Выбрать главу

Miał teraz do zakomunikowania takie mnóstwo informacji, że nie przestrzegał już logicznego porządku w swym opowiadaniu. Shears dał mu mówić na jego sposób i nie przerywał ani słowem. Gdy skończy, będzie dość czasu na postawienie ścisłych pytań.

– Górna konstrukcja składa się z sieci belek podłużnych i poprzecznych i wygląda na znakomicie przemyślaną. Belki są dobrze ociosane i dopasowane. Widziałem przez lornetkę szczegóły wiązań… To wyjątkowo staranna robota, Sir… I solidna, nie ma co ukrywać. Tu nie chodzi już teraz o potrzaskanie paru kawałków drzewa. Zastanawiałem się tam na miejscu, Sir, nad najskuteczniejszym, a zarazem najprostszym sposobem. Myślę, że musimy zaatakować od słupów. W wodzie, a raczej pod wodą. Woda jest brudna. Nie będzie widać ładunków. W ten sposób cały most od razu wyleci w powietrze.

– Cztery rzędy słupów – przerwał Shears w zamyśleniu. – To nie byle jaka robota. Czemuż, do diabła, nie mogli zbudować tego mostu tak, jak to zwykle robią?

– Jaki jest odstęp między słupami tego samego rzędu? – spytał Warden, który lubił dokładność.

– Dziesięć stóp.

Shears i Warden przeprowadzili w milczeniu to samo obliczenie.

– Przyjmijmy, dla wszelkiej pewności, długość sześćdziesięciu stóp – rzekł Warden. – To znaczy sześć słupów w każdym rzędzie, a zatem dwadzieścia cztery słupy do „obrobienia”. Zajmie to dużo czasu.

– Można to zrobić w ciągu jednej nocy, Sir, jestem tego pewien. Pod mostem można pracować spokojnie. Jest tak szeroki, że można się pod nim zupełnie schować. Plusk wody o filary głuszy wszystkie inne odgłosy. Wiem o tym…

– Skąd może pan wiedzieć, co się. dzieje pod mostom? – spytał Shears patrząc na niego z zaciekawieniem.

– Chwileczkę, Sir, nie powiedziałem panu jeszcze wszystkiego. Ja tam byłem.

– Był pan tam?

– Musiałem, Sir. Mówił mi pan, żebym się nie zbliżał do mostu, ale musiałem to zrobić, aby zdobyć pewne ważne informacje. Z punktu obserwacyjnego zszedłem drugim stokiem wzgórza w stronę rzeki. Sądziłem, że nie wolno mi zmarnować takiej okazji, Sir… Syjamczycy prowadzili mnie po śladach dzików. Trzeba było iść na czworakach.

– Ile czasu panu to zabrało? – spytał Shears.

– Około trzech godzin, Sir. Wyruszyliśmy pod wieczór. Chciałem być na miejscu w nocy. To było ryzykowne, oczywiście, ale chciałem sam zobaczyć…

– Nieźle jest czasem rozumieć instrukcje nieco szerzej – powiedział „Number one” zerknąwszy na War den a. – Udało się panu, prawda? To już jest coś.

– Nie zauważyli mnie, Sir. Dotarliśmy do rzeki, mniej więcej o ćwierć mili powyżej mostu. Leży tam niestety mała, odosobniona wioska krajowców. Ale wszyscy spali. Odesłałem przewodników. Chciałem być sam na tym rozpoznaniu. Wszedłem do wody i dałem się nieść z prąciem.

– Noc była jasna? – spytał Warden.

– Dosyć. Nie było księżyca, ale nie było też chmur. Most jest bardzo wysoki. Nie mogą nic spostrzec…

– Idźmy po kolei – powiedział Shears. – Jak się pan dostał do mostu?

– Płynąłem na plecach, Sir. Byłem całkiem zanurzony, z wyjątkiem ust. Nade mną…

– Mój Boże, Shears – mruknął Warden – mógłby pan pomyśleć trochę, o mnie przy podobnych zadaniach.

– Sądzę, że następnym razem pomyślę przede wszystkim o sobie – mruknął Shears.

Joyce opowiadając przeżywał na nowo całą scenę tak intensywnie, że dwaj jego towarzysze dali się ponieść entuzjazmowi i naprawdę żałowali, że ich ominęła ta przyjemność.

Było to właśnie w dzień przybycia do punktu obserwacyjnego, po trzech nocach wyczerpującego marszu, gdy nagle zdecydował się, że zaryzykuje tę wyprawę. Nie mógł dłużej czekać. Skoro zobaczył, że most jest tak blisko, niemal w zasięgu ręki, musiał dotknąć go palcem.

Wyciągnięty w wodzie, nie rozróżniał żadnego szczegółu na brzegach, zaledwie zdając sobie sprawę, ze unosi go niewyczuwalny prąd. Jako jedyny punkt orientacyjny miał przed sobą długą, poziomą linię mostu. Czarno odznaczała się na niebie. W miarę zbliżania wydłużała się, wznosząc się ku zenitowi, podczas gdy gwiazdy nad jego głową śpieszyły, by się w niej zatracić.

Ciemność pod mostem była niemal zupełna. Przebywał tam długo, bez ruchu, przywarty do słupa, w zimnej wodzie, która nie uśmierzała jego gorączki. Stopniowo zaczął przebijać wzrokiem mrok, dostrzegając w nim bez zdumienia dziwaczny las, złożony z gładkich pali wynurzających się z wirów. Ten widok mostu był mu równie dobrze znany.

– Rzecz jest do zrobienia, Sir, jestem tego pewien. Najlepiej przewieźć ładunki na lekkiej tratwie. Tratwa będzie niewidoczna. A ludzie będą w wodzie. Pod mostem jest spokojnie. Prąd nie jest na tyle silny, żeby przeszkodził w pływaniu od jednego słupa do drugiego. W razie potrzeby można się przywiązać, żeby się nie dać unieść… Ja przepłynąłem całą długość. Zmierzyłem szerokość pali, Sir. Nie są zbyt grube. Niewielki ładunek wystarczy… pod wodą… Woda jest brudna, Sir.

– Trzeba by umieścić ładunek dość głęboko – powiedział Warden. – w dniu akcji woda może być czysta.

Joyce przeprowadził próbę wszystkich koniecznych czynności. Ponad dwie godziny badał filary dokonując ich pomiarów przy pomocy sznurka, obliczając odstępy między nimi, wybierając te, których zniszczenie spowoduje najbardziej tragiczną katastrofę, i wbijając sobie w pamięć wszelkie szczegóły, przydatne do przygotowania właściwej akcji. Dwa razy usłyszał ciężkie kroki wysoko ponad głową. Strażnik japoński przechadzał się po moście. Joyce skulił się przy filarze i czekał. Strażnik niedbale omiótł rzekę elektryczną latarką.

– Niebezpieczeństwo grozi przy dopływaniu do celu, Sir, jeśli zaświecą lampę. Ale skoro się raz znajdziemy pod mostem, usłyszymy z daleka, jak nadchodzą. Stuk kroków odbija się od wody. Jest mnóstwo czasu, żeby dostać sic; do któregoś z wewnętrznych rzędów.

– Czy rzeka jest głęboka? – spytał Shears.

– Ponad dwa metry, Sir. Nurkowałem.

– Jaki jest pański plan przeprowadzenia akcji?

– Nie sądzę, Sir, żeby można było marzyć o odpaleniu samoczynnym, wywołanym przejazdem pociągu. Nie moglibyśmy ukryć kabli. Wszystko musi się znajdować pod wodą, Sir… Długi kabel zatopiony na dnie rzeki. Koniec wyciągnięty na brzeg, ukryty w krzakach… na prawym brzegu, Sir. Odkryłem idealne miejsce. Skrawek dziewiczej dżungli, gdzie człowiek może się ukryć i czekać. Stamtąd jest też dobry widok na most poprzez wyłom wśród drzew.

– Dlaczego na prawym brzegu? – przerwał Shears marszcząc brwi. – o ile wiem, na tym brzegu znajduje się obóz. Dlaczego nie na brzegu przeciwnym, na którym, jak pan sam mówił, jest wzgórze pokryte gęstymi zaroślami, które powinny stanowić naturalną osłonę odwrotu.

– To prawda, Sir. Ale proszę jeszcze raz spojrzeć na ten szkic. Za mostem w dół tor zrobiwszy wielki łuk okrąża właśnie tę górę i biegnie wzdłuż rzeki. Między wodą a torem dżungla jest wycięta, teren ogołocony z zarośli. Za dnia człowiek nie może się tam ukryć. Musiałby po drugiej stronie nasypu cofnąć się bardzo do tyłu, aż do stoku wzgórza. Zbyt długi kabel, Sir, przecinający tor, niemożliwy jest do ukrycia, chyba żeby poświęcić temu wiele pracy.

– Nie bardzo mi się to podoba – oświadczył „Number one”. – a dlaczego nie na lewym brzegu, ale powyżej mostu?

– Nie można się wydostać z wody na brzeg, Sir; to urwista skała. A jeszcze dalej znajduje się wioska krajowców. Poszedłem zobaczyć. Jeszcze raz przepłynąłem rzekę, i przeciąłem tor. Zatoczyłem koło, żeby zostać na osłoniętym terenie, i wróciłem powyżej mostu. To niemożliwe, Sir. Jedyne odpowiednie miejsce znajduje się na prawym brzegu.