Dlaczego on nie przychodzi?
Ile czasu upłynęło od chwili, gdy Móri powiedział, że słyszał Dolga? Przecież Dolg musi wiedzieć, gdzie nas szukać!
Czas płynie bez zegara, bez minut i godzin, w głowie wszystko mi się mąci, niczego już nie wiem.
Tak mnie wszystko boli, nie mogę się poruszyć, utknęłam. Nogi mam skute, ręce unieruchomione za plecami. Tak okropnie mi niewygodnie i tak strasznie chce mi się pić.
Nie mam już siły wołać.
I tak nikt nie przyjdzie.
Święte Słońce wyrządziło nam straszną krzywdę. To przez nie wciąż tutaj leżę, gdyby nie ono, dawno już bym umarła.
Dochodzi do mnie jakiś głos, ale nie słyszę, co mówi.
To Móri! A więc mimo wszystko tu jest, mruczy coś.
Marco? Czyżby mówił o Marcu i Dolgu?
Teraz zamilkł, nie usłyszałam, co o nich powiedział. Czy oni tu są?
Nie, nikt tu nie przychodził, odkąd zabrali Armasa.
Ale oni nas widzą, wiem o tym, chociaż nie mam siły otworzyć oczu. Pamiętam, że od czasu do czasu otwierał się ponad nami jakiś właz w dachu, czułam, że ktoś nas obserwuje.
Ale to było już dawno.
Dlaczego on nie przychodzi?
Straciłam wszystko, pozostało jedynie niespełnione pragnienie, by znów go zobaczyć. Ono mnie wypełnia po brzegi niczym morze miłości, niczym nadziemsko piękny przebłysk jutrzenki z mgiełką unoszącą się nad łąkami, kroplami rosy w pajęczynach. Jest świeże, mocne i czyste, czyste jak morze, jak wschód słońca, jak…
Nie, zaczynam już bredzić. Moje myśli tracą jakikolwiek sens.
Czuję tylko owo gorące, niespełnione pragnienie.
Móri znów się odzywa.
Gia? Co to jest? A może kto? Dolg, Marco i Gia? On wyczuwa ich wołanie. Wyczuwa? Chciał chyba powiedzieć, że słyszy?
Ale Móri to przecież czarnoksiężnik, pewnie chodzi więc o telepatyczne przekazywanie myśli.
Niewiele nam to pomoże.
Dlaczego on nie przybywa?
4
Indra miała Sol na łączach.
– Szkoda, że nie mogliśmy wylądować – powiedziała. – Marzyłam o tym, żeby przynajmniej raz dać Lenore po gębie. Pochyl się, Ram, strzelają! Nie, nie trafili, najwidoczniej za długo zwlekali. Słyszałam, że ty natomiast serdecznie zajęłaś się tą panią. Opowiadaj!
Sol uczyniła to z radością.
Indra wybuchnęła śmiechem.
– Wspaniale, naprawdę wspaniale! Ram, gdzie oni się podziali? Aha, są tam! To znaczy, że chcą spróbować przemieścić się teraz przed nas? Żałuję, że nie mam twoich zdolności, Sol!
Fakt, że Indra prowadziła rozmowę jednocześnie z dwiema osobami, w niczym Sol nie przeszkadzał, zaniepokoiła ją natomiast Maszyna Śmierci, krążąca wokół gondoli Rama niczym rozjuszona osa. Nie powiedziała jednak o tym głośno, nie chciała niepotrzebnie dolewać oliwy do ognia.
– Będziesz jeszcze miała okazję wymierzyć Lenore prawdziwie soczysty i jak najbardziej ziemski cios, Indro. Z podbitym okiem będzie jej bardzo do twarzy.
– Z największą przyjemnością!
– Jesteśmy już w powietrzu, cała armada gondoli. No, ale Faron chce teraz, żeby Ram podał mu waszą pozycję, musimy więc chyba zakończyć tę naszą sadystyczną orgię marzeń.
Rozmowa poprawiła Indrze humor. Przestała już postrzegać ich sytuację w zupełnie ciemnych barwach. Śmiercionośna maszyna nie atakowała, śledziła ich tylko albo raczej usiłowała naprowadzić gondolę Rama na inny tor lotu.
Indra nie wiedziała, że dwaj skorumpowani piloci, pozbawieni kontaktu z przełożonym, nie mieli pojęcia, co robić. Nie otrzymali żadnych wytycznych do dalszego działania poza tym, by śledzili gondolę, aż zaprowadzi ich nad leśne jezioro w Górach Kruszcowych.
Wyglądało jednak na to, że gondola zamierza opuścić te rejony. Znajdowali się teraz nad równinami Saksonii, Łaba rozlewała się tu szeroka i spokojna, a paskudne dzielnice fabryczne Drezna, otaczające niezwykle piękne centrum miasta, słały w ich stronę chmury zanieczyszczającego dymu.
To akurat pilotów nic nie obchodziło, mieli swoje własne kłopoty. Nic nie układało się po ich myśli, nie funkcjonowały także aparaty, zdolne sparaliżować działanie maszyn wroga, tak jak się to im udało zrobić z gondolą Farona.
Piloci nic z tego nie potrafili zrozumieć, nie mieli nawet odwagi uruchomić wyrzutni pocisków ze strachu, że i ona nie zadziała jak należy.
Kiro wykonał naprawdę kawał dobrej roboty…
A kiedy na horyzoncie za ich plecami pojawiły się cztery nowe gondole, pilotów zaczęła ogarniać panika.
Wprawdzie gondole nie były dla nich groźne, lecz brak jakichkolwiek wskazówek i konieczność uruchomienia własnych szarych komórek okazały się dla nich przeszkodą nie do pokonania.
– Strzelaj w tył! W sam środek! – zawołał pilotujący maszyną.
Kolega usłuchał go i, rzecz niesłychana, pocisk wystrzelił, tak jak powinien.
– Hura! – zawołali. – Dość tego, do diabła, dostaną teraz za swoje!
Gdyby choć przez chwilę się zastanowili, dotarłoby do nich, że widzą przecież te właśnie gondole, których poszukiwali w górach, ale teraz ich umysłami owładnęła już wyłącznie żądza walki.
Na szczęście Faron miał dość rozumu w głowie, by w doskonale wyposażonej gondoli Marca umieścić Kira, Kiro zaś świetnie wiedział, jakie kroki należy podjąć. Natychmiast wystrzelił pocisk obronny, który w połowie drogi spotkał się z pociskiem wystrzelonym z Maszyny Śmierci. Nic dziwnego – oba nakierowane były na poszukiwanie źródła ciepła. Nastąpił wybuch, który niemalże oślepił i wrogów, i przyjaciół.
Piloci samolotu zaklęli, lecz zaraz musieli skupić się na czymś innym. Oto bowiem gondola Rama weszła w zakręt i zawróciła. To Indrze przypomniało się nagle, że tak naprawdę nie skończyli przecież rozpylać eliksiru nad Czechami. Z Niemcami natomiast sprawa była już zakończona.
Piloci nie wiedzieli, co dalej.
Oni także zawrócili, śledząc pojazd Rama, i w locie wystrzelili kolejny pocisk w stronę gondoli, które niemal już ich dogoniły.
Również ten pocisk udało się Kirowi zneutralizować, na tym jednak zapas rakiet obronnych się wyczerpał. Kiro leciał wszak gondolą Marca, a nie była to maszyna przystosowana do ataku, wybudowano ją z przeznaczeniem do pokojowych misji.
– Teraz wystarczy jeden pocisk i jesteśmy straceni – oświadczył Kiro przez mikrofon. Jego głos docierał do wszystkich gondoli.
Maszyna Śmierci siedziała na ogonie pojazdu Rama i Indry, pilot trzymał już palec na przycisku uruchamiającym wyrzutnię pocisków skierowanych w ich stronę. Najwidoczniej zdawał sobie sprawę, że przynajmniej oni nie mają czym się bronić.
Właśnie wtedy Indrze przyszedł do głowy pewien pomysł.
– Do diabła! – mruknęła. – Ram, ja to zrobię!
– Co takiego? – spytał, nie odrywając wzroku od swoich aparatów.
– To przynajmniej nie zaszkodzi.
Zbiornik z eliksirem Madragów był już wyjęty i przygotowany do rozpylania nad Czechami, nad tymi okolicami, w których jeszcze tego nie zrobiono. Indra ustawiła go na wyjątkowo gruby strumień płynu i z satysfakcją patrzyła, jak kieruje się na Maszynę Śmierci depczącą im po piętach.
– Indro, co ty wyprawiasz? – zawołał Ram, kiedy wreszcie się odwrócił. – To zmarnowane krople, na nich nie podziałają. Poza tym ten ich samolot jest chyba hermetyczny.
– Mam nadzieję, że nie aż tak.
Ram, patrząc na szaloną Indrę, pokręcił tylko głową.
Piloci w Maszynie Śmierci odruchowo zasłonili się rękami, gdy jakaś biaława ciecz rozprysnęła się o przednią szybę, zasłaniając im wszelki widok niczym olbrzymia ptasia kupa. Wiatr jeszcze ją rozmazywał.
Lecz nie dość na tym. Oślepiona Maszyna Śmierci nurkowała już stromo w dół w stronę groźnej ziemi. W ostatniej chwili zdołali wyprostować lot i zwolnić.