Wszyscy uznali to za znakomity pomysł. Ram i Indra nie wybierali się wraz z nimi do Chin, musieli bowiem kontynuować swoją „działalność misyjną” – rozpylanie eliksiru, ale Maszynę Śmierci koniecznie chcieli zobaczyć.
Wszyscy tego chcieli, być może z wyjątkiem Lenore i Lisy, lecz ich nikt nie pytał o zdanie.
Talornin dostrzegł gondolę krążącą wokół Maszyny Śmierci i natychmiast schował się w krzakach między drzewami.
Do diabła! Musi dotrzeć do samolotu pierwszy, bo przecież istnieje niebezpieczeństwo, że pilot tej gondoli powróci! Talornin przyspieszył marsz i wreszcie znalazł się na jako tako płaskiej ziemi. Jeszcze tylko kawałek i…
Ach, nie, ta gondola wraca, w dodatku nie sama! Aż pięć tych przeklętych pojazdów unosiło się w powietrzu, i to akurat teraz, kiedy od samolotu dzieliła go jedynie polana. Nie, oni nie mogą mu odebrać jego śmiercionośnej maszyny, przecież ona tak bardzo jest mu potrzebna. Musi wrócić do bazy i…
Wylądowali.
Opuścili gondole. Ilu ich właściwie jest?
To ci idioci z grupy Poszukiwaczy Przygód. Spostrzegł Rama i Indrę. O, to będzie prawdziwa przyjemność skończyć z nimi. I Faron. Faron zajął jego miejsce w Królestwie Światła. Jest jeszcze paru Strażników, ale oni to żadna przeszkoda!
Ale zjawiła się również Sol. Talornin poczuł nieprzyjemne pieczenie w żołądku. To mu się ani trochę nie podobało.
Jeszcze parę osób, ale one zupełnie się nie liczą. Na pewno bez trudu uda mu się je zastrzelić.
Dziewczyna, która ledwie trzyma się na nogach. Syn Strażnika Góry musi ją prawie nieść.
I Lenore? Skuta kajdankami? Ach, doprawdy!
Przeszli za samolot. Musi poczekać, aż znów wyjdą. Okazał się nie dość szybki, tak bardzo go zdziwiła i rozgniewała cała ta scena.
Sztywnymi rękami wyciągnął gazowy pistolet.
To Kirowi przypadł w udziale zaszczyt zbadania instrumentów w Maszynie Śmierci. Pozostali oglądali ją bardziej pobieżnie.
– Dużo tu miejsca – skonstatował Faron. – Jak sądzisz, Kiro, zdołasz nią manewrować?
– Powinno się udać. To doprawdy imponująca maszyna, tylko stanowczo za dużo w niej broni.
– Broń zniszczymy. Czy ten samolot jest szybszy od gondoli?
– O wiele szybszy, wprost trudno je porównywać.
– Zawiezie nas do Chin?
– Bez kłopotu. Nie potrzebuje paliwa.
– Doskonale. Wobec tego wybieramy tych, którzy się tam wyprawią. Oczywiście Kiro, no i ja sam.
Co do tego Faron nie miał najmniejszych wątpliwości, musi pojechać.
Podjął:
– Niestety, musimy zabrać również Lenore, potrzebujemy jej informacji o tym, gdzie mogą znajdować się zaginieni. Obecność Sol jest zawsze konieczna. Czy zostało miejsce dla kogoś jeszcze, Sardorze?
Armas zawołał z zewnątrz:
– Ja też muszę jechać!
– Ach, tak? A to dlaczego? – zdziwił się Faron.
– Ponieważ…
Nie, nie mógł powiedzieć, że Berengaria czeka, aż on przybędzie jej na ratunek. Przecież tylko on o tym wiedział.
Przeczuwał, że w przeciwnym razie czeka go marny los: będzie musiał zajmować się Lisą przez całą wieczność. Spróbował niewinnego podstępu:
– Ale czy ty, Faronie, nie obiecałeś Libuszy, że zajmiesz się Lisą? A teraz chcesz ją opuścić. Czy ona nie powinna jak najprędzej trafić do Marca?
Faron zacisnął szczęki.
– Masz rację, wobec tego ona też pojedzie z nami!
Jeśli Armas przypuszczał, że w ten sposób otrzyma bezpłatną miejscówkę, to na pewno bardzo się rozczarował. Nikt nie prosił już o jego pomoc w opiece nad Lisą.
– Faronie, nie możecie ciągnąć ze sobą tylu zbędnych osób – zaprotestowała Indra. – I Lisa, i Lenore, na co wam to? Przypuszczam, że nie uda wam się wydusić z Lenore ani słowa, ona jest więc niepotrzebna. Zabierz raczej ze sobą… Co to było?
Zaczęli właśnie okrążać Maszynę Śmierci, by przejść na jej drugą stronę, gdy nagle dostrzegli lekkie poruszenie wśród drzew.
– To pewnie jakiś ciekawski wędrowiec zapuścił się do lasu – stwierdził Ram. – Lepiej, żebyśmy jak najprędzej stąd wyruszyli.
– Nie! – zawołała Sol. – To było coś strasznego! Coś nieludzkiego…
Istota wolno poruszała się wzdłuż skraju lasu między drzewami. Momentami stawała się widoczna.
– To coś jest tam!
– Nie, ale…
– Ach, do pioruna!
Przez moment ukazała się wyraźniej.
Niejednemu ścisnęło się w brzuchu.
Istota zaraz zniknęła im z oczu.
– Co to mogło być? – jęknął Nim. – To przypominało… to niczego nie przypominało!
– Człowiek z minionych czasów? – zastanawiała się Indra. – Jakie to okropne, czy on był żywy?
– Mam wrażenie, że widziałem jakąś olbrzymią postać w za małej, za ciasnej zbroi – odparł Kiro. – Ale czy był żywy? Nie, to niemożliwe, z taką twarzą?
– A więc upiór? – spytał Armas lekko drżącym głosem.
Zapamiętali niemal zupełnie łysą czaszkę, z której zwisały jedynie rzadkie żółtawoszare kępki włosów, pamiętali puste oczodoły, które mimo wszystko zdawały się widzieć, i zęby szczerzące się spod odpadających płatów skóry.
Potem zaś dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie, i to tak błyskawicznie, że nie zdążyli zarejestrować, co się stało, zanim było już za późno.
Tuż koło ucha Farona przemknęła kula. Na szczęście strzelec okazał się tak niezdarny, że nie zdołał wcelować w żadnego z ludzi ani też w żadną z gondoli. Pocisk więc ze świstem przeleciał przez całą polanę i nie czyniąc żadnej szkody, upadł na ziemię w lesie po przeciwnej stronie polany.
– Ten odgłos… – powiedział Sardor. – Czy to może być…
– Gazowy pistolet Talornina? – z niedowierzaniem dokończył Faron.
– To niemożliwe.
W tym samym czasie ktoś zauważył, że Lisie udało się uciec. Zorientowała się widać, że nikt na nią nie patrzy, i na chwiejnych nogach z prędkością, na jaką było ją stać, ruszyła do lasu.
– Liso! – wrzasnął Armas. – Uważaj!
Budzący wstręt upiór, czy co też to było, dawno już zniknął im z oczu. Słyszeli jednak jego stąpanie pomiędzy drzewami, najwyraźniej chciał odciąć drogę uciekającej dziewczynie.
Wszyscy zaczęli nawoływać Lisę, zachęcając ją do powrotu.
Było już jednak za późno: Usłyszeli, że Lisa krzyczy ze strachu.
A potem rozległ się wrzask, głuchy i okropny:
– Zatrzymajcie się! Już ją mam! Oddajcie mi Maszynę Śmierci, a jeśli się ruszycie, ona połknie wirusa!
– To naprawdę Talornin – szepnął Faron zaszokowany. – Mówi naszym językiem.
No tak, obaj byli Obcymi, choć jedynie Faron miał w żyłach czystą krew.
– Jesteśmy za daleko, co możemy zrobić? – jęknął Ram, bojąc się o życie Lisy.
– Nie wiem. On ma wszystkie atuty po swojej stronie.
– Przeklęta dziewucha! – prychnęła Sol. – Armasie, co ty wyprawiasz?
Wszyscy ze zdumieniem popatrzyli na chłopaka.
Armasa zaś ogarnął palący gniew. A w takich stanach jego niezwykłe zdolności ujawniały się najmocniej.
Obliczył odległość dzielącą go od Talornina i Lisy i zorientował się, że stoją w pobliżu skalnej ściany. Dostrzegł także półkę kilka metrów powyżej.
Armas namierzył się i bez najmniejszych problemów skoczył prosto na nią. Jego ojciec Strażnik Góry nigdy nie miał okazji zobaczyć, jak syn demonstruje tę bardzo osobliwą umiejętność, słyszał o niej tylko i nie bardzo chciało mu się w to wszystko wierzyć.
Szkoda, że nie był teraz świadkiem wyczynu syna!
Armas ze skalnej półki miał niemal w prostej linii widok na Talornina. A Talornin wolno kręcił głową, najpewniej zadając sobie pytanie, co to takiego przefrunęło ponad nim.