– ”Pracujcie z radością” – perfidnie mruknął Clipton. – To dewiza generała Yamashita.
– I to wcale nie jest takie głupie, Clipton. Nie powinniśmy wahać się w przyjęciu maksymy wroga, jeśli jest słuszna… Gdyby nie było tu żadnej pracy, wynalazłbym ją dla nich! Ale właśnie mamy most.
Clipton nie znalazł słów na wyrażenie tego, co czuł, i zadowolił się tym, że bezmyślnie powtórzył:
– Tak, mamy most.
Żołnierze angielscy byli już zresztą sami znudzeni postawą i postępowaniem, które raziły ich instynktowną skłonność do uczciwej pracy. Zanim jeszcze wdał się w to pułkownik, sabotaż stał się dla wielu męczącym obowiązkiem, a byli i tacy, co nie czekali na jego rozkazy, aby sił swoich i narzędzi użyć z pożytkiem. Jego nowa polityka przyniosła im moralną ulgę.
Ponieważ żołnierz japoński jest także z natury zdyscyplinowany i pracowity, ponieważ, z drugiej strony, Saito zagroził swym ludziom, że pościna im głowy, jeśli nie okażą się lepszymi pracownikami od jeńców, dwa odcinki drogi zostały szybko ukończone. Zbudowano baraki nowego obozu i oddano je do użytku. Mniej więcej w tym samym czasie Reeves wykończył swój plan i przedłożył go majorowi Hughes. Tak więc i major został wreszcie włączony w akcję i miał pokazać, co potrafi. Dzięki swym zdolnościom organizacyjnym, swej znajomości ludzi i doświadczeniu w najbardziej wydajnym wykorzystywaniu siły roboczej ten przemysłowiec już w pierwszych dniach osiągnął poważne rezultaty.
Pierwszą troską Hughesa było podzielenie ludzi na poszczególne grupy i przydzielenie każdej z nich specjalnego zadania: jedna ścinała drzewa, druga dokonywała pierwszej, pobieżnej obróbki pni, trzecia ociosywała belki, inna, najliczniejsza, wbijała pale, a jeszcze inna zajęta była przy budowie konstrukcji górnej i nawierzchni. Pewne grupy – zdaniem Hughesa nie najmniej ważne – specjalizowały się w różnego rodzaju pracach, jak na przykład stawianie rusztowań, transport materiałów, ostrzenie narzędzi; pracach bez wątpienia pomocniczych, drugoplanowych, którym jednakże zachodnia przezorność poświęca – nie bez słuszności – równie wiele uwagi co pracom bezpośrednio związanym z budową.
Te zarządzenia były słuszne i okazały się skuteczne, jak to dzieje się zawsze, ilekroć nie doprowadza się ich do przesady. Gdy przygotowano już partię pali i wzniesiono pierwsze rusztowania, Hughes rzucił do akcji swoją drużynę „filarową”. Miała ona do wykonania najcięższe i najbardziej niewdzięczne zadanie z całego przedsięwzięcia. Nowi budowniczowie mostu, pozbawieni cennej pomocy urządzeń mechanicznych, musieli ograniczyć się tutaj do zastosowania tych samych metod co Japończycy, to znaczy uderzać w głowice pali jakimś dużym ciężarem i powtarzać tę czynność tak długo, aż pale zostaną solidnie wbite w dno rzeki. Kafar spadał z wysokości ośmiu do dziesięciu stóp, potem musiało się go na nowo ciągnąć w górę przy pomocy całego systemu lin i kół, potem znów spadał – i tak bez końca. Za każdym uderzeniem pal zagłębiał się o maleńki ułamek cala, ponieważ grunt był bardzo twardy. Była to praca niezwykle męcząca i doprowadzająca do rozpaczy. Wydawało się, że nie postępuje naprzód, a widok prawie nagich ludzi, ciągnących za linę, nieodparcie przywodził na myśl ponurą atmosferę niewolnictwa. Komendantem tej drużyny Hughes mianował jednego z najlepszych poruczników, Harpera, człowieka energicznego, który nie miał sobie równego w zachęcaniu jeńców przez nadawanie rytmu ich pracy swym dźwięcznym głosem. Dzięki jego zapałowi ta katorżnicza praca wykonywana była z entuzjazmem. Wkrótce przed zdumionymi oczyma Japończyków wyrosły cztery równoległe rzędy filarów, kierując się ku lewemu brzegowi.
Clipton zastanawiał się przez moment, czy wbicie pierwszego pala nie zostanie uczczone jakąś ceremonią, ale skończyło się tylko na kilku prostych, symbolicznych gestach. Pułkownik Nicholson ograniczył się do tego, że sam chwycił za powróz od kafara – i dla przykładu – ciągnął go z zapałem przez dziesięć uderzeń młota.
Gdy prace drużyny wbijającej słupy były już wystarczająco zaawansowane, Hughes włączył do akcji żołnierzy przeznaczonych do budowy konstrukcji górnej. Po tych przyszła kolej na innych, którzy mieli układać nawierzchnię z szerokimi torami, jezdnią i chodnikiem oraz budować poręcze. Rozmaite inne czynności zostały tak skoordynowane, że od tej pory praca postępowała z matematyczną regularnością.
Człowiek mało wrażliwy na szczegóły konkretnych poczynań, a lubujący się w uogólnieniach, mógł widzieć w rosnącym moście organiczny proces syntezy naturalnej. Takie właśnie wrażenie odnosił pułkownik Nicholson. Pełnym zadowolenia wzrokiem śledził stopniowe ucieleśnianie się dzieła, z łatwością pomijając cały balast podstawowych prac. Interesował go tylko wynik ostateczny.
Z tego samego punktu widzenia patrzył na most czasem i Reeves. Patrzył z podziwem, jak most rósł w górę i równocześnie wydłużał się poprzez rzekę, osiągając prawie w mgnieniu oka całą przewidzianą szerokość, jak przy pomocy tych trzech wymiarów nadawał konkretny kształt jego pracy twórczej, realizując w czarodziejski sposób u stóp dzikich gór Syjamu zapładniającą moc jego koncepcji i poszukiwań.
Także i Saito poddał się magii tego cudu, który dokonywał się każdego dnia. Wbrew wysiłkom udało mu się tylko w części ukryć zdumienie i podziw.
Co do Cliptona, przekonał się on definitywnie, jak dalece był naiwny, i z pokorą ocenił śmieszność ironicznej postawy, z jaką przyjął zastosowanie nowoczesnych metod przemysłowych przy budowie mostu na rzece Kwai.
Most, z dnia na dzień większy i piękniejszy, sięgał już wkrótce środka rzeki Kwai, a nawet go minął. Stało się więc jasne dla wszystkich, że zostanie ukończony przed terminem naznaczonym przez naczelne dowództwo japońskie i że w żadnym wypadku nie opóźni triumfalnego marszu armii zdobywców.
CZĘŚĆ TRZECIA
I
Joyce jednym haustem opróżnił podaną szklankę alkoholu. Trudna wyprawa niezbyt się na nim odbiła. Był jeszcze dość rześki, a oczy mu błyszczały. Uparł się, by podać im najważniejsze wyniki swej misji, zanim pozbędzie się dziwacznego stroju syjamskiego, w którym Shears i Warden ledwie go poznali.
– Rzecz jest do zrobienia, Sir, jestem tego pewien. Trudna, nie należy się łudzić, ale możliwa i bez wątpienia się opłaci. Las jest gęsty. Rzeka szeroka. Most biegnie nad przepaścią. Brzegi są strome. Wykolejony pociąg można by usunąć tylko przy użyciu ciężkiego sprzętu.
– Niech pan zacznie od początku – powiedział Shears. – a może woli pan najpierw wziąć prysznic?
– Nie jestem zmęczony, Sir.
– Niech go pan zostawi – mruknął Warden. – Nie widzi pan, że więcej mu potrzeba rozmowy niż odpoczynku?
Shears uśmiechnął się. Było widoczne, że Joyce równie gorąco pragnie złożyć swój raport jak on go wysłuchać. Usadowili się, najwygodniej jak było można, przed mapą. Warden, zawsze przewidujący, wręczył koledze drugą szklankę. W sąsiedniej izbie dwaj partyzanci syjamscy, którzy służyli młodemu człowiekowi za przewodników, przykucnęli na ziemi w otoczeniu kilku mieszkańców wioski. Zaczęli opowiadać szeptem o wyprawie i robić pochlebne uwagi na temat postępowania białego człowieka, któremu towarzyszyli.
– Wyprawa była trochę męcząca, Sir – zaczął Joyce. – Trzy noce marszu przez dżunglę, i to jakimi drogami! Ale partyzanci byli cudowni. Zaprowadzili mnie, tak jak przyrzekli, na szczyt góry, na lewym brzegu, skąd widać całą dolinę, obóz i most. Doskonały punkt obserwacyjny.