Teraz obaj wychylili się przez boczne okienka, żeby usunąć zanieczyszczenie, trochę pochlapali sobie przy tym twarze, ale przednia szyba była wreszcie czysta. Odetchnęli z ulgą.
I oto niespodziewanie do ich świadomości zaczęło przenikać jakieś niezwykłe uczucie. Popatrzyli na siebie.
– Co my właściwie robimy? – spytał jeden.
– Talornin to snob nad snoby! – oświadczył jego kolega.
– Prawdziwy łajdak! A Lenore jest jeszcze gorsza.
– Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, brzydzi mnie to. Zrywamy się stąd!
– Świetny pomysł! Uciekamy!
Strasznie się im spieszyło, by uciec jak najdalej od Maszyny Śmierci, zastanawiali się nawet, czy by nie wyskoczyć, tak bardzo ją znienawidzili. Opanowali się jednak i skierowali samolot ku polanie w lesie wśród gór. Znajdowała się w pobliżu niewielkiego miasteczka, do którego zamierzali się udać.
Jak szaleńcy zrywali z siebie kombinezony pilotów i wkładali prywatne ubrania. Nie myśląc o niczym innym, biegiem rzucili się do ucieczki, byle jak najdalej od złowrogiego statku powietrznego. Zabrali ze sobą jedynie trochę rzeczy osobistych i niewielką ilość prowiantu.
Maszyna Śmierci zabłysła jeszcze w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
Na temat losu pilotów można jeszcze dodać, że stali się oni porządnymi obywatelami. Osiedli wśród innych dobrych łudzi i żyli spokojnie.
A wszystko to zasługa eliksiru Madragów, który prysnął im na twarze, gdy wychylili się przez boczne okienka Maszyny Śmierci.
– Gdzie się podział ten samolot? – zastanawiała się Indra.
– No właśnie, to ciekawe, po prostu zniknął – odparł Ram.
Naradził się z innymi. Nie, nikt nie zauważył, gdzie się skierowała Maszyna Śmierci. Po prostu nagle zniknęła z nieba. Zupełnie nieoczekiwanie.
– Noc nadchodzi – zauważył Kiro. – Chyba wylądujemy, żeby trochę odpocząć.
Faron nie chciał się na to zgodzić, pragnął szukać dwojga zaginionych. Ponaglał go niepokój, czuł, że nie ma już czasu do stracenia.
Kiro usiłował go uspokoić:
– Skontaktujemy się z Markiem, to bez sensu tak latać w kółko i szukać zupełnie na oślep.
Cóż, trudno odmówić temu racji, Faron wreszcie ustąpił.
Znaleźli odosobnioną, nie zamieszkaną dolinę i w niej wylądowali. Kiro wraz z Faronem natychmiast zajęli się nawiązaniem łączności z Markiem, innym natomiast przydzielono różnorakie zadania. Armasowi ku jego narastającej złości jak zwykle przypadło w udziale zajęcie się wycieńczoną Lisą. Sol z Indrą przygotowywały jedzenie w największej gondoli, pozostali natomiast kontrolowali stan pojazdów.
– Sprawiedliwy podział zajęć według płci – burknęła Indra rozgoryczona.
– Uważasz, że zajmowanie się mechanizmami jest zabawniejsze? – spytała Sol, która dość beztrosko rozrzucała na stole papierowe talerzyki. Niekiedy udawało jej się trafić dokładnie we właściwe miejsce, innym razem zupełnie pudłowała.
– Nie, ale mężczyznom zdaje się to sprawiać przyjemność i na tym polega różnica, chociaż… – Indra uśmiechnęła się. – Nakrywanie uroczystego stołu też bywa bardzo miłe.
– Tym razem czeka nas raczej spartańska uczta – mruknęła Sol i w przypływie poczucia winy zaczęła zbierać z podłogi pogięte talerzyki i je prostować.
– Postaramy się najlepiej jak umiemy, a resztę odbijemy sobie po powrocie do Królestwa Światła, tam dopiero wyprawimy ucztę!
Umilkły. Doskonale zdawały sobie sprawę, jak niepewne są losy świata. A jeśli wszystko potoczy się źle, to co się wówczas stanie z Królestwem Światła?
Kirowi, pilotującemu gondolę Marca, udało się uzyskać jakieś bardzo niewyraźne połączenie.
– To może być sam książę – szepnął do Farona. – Ale, gdzie, w imię niebios, on się znajduje?
Niemożliwe było wychwycenie jakichkolwiek słów, bez względu na to, jak rozpaczliwe próby podejmowali.
Wreszcie jednak rozległ się jakiś inny głos, czysty, wyraźny głosik, który doskonale było słychać pomimo dzielącej ich wielkiej odległości.
– Halo? Czy to jacyś przyjaciele?
Kiro i Faron popatrzyli na siebie.
– Gia! – ucieszyli się jednocześnie.
Powiedzieli, kim są, i to najwidoczniej uspokoiło dziewczynę.
– Marco jest w transie – wyjaśniła. – I trochę tak, jakby go tu nie było.
Pojęli, dlaczego tak trudno było im go zrozumieć. Rozmawiał z nimi, pogrążony w transie, bez słów.
– Czy on jest razem z Dolgiem? – dopytywał się Faron.
– Tak. Zapowiedział, że się z nim skontaktuje, a ja mam siedzieć tu i się nie ruszać – rzekł w odpowiedzi bardzo samotny głosik.
Kiro aż przełknął ślinę.
– Gia, a gdzie ty jesteś?
– W prowincji Guilin, wysoko na szczycie bardzo wąskiej góry, w świątyni.
– W Chinach – szepnął Faron. – Niemal po drugiej stronie globu. Cóż, dalej już być nie mogło.
Przed oczami stanęła mu ta wspaniała okolica, jedna z najpiękniejszych na świecie, wysokie szczyty wznoszące się niekiedy pionowo ponad polami ryżowymi i brzegami rzek. Czego, na miłość boską, szukał tam Marco?
Wypowiedział to pytanie na głos.
Gia odparła:
– Marco mówił, że Dolg powiedział, że tu będziemy najbliżej.
– Najbliżej czego? – spytał Faron z napięciem w głosie.
– Móriego i Berengarii.
Faron wypuścił powietrze z płuc.
Gia ciągnęła:
– Dolg mówił, że Marco nie może do nich dotrzeć fisy… fsy…
– Fizycznie?
– Tak, właśnie tak.
– Czujesz się samotna, Gio? – spytał Kiro.
– Bardzo – odparł żałosny głosik.
Wymienili pytające spojrzenia i jednocześnie kiwnęli głowami.
– Przybędziemy – obiecał Kiro. – Przybędziemy tak prędko, jak tylko będziemy mogli.
– O, tak, dziękuję – westchnienie ulgi Gii słychać było nawet u nich w odbiorniku.
Zdecydowali, że prześpią się kilka godzin, by potem jak najszybciej przelecieć do Chin na pomoc Gii.
W Chinach zakończono już rozpylanie eliksiru, nie mieli więc czego się obawiać ze strony tamtejszych władz. Nie bardzo jednak się orientowali, jak poza tym wygląda sytuacja w tym kraju.
– Co zrobimy z Lisą? I z naszym więźniem? – spytał Sardor.
Lenore! Całkiem o niej zapomnieli. Sardor przyprowadził ją ze swojej gondoli, gdzie zamknęli ją w komórce, skutą, z rękami w kajdankach.
Upokorzona Lenore nie kryła wściekłości, gdy podeszła do zastawionego stołu. Wyglądała bardzo nieporządnie, lecz to nie było przecież jej winą. Ponieważ dużo wiedziała, postanowili w końcu, że zabiorą ją ze sobą, wciąż jako więźnia.
Lenore musiała jeść w kajdankach po tym, jak próbowała rzucić się na Sol, która chciała przysunąć jej chleb. Koszyk z pieczywem poszybował do sufitu. Kiedy jednak Lenore zobaczyła dookoła siebie tylko gniewne spojrzenia, uspokoiła się przynajmniej na zewnątrz. Teraz z kolei znów zaczęła się wdzięczyć do mężczyzn, zwłaszcza do Farona. Sol i Indry ostentacyjnie nie zauważała, a Lisę od samego początku traktowała jak powietrze.
Ani razu nie spytała o Talornina, a oni także nie przejmowali się jego losem.
5
Chociaż wysłannicy Królestwa Światła nie zauważyli, co się stało z Maszyną Śmierci, zauważył to Talornin.
Nie widział wprawdzie, jak samolot ląduje, bo w tym czasie wciąż leżał nieprzytomny w zaklętej twierdzy, która tak naprawdę nie istniała.
Lecz gdy z mozołem wędrował w dół po nierównych zboczach, a noc miała się już ku końcowi, w mocnym blasku księżyca spostrzegł, że w dole coś błyszczy.
Stał przez chwilę, niczym straszna zjawa z otchłani upiorów, i nie był w stanie opanować zaskoczenia. Nie widział zbyt dobrze, oczy miał słabe, a raczej były to jedynie puste oczodoły, więc tym bardziej nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Czy to nie Maszyna Śmierci tam stoi?