Выбрать главу

Lecz nagość była ledwie początkiem. Nieogoleni, twardzi mężczyźni z przerażeniem patrzyli na siebie. Otrzymali bowiem kobiece ciała, wcale przy tym nie młode i zgrabne, lecz trochę tłuste i obwisłe, z piersiami i wszystkim, co charakterystyczne dla kobiet.

A trzy kobiety zmieniły się w mężczyzn.

Ach, te przestraszone krzyki, te wrzaski, opętańczy bieg tam i z powrotem, starania, by zakryć najbardziej wstydliwe części ciała! Nie, tego Poszukiwacze Przygód nigdy nie zapomną!

Pojmanie i związanie łotrów nie stanowiło żadnego problemu. Krzyczących zaprowadzono do pustego hangaru i tam zamknięto, dopiero wówczas Sol ulitowała się nad nimi i przywróciła im pierwotne kształty, rzuciła im też ubrania.

Zadowolona uwolniła swego Kira z fotela pilota.

– Doprawdy, aż trudno uwierzyć w to, co robisz! westchnął drżąco. – Jesteś zbyt wspaniała, byś mogła naprawdę istnieć!

– Oczywiście – roześmiała się Sol głośno, odwracając się do Farona, który także już tu przyszedł. – Co zrobimy z tymi kukułkami, przecież nie możemy ich tu zostawić?

– A dlaczego nie? – zimno odparł Faron. – Byli więźniami, których wypuściliśmy na wolność, a oni nadużyli naszego zaufania. Inni mieszkańcy tej planety przestrzegali nas przed nimi, ale my wierzyliśmy w eliksir Madragów, on jednak na tych złoczyńców nie podziałał. Mają pewną szansę, być może meteor wcale nie zawadzi o planetę, a chyba nie chcemy zabierać tych szumowin na Ziemię?

– No wiesz! – obraziła się Sol. – Chcesz powiedzieć, że mamy ich tak po prostu zostawić? Nie jesteśmy przecież niehumanitarni jak oni!

Berengaria, która nie odstępowała Farona na krok, również wstawiła się za złoczyńcami.

– Przypomnij sobie, jakiego cudu dokonała Indra z pilotami Maszyny Śmierci i co zrobiła Sol w korytarzu statku kosmicznego! Spryskajcie ich jeszcze raz, zaaplikujcie im porządną porcję, w sam środek twarzy, i potem się przekonamy.

Faron pokiwał głową.

– Dobrze, możemy spróbować – zgodził się. – Ale i tak będą musieli czekać, zabierzemy ich na samym końcu.

– Owszem, to rozsądne, jakąś karę powinni ponieść.

– No cóż, wydaje mi się, że Sol ukarała ich już tak surowo, że nigdy nie zapomną.

Faron popatrzył w niebo.

– Wciąż jeszcze mamy czas, ale już dzisiejszej nocy będziemy mogli oglądać ten rój meteorów gołym okiem. I to tak wyraźnie, że rozróżnimy większe bloki. Byle tylko pomoc nadeszła w czas!

Olbrzymi prom kosmiczny był załadowany już niemal do pełna. Wszystkie cenne materiały, które przywieźli tu z Ziemi, by pomóc planecie, musieli wyładować i zostawić. Należało wszak zrobić miejsce dla tylu żywych istot, ile tylko dało się pomieścić. Potrzebowali też przecież jedzenia na taką długą podróż.

Sol i Berengaria w towarzystwie jednego z mężczyzn z planety poszły do hangaru z solidnie wypełnionymi rozpylaczami. Psiknęli eliksirem prosto w twarze tych, którzy siedzieli związani pod ścianami. Więźniowie pluli i przeklinali, ale po chwili trzy kobiety zaczęły płakać, mężczyźni zaś ucichli.

Tylko dwóch się nie poddawało.

Sol już miała powiedzieć, że wszystko załatwione, gdy zauważyła nienawistne spojrzenia tych dwóch. Usłyszała także padające z ich ust słowa.

Cóż, skazali się na życie w więzieniu na Ziemi, tyle przynajmniej, było jasne. Skoro ten skoncentrowany, wręcz skondensowany eliksir na nich nie podziałał, oznaczało to, że jakakolwiek poprawa nie jest możliwa. Dziewczęta rozwiązały wszystkich pozostałych i spytały towarzyszącego im mężczyznę:

– Co zrobimy z tymi dwoma?

– Pozostawcie go mnie – mruknął w odpowiedzi.

Sol i Berengaria uznały, że to dobre rozwiązanie, i wyprowadziły pozostałych na zewnątrz.

Wkrótce potem z hangaru rozległy się dwa strzały. Dziewczęta zatrzymały się jak wryte.

– Przecież nie o to chodziło – jęknęła Berengaria przerażona.

W zamieszaniu panującym w bazie rakietowej przyłączył się do nich Kiro.

– Owszem, lecz być może to najbardziej humanitarne rozwiązanie.

Dziewczęta jeszcze długo potem milczały. Trudno było im się z tym pogodzić. Widziały, jak mężczyzna wychodzi z hangaru, Faron odebrał mu broń. Zganił go surowo, lecz tamten wyjaśnił, ile krzywd ci dwaj wyrządzili całej cywilnej ludności, ilu ludzi zabili dla własnych korzyści.

Faron położył mu wreszcie rękę na ramieniu na znak, że to, co się stało, należy teraz puścić w niepamięć.

Berengaria zrozpaczona rozejrzała się dokoła.

– Jak my sobie z tym wszystkim poradzimy? – wskazała ręką na morze ludzi i wielkie transporty zwierząt, które wciąż nieustannie przybywały.

– Na pewno się uda – Faron nie tracił optymizmu. Ale zaraz dodał mniej radosnym tonem: – Musi się udać.

Nadbiegł Algol.

– Nawiązaliśmy kontakt z naszymi przyjaciółmi z Ziemi i Królestwa Światła, nadciąga cała flotylla pojazdów kosmicznych! Mogą tu być już jutro.

– Całe szczęście – odetchnął Faron z ulgą.

26

Marco przez cały dzień chodził po Sadze, nie mogąc się skupić. Przed następnym wyjazdem należało przygotować tysiące rzeczy, lecz on myślał tylko o jednym: dlaczego Gia się nie odzywa? Powinna się już dowiedzieć, że wrócił.

Wieczorem nie mógł się już dłużej wstrzymywać. Kilkakrotnie przełknąwszy ślinę, zadzwonił do Siski.

Po długiej opowieści o Bliźniaczej Planecie, bo Siska chciała się o wszystkim dowiedzieć z pierwszej ręki, udało mu się wreszcie spytać o Gię.

Okazało się, że nie ma jej w domu. Wybrała się na dyskotekę z przyjaciółmi.

Na dyskotekę? Marca przeniknął lodowaty chłód. Na dyskotekę! Poczuł nagle, jak ciąży mu jego wiek, zrozumiał, że jego związek z młodziutką Gią nie ma przyszłości.

Przez całe swoje życie nie czuł się nigdy tak jak teraz. Jak stary dziad.

Mruknął jeszcze: „Przekaż jej pozdrowienia” i zakończył rozmowę.

Nie ruszał się z miejsca. Wszystko przestało go już bawić, nic nie miało żadnego znaczenia.

Jeśli miłość jest tak bolesna, to cieszył się, że dano mu było żyć, wcale jej nie znając, przez tyle nieprawdopodobnie długich lat.

Nie chciał nawet liczyć, ile właściwie ich było.

I nic nie pomagało to, że wszyscy zawsze powtarzali mu, że nie wygląda na więcej niż dwadzieścia osiem.

Wewnętrznie wiekiem mógł się równać z kamieniami na Ziemi.

Dyskoteka?

Doprawdy, on jest już zabytkiem!

Następnego ranka, gdy rodzice przekazali Gii pozdrowienia od Marca, mało brakowało, a dziewczyna rozniosłaby dom. Była wszak nieodrodną córką swego ojca i nigdy niczego nie robiła połowicznie. A teraz wpadła w rozpacz.

– Dlaczego nie dowiedziałam się, że on wrócił do domu?

– No, zamierzałaś przecież wyjść wczoraj wieczorem, pomyśleliśmy więc…

– Przecież on znów wyjeżdża! A wy nie powiedzieliście o tym ani słowa!

– Wiedziałaś chyba, że przyleciała rakieta?

– Tak, ale… Ach, tracę tylko czas!

– Gio, nie dokuczaj znów Marcowi! Czy on przypadkiem nie ma dość tego ciągłego niańczenia ciebie?

Ostatnie słowa Siska wypowiedziała do ściany. Giii już nie było. Pędziła ku parkingowi gondoli.

Tsi nauczył ją prowadzić gondolę, ale miał pewne obawy, gdy zobaczył, jak córka obchodzi się z pojazdem. Była niemal równie szalona jak on sam wówczas, gdy po raz pierwszy dostał własną gondolę.

Gia wzniosła się znad parkingu, zataczając śmiały łuk, dokładnie tak samo jak robili kiedyś młodzi Tsi i Jori. Ledwie ominęła wspaniały posąg na rynku, tak jak i oni, mało na niego nie wpadając, i pognała niczym burza ku pałacowi Marca, gardząc wszelkimi obowiązującymi zasadami ruchu w powietrzu.