Выбрать главу

– To zła trucizna – powiedział pierwszy anioł.

– Zły człowiek – odparła Sol, ustępując im miejsca.

Uklękli po obu stronach Rama. Lisa niezbyt dobrze widziała, co robią, lecz po krótkiej chwili wydało jej się, że dostrzega coś jakby ledwie widoczne kłęby dymu czy też pary, które unoszą się z ciała Rama i rozwiewają w powietrzu. Ale pewnie jej się to tylko przywidziało.

Nie, chyba jednak nie, Marco bowiem, stojący w jej pobliżu, szepnął:

– To trucizna, wypędzają ją z jego ciała.

– Dzięki Bogu – szepnęła Lisa.

– Owszem, ale samo to nie wystarczy, by sprowadzić go z powrotem.

– Wiem, to będzie trudne, prawda?

– Ogromnie.

Umilkli. Lisa ku swemu zdumieniu zorientowała się, że modli się do Boga, a tego nie robiła od chwili, gdy jako pięcioletnia dziewczynka przez jakiś czas mieszkała u babci.

Nie miała pojęcia, czy jej modlitwa w jakikolwiek sposób pomogła, lecz w każdym razie po dość długiej chwili obaj czarni aniołowie podnieśli się i wrócili do Marca. Pozostali również podeszli bliżej, a dwie potężne istoty jakby nie przejmowały się tym, że wszyscy słuchają, co mówią. Indra stała niesamowicie blada i milcząca, niczym prawdziwa świątynia opanowania. Czyżby wciąż miała zablokowane wszelkie uczucia? Tak się wydawało.

Wszyscy zebrali się wokół trzech ciemnych mężczyzn z Czarnych Sal, Marca i dwóch jego nieziemskich przyjaciół.

Zdaniem Lisy ta chwila w lesie była święta, wiedziała, że nigdy, przenigdy jej nie zapomni.

– Uczyniliśmy, co tylko w naszej mocy – oświadczył jeden z czarnych aniołów. – Pobudziliśmy do życia jego organy. Teraz wszystko zależy od tego, czy dusza nie opuściła jeszcze ciała. Jeśli uleciała, to on się nigdy nie obudzi.

Zdaniem Armasa było to dziwne stwierdzenie, czyżby te istoty były zbyt staroświeckie? Przecież obecnie w pielęgniarstwie nie używa się pojęcia duszy. To, o czym oni mówili, można właściwie porównać do śmierci mózgu, serce wciąż bije, płuca funkcjonują, lecz pacjent znajduje się w stanie śpiączki już do końca życia.

Jakiż to okrutny los! Już chyba lepiej pozwolić mu umrzeć.

Ale Ram długo żył pod Świętym Słońcem, a czarni aniołowie najwyraźniej doskonale wiedzieli, o czym mówią. Indra bowiem, której uwaga nieustannie skierowana była na Rama, pisnęła nagle.

Popatrzyli na niego.

Zauważyli nieznaczne poruszenie głową. Jedno kolano odrobinę się uniosło.

I wtedy Indra straciła przytomność.

Prędko się ocknęła i natychmiast musiała podejść do Rama, nie mogła się powstrzymać. Wszyscy pozostali otoczyli go teraz, leżącego z głową na kolanach Indry, i słuchali czarnych aniołów.

– A więc się udało? – oświadczył jeden zadowolony, ruchem ręki uciszając ich podziękowania. – Co poza tym słychać, książę?

Marco westchnął.

– Wciąż mamy wielkie problemy, ale z nimi spróbujemy się sami uporać. Poproszę natomiast o waszą pomoc w tym, co dla nas stanowi problem naprawdę nie do pokonania.

– Mówże więc!

– Być może wiecie, że oczyściliśmy zły charakter ludzi i w ten sposób zapobiegliśmy wojnom, jednocześnie starając się upiększyć ziemię.

Czarni aniołowie przysiedli na dwóch wysokich kamieniach, zrobili to bardzo ostrożnie, tak by końce ich jedwabistych czarnych skrzydeł nie ubrudziły się o ziemię.

– Owszem, zorientowaliśmy się, to doskonale.

– Wiele jednak pozostaje jeszcze do zrobienia. Ludzkie smutki, troski o innych, tragedie, choroby, wielkie epidemie. Nawet teraz, tutaj, mamy ze sobą flaszeczkę zawierającą kulturę wirusa, który jest w stanie zabić wszystko, co żyje na Ziemi, jeśli tylko się go wypuści. Co mamy z nim zrobić, żeby nikomu nie zaszkodził? Reszta tej kultury znajduje się w Królestwie Światła, a tam znów może wpaść w ręce złej mocy.

– Pokażcie mi to, co macie.

Algol rozpakował wyłożone mchem pudełeczko, do którego schowana była butelka.

Jeden z aniołów położył sobie buteleczkę na dłoni, przez moment dyskutował o czymś ze swym przyjacielem w tym pradawnym języku, którego nikt nie był w stanie zrozumieć, a potem lekko uniósł rękę i na ich oczach flaszeczka rozwiała się w dym.

– Nikomu więcej już nie zaszkodzi.

– Ale gdzie ona się podziała? – pytała zadziwiona Sol. – Wirusa przecież nie da się zniszczyć, on się na pewno unosi w powietrzu!

Czarny anioł z uśmiechem pokręcił głową.

– Kazaliśmy mu wrócić do tamtych czasów, kiedy ludzie, zanieczyszczając Ziemię, nie przyczynili się jeszcze do powstania tego wirusa.

– Świetnie – ucieszył się Armas. – A co z kulturą, która znajduje się w laboratorium Madragów?

– Tym również się zajmiemy, tylko przywieźcie nam ją na Ziemię.

Kiro wezwał Eriona, prosząc go, by natychmiast wykonał rozkaz.

– Wyślij pojemnik do bazy w Austrii – powiedział Kiro. – Tam się spotkamy.

Erion nie krył zdziwienia.

– To niemożliwe. Właśnie otrzymaliśmy stamtąd prośbę o wolną drogę w dół.

– Od kogo? – wykrzyknął Kiro. – Przecież tam nikogo nie ma! Wszystkich Strażników wezwano tutaj. Kto więc wzywał?

– Ram – wyjaśnił Erion zdziwiony.

– Ram leży tutaj, w ciężkim stanie po tym, jak nasz miły Talornin wystrzelił do niego ładunek gazu.

Kiro napotkał spojrzenia przyjaciół. Zapadła pełna zdumienia cisza.

– Ten samolot – przypomniał sobie Sardor. – Ten nieduży ledwie lecący samolocik, który widzieliśmy…

– To Talornin – mruknął Zinnabar. – Wielkie nieba, zostawiliśmy naszą rakietę bez żadnej obsługi, choć oczywiście zamkniętą.

– On zna kod do wszystkiego – przypomniał Marco. – Czy mogę porozmawiać z Erionem?

Marco wyjaśnił, jak się sprawy mają, jak strasznie wygląda teraz Talornin i że chociaż Sol odebrała mu większość jego rzeczy, prawdopodobnie wciąż może mieć śmiercionośne naboje w swojej broni. Dodał też, że najpewniej będzie się kierował ku domowi Świętych Kamieni, by móc odzyskać swą dawną postać.

– Zatrzymaj go, Erionie! Dla nas jest już za późno, nie zdołamy go dogonić! On nie może dotrzeć do Świątyni Kamieni!

Ale jak zatrzymać upiora?

– Czy on potrafi sterować rakietą? – zastanawiał się Erion.

– Przybył do Królestwa Światła jako pasażer na gapę i tak samo je opuścił, lecz na pewno sobie z tym poradzi. Doskonale wszak zna się na technice.

– Będąc upiorem z szóstego wieku?

– Będąc Talorninem. Funkcjonuje jednocześnie w dwóch postaciach.

– To brzmi naprawdę strasznie. Jak zdołam go zatrzymać?

– No właśnie.

Marcowi przyszedł do głowy pewien pomysł.

– Zaczekaj, Erionie! Postaram się tak ustawić system łączności, byśmy mogli rozmawiać z trzech różnych miejsc jednocześnie. Spytamy Dolga.

Ku zdumieniu wszystkich sztuka się powiodła. Głos Dolga dochodził z bardzo daleka.

– Kiedy wreszcie przybędziecie, Marco? Sytuacja jest już naprawdę krytyczna. Nie udaje mi się już uzyskać odpowiedzi od ojca.

Marco jęknął w duchu.

– A co z Berengarią?

– Z nią straciłem kontakt już dawno temu.

– Mamy bardzo poważne opóźnienia, Dolgu. Chodziło o życie Rama. Ale zjawimy się, gdy tylko będziemy mogli. Dolgu, posłuchaj mnie! Talornin znów zmierza do Królestwa Światła, a tym razem…

Usłyszeli, że Dolg cicho się śmieje.

– Kamieniom nic nie grozi. Erionie, przekaż wiadomość, że Shira, Oko Nocy i Villemann, a także specjalni Strażnicy Kamieni, mają je przenieść do bazy rakietowej w Królestwie Światła. Muszą przybyć tam wcześniej niż Talornin. Niech Shira zabierze ze sobą wirusa.