W głowie Armasa wirowały myśli o wodnym potworze, którego obezwładniły pistolety Poszukiwaczy Przygód. Wobec tego, uznał, tę przerażającą istotę również powinno dać się unieszkodliwić.
Gdybyż tylko Lisa nie krzyczała tak strasznie przez cały czas. Potworna istota musiała przytrzymywać ją obiema rękami, a nie miała już trzeciej, żeby zakryć dziewczynie usta.
Ani czwartej, którą mogłaby wyciągnąć pojemnik z wirusem…
Armas wycelował i strzelił. Z cichym plaśnięciem obezwładniający nabój trafił w porośniętą rzadkim włosem czaszkę „rycerza”.
Talornin uderzył w krzyk ze strachu i wściekłości. Puścił Lisę i zrobił kilka chwiejnych kroków, pragnąc uciec z tego miejsca.
Armas nie zajmował się nim dłużej. Czym prędzej zeskoczył na dół i pociągnął Lisę za sobą.
– I co ci z tego przyszło? – syknął do niej.
Dziewczyna była zbyt sparaliżowana lękiem i zaskoczona bohaterskim czynem Armasa, by stawiać jakikolwiek opór. Dała się bez sprzeciwów pociągnąć ku sprzymierzeńcom z Królestwa Światła.
Armasa obsypano pochwałami.
– A co z Talorninem? Zdołałeś go obezwładnić? – dopytywał się Faron.
– Trochę, ale wydaje mi się, że niewystarczająco. Sądzę, że zdołał uciec. Trafiłem go w głowę, a z niej niewiele już zostało.
– Odlatujcie stąd czym prędzej! – ponaglał Ram. – Natychmiast wyruszajcie. My z Indrą zajmiemy się Talorninem.
– Sami sobie z nim nie poradzicie – przestrzegł Faron. – Sol, ty zostaniesz. Tylko ty jesteś w stanie go pokonać. Żałuję, bo bardzo chciałbym zabrać cię ze sobą. Sardorze, ty także zostaniesz, żeby pomóc Sol.
Wtrącił się Armas:
– Rozumiecie chyba, co się stało z Talorninem? – spytał i zaraz sam odpowiedział: – Musiał się napić wody z amfory.
– Oczywiście – stuknęła się w głowę Sol. – Jesteś prawdziwym geniuszem, Armasie.
– Tak, tak, wiem o tym – uśmiechnął się chłopak, którego od czasu do czasu podejrzewali o brak poczucia humoru. Najwyraźniej jednak je miał. – A ponieważ Talornin znajdował się w twierdzy, uległ przemianie odpowiedniej do otoczenia. Bogowie jedni wiedzą, jakiż to średniowieczny wojak był przed nim właścicielem tej zbroi. Ale wodnego demona udało się obezwładnić, pomyślałem więc, że z nim również się to uda… Powinienem był lepiej wcelować.
– Zrobiłeś jedyną słuszną rzecz – pocieszył go Faron. – Wsiadajcie już teraz do maszyny. A wy, kiedy już się uporacie ze wszystkim tutaj, zabierzcie gondole do bazy. My też tam przylecimy.
– Z Mórim i Berengarią – dodał Armas, z trudem skrywający dumę.
Kiro mocno uściskał Sol, prosząc, by była ostrożna.
Wsiedli potem do Maszyny Śmierci wszyscy, którzy mieli nią polecieć: Kiro jako pilot, Faron, Armas (liczył na to, że Faron nie zauważy, iż się tam przekradł) i Nim. A także osoby, których nie pytano o zdanie: Lisa i Lenore. We wnętrzu pojazdu zrobiło się bardzo ciasno.
Maszyna wzniosła się nad ziemią, z początku dość nierównym lotem, kołyszącym, ale Kiro już wkrótce odzyskał nad nią pełną kontrolę.
Talornin patrzył, jak samolot znika z prędkością rakiety. Wędrując przez las, nie posiadał się z wściekłości, nie odchodził jednak za daleko. Ratunek mogła dla niego stanowić gondola, jeśli tylko uda mu się wyprowadzić w pole tych nieinteligentnych młodych ludzi, którzy tu zostali.
6
Mała delikatna Gia z niepokojem patrzyła na wuja Marca, który z zamkniętymi oczami siedział tuż obok na podłodze pagody niczym kamienny posąg.
Wiedziała, że nie powinna go budzić. Ale Marco znajdował się w stanie transu już niewiarygodnie długo. Gia bardzo zgłodniała i przypuszczała, że on także. A jeśli umrze z głodu?
Najostrożniej jak umiała, wyciągnęła trochę jedzenia i picia z podręcznej lodówki, którą ze sobą zabrali. Wyprawa po prowiant do gondoli nie należała do najprzyjemniejszych, od ziemi Gię dzieliła przepaść, a po wąskiej skale nie bardzo było jak stąpać, bała się też spoglądać na rzekę płynącą głęboko w dole.
Próbowała jeść bezszelestnie, lecz i tak wydawało jej się, że Marco musi słyszeć jej mlaskanie bez względu na to, jak ostrożnie gryzła i jak bardzo się starała zamykać usta. W butelce chlupnęło, gdy odrywała ją od warg, i bardzo ją to przestraszyło, ale on nawet nie drgnął.
Czy może włożyć mu do ust kawałek chleba?
Nie, oczywiście, że nie.
Ale tak bardzo się o niego bała.
Jakież on ma piękne usta!
Patrzenie na księcia sprawiało jej wprost boską przyjemność.
Gia znała wuja Marca przez całe swoje krótkie życie i właściwie nigdy dotychczas nie zastanawiała się nad jego wyglądem. Prawdę mówiąc, był pierwszą osobą, jaką ujrzała, gdy przyszła na świat i po raz pierwszy w życiu otworzyła oczy.
Potem… Marco wyjechał i bardzo długo nie wracał.
Dopiero gdy znów się z nim spotkała, zrozumiała, jak bardzo za nim tęskniła. Jego widok wypełnił ją spokojem i radością. Niepokój, jaki odczuwała podczas jego nieobecności, stał się nagle ze wszech miar zrozumiały. Marco zawsze stanowił opokę w jej dość pogmatwanym życiu. Pogmatwanym dlatego, że nie bardzo wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Żyła wśród ludzi, lecz dorastała prędko jak elf. Znała las i przyrodę tak dobrze, jakby stanowiła jej część, lecz od matki uczyła się o świecie ludzi. Oczywiście była przede wszystkim człowiekiem, lecz dziedzictwo po ojcu dominowało w niej pod tak wieloma względami. Wszystko to razem było ogromnie trudne.
Gia z powrotem spakowała jedzenie. Nie miała śmiałości wracać do gondoli z torbą. Bała się, że góra pęknie na pół, jeśli tylko się ruszy.
Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie tego dnia, kiedy Marco wrócił. Spotkała go w lesie, koło domku babci. Nie poznał jej wtedy, a jej wielką przyjemność sprawiło drażnienie się z nim.
Gdy jednak zrozumiał, kim była, wyglądał na dziwnie rozczarowanego. Radość w jego oczach jakby przygasła, wydawał się wręcz smutny. Czyżby dlatego, że okazała się Gwiazdeczką?
To nie było ani trochę miłe.
Gia znajdowała się w trudnym okresie przełomu. Jej dzieciństwo i pierwsza młodość przeminęły stanowczo zbyt szybko, nie potrafiła jakby za sobą nadążyć.
O tym rozmawiała już z Markiem, o tym, że zaczęła rozglądać się za chłopcami, czując się zarazem nieprzyjemnie dziecinna.
Odkąd dorosła, miała problemy z nazywaniem go wujem. Matka chciała, by nadal tak się do niego zwracała, ale dziewczynie wydawało się to niestosowne.
Marco się poruszył, Gia popatrzyła na niego z uwagą.
– Co ty powiedziałaś, Gia? „Mam wrażenie, jakby przestał być wujem”?
Dziewczyna zaczerwieniła się ze zmieszania.
– Tak powiedziałam? Na głos? – Zdradziła się przy tym, że naprawdę o tym myślała, i chcąc odwrócić uwagę od siebie, dodała prędko: – Masz ochotę na kanapkę?
– O, tak, bardzo dziękuję. A kto taki przestał już być wujem?
– A, mówiłam coś przez sen – odparła beztrosko. – Prawdopodobnie jakaś postać ze snu. Proszę, tu jest twoja butelka.
Marco posilał się w milczeniu. Kiedy skończył jeść, Gia spytała, jak mu się powiodło przekazywanie myśli.
– To ogromnie trudna sprawa – wyjaśnił. – Nie mogę bowiem nawiązać bezpośredniego kontaktu z Mórim i rozmowa musi się odbywać za pośrednictwem Dolga, który krąży w pobliżu i jest w stanie lepiej wychwycić sygnały ojca. Ale to wszystko jest takie niewyraźne. Muszę zaraz do tego wrócić, potrzebna mi tylko była chwila przerwy.
– Bardzo dobrze, że zrobiłeś sobie tę przerwę. Trochę się tu czuję samotna. Jakbym siedziała na rozchwianym piedestale. To właściwie okropne.