Armas zaczerwienił się mocno i odwrócił. Niemal biegiem ruszył do opuszczonej Lisy. Tam przy niej przykucnął.
– Wybacz mi! – pełnym żalu głosem zaczął przemawiać do nieprzytomnej dziewczyny. – Okazałem się prawdziwym idiotą, zawsze byłem idiotą, przez cały czas!
Wiedział o tym. Nie chciał dostrzec tego, co znajdowało się tuż obok, tylko dlatego, że Berengaria była prawdziwą pięknością. Dał się również złapać na lep najpiękniejszej z kobiet w Królestwie Światła, Lenore. Padł przed nią plackiem, zareagował wulgarnie i prostacko jak większość niedojrzałych mężczyzn.
Jakiż wstyd! Jak można być tak głupim!
A tu Lisa leżała sama, opuszczona. Oburzała się na jego nieokrzesanie, a on tylko się na nią gniewał, tymczasem ona teraz umiera, a jego nawet to nie obeszło.
Cóż, umieranie, w nim również rozpoczął się już ten proces, we wszystkich, którzy tu byli. Tyle że w ich przypadku to potrwa dłużej. Ale Gia i Indra już skuliły się pod ścianą, brakowało im sił.
Armas nic nie mógł poradzić na to, że z ust wydarł mu się głuchy szloch.
– Ach, Liso, ty na to nie zasłużyłaś!
Lecz nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Może jednak mógł coś dla niej zrobić?
– Gio! – zawołał i podszedł do dziewczynki. – Czy mógłbym dać Lisie trochę twojego proszku elfów?
– Dobry pomysł, Armasie – pochwalił go Faron.
Gia z wielkim trudem wyciągnęła skórzaną sakiewkę, lecz zaraz potem znów osunęła się na ziemię. Sama powinnaś go trochę zażyć, pomyślał Armas, ale z Lisą trzeba się bardziej spieszyć.
Gdy już pędził do Lisy, zatrzymała go Lenore.
– Oddaj mi to! – zażądała, sycząc ochryple. – Szybko, muszę zażyć proszek!
Usiłowała wyrwać skórzaną sakiewkę Armasowi.
Algol nagle uniósł głowę.
– Ciii! Przestańcie! Co to za odgłos? Nie słyszycie?
17
Kiedy Marco i pięciu Strażników zobaczyli opadającą „ścianę przeciwpożarową”, w pierwszej chwili, rzecz jasna, próbowali ją otworzyć na wszystkie wyobrażalne sposoby. Niestety, bez powodzenia. Tu nie pomogły nawet nadnaturalne zdolności Marca. Ściana ani drgnęła.
– Jest kontrolowana z jakiegoś innego miejsca – stwierdził Ram, rozcierając ręce, które poranił sobie niemalże do krwi waleniem w ścianę.
– Co robimy? – zastanawiał się Kiro. – I gdzie jest Sol? Przecież ona miała pilnować Lenore, ale Lenore przyłączyła się do grupy Farona.
Marco westchnął.
– Nie wiem. Musimy znaleźć centralę operacyjną, która nadzoruje te drzwi. Czy może raczej należałoby nazwać je ścianami, wszystko jedno.
– Myślałem, że Kiro zakłócił całą tę ich elektronikę – powiedział Sardor.
– Najwyraźniej to nie dotyczyło tych ścian.
Zaczęli wędrować korytarzem, prędko, nerwowo. Ram akurat wydał Nimowi rozkaz, żeby został na straży pod ścianą, gdy wszyscy nagle się zatrzymali.
Marco miał już ich przestrzec, że właściwie przecież oddalają się od centrum statku kosmicznego, lecz nawet tego nie zdążył, gdyż z przeciwka nadciągała spora grupa ludzi Ingelgeriusa. Liczebność tej grupy ocenili na dwudziestu mniej więcej mężczyzn. Wszyscy oni wprost zionęli żądzą walki, w rękach trzymali pistolety.
Ram nie musiał wydawać swoim przyjaciołom żadnych rozkazów, i bez tego doskonale zdawali sobie sprawę, że jeśli w pistoletach znajdują się śmiercionośne gazowe naboje, to oni i tak są bez szans. Gdyby natomiast była to tylko broń obezwładniająca, to muszą chronić usta i nos.
Przewidzieli taką sytuację, jeszcze zanim wyruszyli w drogę do statku kosmicznego. Teraz czym prędzej podciągnęli wysokie kołnierze i wyjęli własną broń, z której mogli strzelać jedynie usypiającymi nabojami.
Ponieważ nie mieli gdzie uciekać, nie było też nic, za czym mogliby się ukryć, natychmiast rozgorzałaby otwarta walka.
I tak by się stało, gdyby Zinnabar w ostatniej chwili nie dostrzegł jakichś drzwi, niemal zlewających się ze ścianą i ledwie – widocznych. Otworzył je i wszyscy wbiegli do środka.
Nim był ostatni i to on został trafiony. Kiro wciągnął go do pomieszczenia, a potem czym prędzej zatrzasnęli drzwi za sobą i zamknęli na klucz.
Zdążyli jeszcze zobaczyć, jak troje wrogów pada na podłogę. Cóż, przynajmniej dobrze celowali.
Bardzo się bali, bo nabój, który powalił Nima, nie był wypełniony gazem obezwładniającym. Strzał mógł więc być śmiertelny.
Strażnik został trafiony w ramię. Ram czym prędzej zerwał z niego górę kombinezonu i wtedy okazało się, że Nim, na szczęście, został tylko draśnięty. Sardor natychmiast obwiązał mu ramię paskiem, a Ram oczyścił ranę, wycinając całą otaczającą ją tkankę. Nim był przytomny, lecz nawet nie jęknął.
Przypominało to trochę zabiegi po ukąszeniu śmiertelnie niebezpiecznego węża, kiedy to liczy się każda sekunda.
Potem Strażnicy ustąpili pola Marcowi.
Przyłożył swą gorącą dłoń do otwartej rany.
Teraz wreszcie mieli czas popatrzeć, gdzie się znaleźli.
Pomieszczenie wyglądało na stołówkę. Na szczęście akurat w tej chwili nie było tu nikogo obcego.
Spostrzegli jednak co innego, coś o wiele bardziej.darniującego: w przeciwległej ścianie widniały drzwi, zapewne główne wejście do pomieszczenia, w którym się teraz znajdowali. Oni weszli tu od tylu. Sardor poszedł zbadać drzwi. Do stołówki przecież, zwykle przylega kuchnia…
Tu jednak było inaczej. Drzwi prowadziły na korytarz, równoległy do tego, którym oni tu przyszli.
I tym właśnie korytarzem nadbiegała już ta sama zgraja wojowniczo nastawionych ludzi.
A te drzwi nie miały żadnego zamka.
Ingelgerius z uznaniem patrzył na Sol. Doprawdy, piękna kobieta, a w kąciku oka czai się jej diabelski błysk, co świadczy o ognistym temperamencie. O, ją koniecznie musi mieć!
Sol uśmiechnęła się do niego wymuszenie.
– Chyba pójdę się za nimi rozejrzeć.
– Och, nie, proszę poczekać, piękna damo. Jak sądzisz, dlaczego cię zatrzymałem? Porozmawiamy sobie trochę.
Sol chciała usiąść na krześle, lecz on złapał ją za rękę.
– Nie, nie, moja droga, zrobisz tak, jak ja mówię! Bo tu, na pokładzie, szefem jest Ingelgerius.
– A sądziłam, że Talornin – powiedziała Sol bezczelnie, próbując mu się wyrwać.
Ingelgeriusowi pociemniały oczy.
– Talornin nie żyje! Chodź do mnie, dziewczyno, nie rób już trudności! Przecież ty także tego chcesz, myślisz, że nie rozumiem?
Sol wciąż próbowała wygrać sytuację spokojem.
– Poza tym Lenore jest twoją zwierzchniczką, a ona przebywa tutaj na pokładzie.
Ingelgerius odsłonił w uśmiechu szarobrązowe zęby.
– Lenore? Przecież ona rozkłada się, kiedy tylko na nią spojrzę.
Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, pomyślała Sol.
Ingelgerius znów próbował przyciągnąć Sol do siebie. Wiedźma z Ludzi Lodu jednak miała już dość tego wulgarnego grubianina. Oczywiście mogła wyczarować coś paskudnego, uznała jednak, że nie warto tracić sił na kogoś tak nędznego. Uwolniła się dobrze wymierzonym kopniakiem, a Ingelgerius z bólu zgiął się wpół.
Sol wyszła z pokoju, zanim zdążył połapać się w sytuacji.
Gdzie się podziali tamci? Tyle tu korytarzy, co wybrać? I w każdym zapewne są przeciwnicy, a ich lepiej unikać.
Dobrze wiedziała, jak wygląda statek. Miał ramiona rozchodzące się na wszystkie strony, połączone licznymi korytarzami w taki sposób, że aby przejść do sąsiedniego, nie trzeba było wcale przechodzić przez centrum. Wyglądało to mniej więcej jak pajęczyna.
Kiro? Gdzie może być Kiro? Sol nie potrafiła żyć bez niego. Gdyby odszedł, wszystko straciłoby sens. Gromadziła swoją miłość przez stulecia i teraz nareszcie spotkała kogoś, kogo mogła nią obdarzyć. Wiedziała, że Kiro bardzo to ceni.