroda. Lecz uroda nie zawsze oznacza tego samego co dobroć. Cóż, tym akurat nie bardzo się przejął. Przeciwnie, chodzenie na skróty uważał za doskonały sposób osiągnięcia zwycięstwa.
Teraz nie był już tego tak do końca pewien, wszystkie te skróty zaprowadziły i jego, i Lenore wprost na zatracenie.
Ale wielki Talornin nie został jeszcze pokonany. Ach, gdyby tylko mógł wyplątać się z tej przykrej sytuacji. Doprawdy, bardzo kłopotliwej. Czajenie się w krzakach, jakież to niegodne przywódcy Królestwa Światła!
Co? Co oni teraz robią?
Ram rozmawia z kimś przez telefon. Ale przecież to niemożliwe, skoro wszelka łączność została odcięta!
A może oni jednak mogą porozumiewać się między sobą?
Talornin wprost pienił się z wściekłości. Że też musi narażać się na coś podobnego! Nie zasłużył na to. On, twórca szeroko zakrojonego planu jednoczesnego podbicia trzech światów: Ziemi, Bliźniaczej Planety i Królestwa Światła, nie powinien być zmuszony do zmagania się z takimi głupstwami. To nie jego rolą jest samotnie walczyć z wrogiem gdzieś w jakimś lesie w Europie, na prawdziwym pustkowiu, bez jakichkolwiek środków. On powinien odnosić triumfy w wielkim mieście, ubóstwiany przez ludzi…
Nie, ubóstwiany to niewłaściwe słowo. Budzący przerażenie!
Talornin podniósł głowę. Tak, wszyscy będą się go bać!
Jakież to cudowne uczucie.
I nagle… przez głowę przemknęła mu myśl, co powinien teraz zrobić.
– I jak? – spytała Sol, gdy Ram zakończył rozmowę. – Co powiedziała Indra?
– Startują już z bazy. Ale trochę czasu upłynie, zanim tu dotrą. Indra, Sardor i dwaj Strażnicy, Zinnabar i Algol. Ustaliliśmy, że wszyscy powinni się tu zjawić.
– Zinnabar i Algol? To oni towarzyszyli Jaskariemu i Joriemu, prawda? Na początku w Ameryce Południowej, a później w norweskim hotelu wysokogórskim?
– Wszystko się zgadza. Są więc zahartowani, i wiedzą, o co chodzi.
– Doskonale, to się może przydać.
Nagle Sol zmarszczyła czoło.
– Ram… Gdzie podział się Talornin?
Ram popatrzył w kierunku zarośli.
– Z pewnością już go tutaj nie ma. Chodź!
A Talornin wykonał sztuczkę, którą posługiwali się Obcy, a która i jemu jako pół – Obcemu również niekiedy się udawała. Powinien był pomyśleć o tym już wcześniej, lecz umysł rycerza sparaliżował jego zdolność rozumowania. Musi czym prędzej pozbyć się duszy tego wojaka. Owszem, tkwiące w nim zło mogło się przydać, lecz głupota? O, nie, co to, to nie.
Podczas gdy para na polanie zajęta była rozmową z Indrą, Talornin z pewnym wysiłkiem zdołał przeniknąć do umysłów swych przeciwników i zatrzymać ich na krótką chwilę. Trwało to dostatecznie długo, by nie zdołali zauważyć, jak się przemieszcza.
Jego plan polegał na tym, by podkraść się do jednej z gondoli, ale ci przeklęci idioci zbyt szybko zauważyli jego nieobecność. Nadbiegli czym prędzej.
Ba! Gdyby zrobili tylko to, być może zdążyłby wprowadzić plan w życie. Oni jednak najwyraźniej go przejrzeli. Odcięli mu drogę do polany, na której parkowały gondole, i teraz zresztą już go widzieli.
Talornin miał jednak nad nimi sporą przewagę. Pozostawało mu teraz tylko jedno wyjście. Musi uciekać dalej w stronę doliny. Z miejsca, w którym się obecnie znajdował, prowadziła tam płytka rozpadlina.
Biegł na dół ile sił w nogach, chwilami nawet zbyt szybko, bo ślizgał się na wilgotnych sosnowych szpilkach i zjeżdżał w dół siłą ciążenia. Raz po raz leciał na łeb na szyję, ciasna skórzana zbroja cała aż trzeszczała, ale nie chciała ustąpić. Wydawało mu się, że wszędzie ma już odciski. Przewagę jednak jako tako udawało mu się zachować.
Sol przeklinała nierówny teren, depcząc po piętach Ramowi. Wystające gałązki drapały ją po rękach i nogach, gałęzie jakby rozzłoszczone uderzały po twarzy, bo Ram nie miał czasu na żadne uprzejmości.
Doskonale wiedziała, że mogłaby przybrać swoją postać ducha i w ten sposób zniknąć Talorninowi z oczu, chciała jednak być razem z Ramem. Po pierwsze, z szacunku dla niego, pod drugie zaś, ze względu na siebie samą. Talornin był odrażający, wstrętny, gdy patrzyło się na niego z bliska, tego już doświadczyła. Nie znała jednak jego wszystkich możliwości, odkąd w tak straszny sposób się odmienił.
Ale niedługo już go dogonią…
I wtedy oboje niemal jednocześnie poślizgnęli się na zdradzieckim dywanie z gładkich, długich szpilek. Sol próbowała sobie pomóc, czepiając się czegokolwiek rękami, lecz sprawiło jej to tylko ból. Dalej leciała w dół, gdyż akurat w tym miejscu było stosunkowo stromo i rosły strzeliste sosny, sypiąc dookoła śliskimi igłami chyba od stuleci.
A potem stało się to, do czego za wszelką cenę nie należało dopuścić. Bezradnie zjeżdżając w dół, na moment przestali uważać na poczynania wroga, i Talornin zniknął im z oczu. Zdążył jeszcze tylko wystrzelić do Rama.
Jeden ze śmiercionośnych pocisków trafił najwyższego dowódcę Strażników.
Sol uderzyła w krzyk. Słyszała, że Talornin dalej pędzi w dół w oszalałym tempie, lecz musiała pozwolić mu odejść. Uklękła tuż przy Ramie.
– Ach, Marco, Marco! Powinniśmy mieć tu teraz Marca!
Ram popatrzył na nią czarnymi oczyma, ledwie mógł mówić.
– Indra… Pozdrów Indrę i powiedz jej, że ja…
– Wiem, Ramie, powiem jej wszystko. Ale tak cię proszę, zostań tu ze mną, nie możesz… Na miłość boską, co ja mam robić?
Sięgnęła po telefon i wezwała Kira. Kiro był daleko w Azji, ach, dlaczego nie tutaj!
– Sol – szepnął Ram. – Sol, to bardzo ważne. Czy ty i Kiro zajmiecie się…
– Tak, tak, zajmiemy się Indrą.
Ram usiłował powiedzieć coś jeszcze, lecz Sol usłyszała zaledwie końcówkę.
– … tyle im dać. Całe morze miłości.
– Kiro – jęknęła Sol w telefon. – Kiro, do diabła, odpowiadaj!
Las wznosił się wokół niej milczący, Ram nie mógł już dłużej mówić, oczy miał zamknięte. Talornin odszedł daleko, ale wreszcie w aparacie rozległ się ukochany głos Kira.
9
Stali skupieni wokół Kira, żeby lepiej słyszeć, zarówno Faron, Armas, jak i niechętna Lisa, Marco, Gia i Nim. Lenore siedziała na progu pagody, skuta, cały czas pod obserwacją. Udawała ani trochę nie zainteresowaną tym, co się dzieje, ale w rzeczywistości wytężała słuch.
W dole miasto Guilin tętniło gorączkowym życiem o tych wczesnoporannych godzinach, ale ich w tej wieży z kości słoniowej czy też raczej z wapienia to nie obchodziło.
Sol przedstawiła katastrofalną sytuację, jaka zapanowała w czeskich górach, i Marco zaraz włączył się do rozmowy:
– Sol, słuchaj mnie, wszystko będzie dobrze! Przeszukasz najpierw torbę Talornina, sprawdzisz, czy nie ma tam jakiegoś antidotum. Powinien mieć coś takiego, bo przecież sami mogli zostać trafieni gazem. Tylko pamiętaj, nie ryzykuj, musisz być absolutnie pewna. Talornin to szczwany lis, może mieć wiele dziwnych rzeczy w tych swoich pudełkach i tubkach. Ja zaraz wsiadam do Maszyny Śmierci razem z Kirem, a Indra i Strażnicy już niedługo powinni wrócić do ciebie z bazy. Że cię nie znajdą? Będziesz musiała krzyczeć. Wydaj z siebie prawdziwie czarnoksięski okrzyk, słyszałem już, na co cię stać. Wszystko na pewno się ułoży. Nie, inni zostaną tutaj, bo to stąd musimy lecieć w górę.
– W górę? – rozległ się zdumiony głos Sol.
– Później do tego wrócimy, najpierw Ram. Ram i Lisa.