Warden jest przekonany, że uda mu się przeprowadzić całą operację zupełnie bezpiecznie. Na tym brzegu nie ma ani śladu nieprzyjaciela. W tym odosobnionym zakątku Japończycy zażywali tak zupełnego spokoju, że zatracili całą czujność. O tej godzinie wszyscy żołnierze, a nawet wszyscy oficerowie leżą pewnie, pogrążeni we śnie. Warden ustawia jednak jednego z Syjamczyków na straży, a przy pomocy drugiego rozpoczyna systematyczne przygotowania.
Jego plan jest prosty, klasyczny. Jest to jedna z podstawowych operacji, której zasady wykłada się w szkole przy „Plastic & Destructions Co. Ltd.” w Kalkucie w samych początkach nauczania. Wykonanie jej nie nastręcza specjalnych trudności: z obu stron szyn należy usunąć żwir, którym podsypany jest tor, i w powstałe w ten sposób wgłębienie włożyć ładunek plastyku, tak by przylegał do spodu szyny. Moc tego materiału wybuchowego jest tak wielka, że wystarczy odpowiednio założony ładunek o wadze zaledwie jednego kilograma. Energia zawarta w tej bryłce pod działaniem detonatora wyzwala się gwałtownie w formie gazu, który osiąga prędkość wielu tysięcy metrów na sekundę. Nagły wybuch kruszy i niszczy najmocniejszą stal.
Detonator jest więc umieszczony w plastyku. (Wciśnięcie go jest równie łatwe jak przekrojenie nożem kostki masła.) Lont wybuchowy, zwany „błyskawicznym”, łączy go z cudownie prostym, małym mechanizmem, również ukrytym we wgłębieniu wydrążonym pod szyną. Urządzenie to składa się z dwóch płytek, odsuniętych od siebie silną sprężyną, z umieszczoną pomiędzy nimi spłonką. Jedna z płytek przylega do szyny, a drugą silnie przyciska się kamieniem. Sam lont zagrzebany jest w ziemi. Dwóch fachowców może założyć to urządzenie w ciągu pół godziny. Jeśli pracę wykona się starannie, pułapka jest niewidoczna.
Gdy jedno z kół lokomotywy naciska mechanizm, płytka górna przygniata płytkę dolną. Spłonka za pośrednictwem lontu powoduje działanie detonatora. Plastyk eksploduje. Z kawałka stali zostają szczątki. Pociąg wypada z szyn. Przy odrobinie szczęścia i przy nieco silniejszym ładunku lokomotywa może przewrócić się do góry kołami. Jedną z zalet tego systemu jest to, że działanie mechanizmu powoduje sam pociąg, zaś ten, kto go założył, może znajdować się w odległości kilku kilometrów; drugą – że wybuch nie może nastąpić przedwcześnie, na przykład pod naciskiem łapy zwierzęcia. Trzeba na to wielkiego ciężaru, takiego jak ciężar lokomotywy lub wagonu.
Mądry, przewidujący Warden rozumuje w ten sposób: pierwszy pociąg przybędzie z Bangkoku, od prawego brzegu, czyli, w zasadzie, wyleci w powietrze wraz z mostem i runie do rzeki. To główny cel akcji. W konsekwencji linia kolejowa przerwana, ruch wstrzymany. Japończycy z wściekłością rzucają się do naprawy szkód. Chcą to przeprowadzić możliwie najszybciej, aby przywrócić ruch i pomścić ten zamach, który jest równocześnie ciężkim ciosem wymierzonym w ich prestiż w tym kraju. Sprowadzają niezliczone drużyny robocze, pracują bez wytchnienia. Mozolą się całymi dniami, tygodniami, może nawet miesiącami. Kiedy wreszcie tor jest naprawiony, most odbudowany, przejeżdża nowy konwój. Tym razem most spełnia swoje zadanie, lecz wkrótce potem… drugi pociąg wylatuje w powietrze. Niezależnie od szkód materialnych sabotaż wpłynie bez wątpienia deprymująco na nieprzyjaciela. Warden przygotowuje nieco większy ładunek, niż jest koniecznie potrzebny, i umieszcza go tak, aby pociąg wyskoczył z szyn od strony rzeki. Jeżeli bogowie będą łaskawi, może się zdarzyć, że lokomotywa wraz z częścią wagonów przekoziołkuje do wody.
Warden szybko ukończył pierwszą część swego programu. Posiada doświadczenie w tego rodzaju pracy: ćwiczył się długo w bezszelestnym usuwaniu żwiru, w modelowaniu plastyku i w zakładaniu mechanizmu. Pracuje niemal machinalnie i z przyjemnością stwierdza, że syjamski partyzant, debiutant w tego rodzaju pracy, skutecznie mu pomaga. Jego nauka nie poszła w las. Warden profesor cieszy się z tego. Do świtu pozostaje mu jeszcze sporo czasu. Przyniósł z sobą drugie urządzenie tego samego rodzaju, lecz nieco inne. Nie waha się zainstalować go kilkaset metrów dalej, w kierunku przeciwnym do mostu. Byłoby zbrodnią nie wykorzystać takiej nocy.
Przewidujący Warden znowu się zastanawia. Po dwóch zamachach na tym samym odcinku nieprzyjaciel przeważnie ma się na baczności i przystępuje do systematycznej kontroli linii. Ale nigdy nic nie wiadomo. Czasem, przeciwnie, nie dopuszcza myśli o możliwości trzeciego zamachu, właśnie dlatego, że były już dwa. Zresztą jeśli pułapka jest dobrze zamaskowana, nie odkryje jej nawet najdokładniejsza kontrola, chyba żeby usunięto wszystek żwir. Warden zakłada swój drugi aparacik. Różni on się od pierwszego tym, że zaopatrzony jest w urządzenie, które ma urozmaicić efekty i sprawić nową niespodziankę. Urządzenie to składa się z pewnego rodzaju przekaźnika. Pierwszy pociąg nie powoduje eksplozji, lecz tylko uruchamia przekaźnik. Detonator i plastyk działają dopiero przy przejściu drugiego konwoju. Myśl przyświecająca technikowi Oddziału 316, który opracował ten delikatny system, jest jasna i racjonalny umysł Wardena potrafi ją docenić. Często po serii zamachów i po naprawieniu linii nieprzyjaciel poprzedza ważny konwój jednym lub dwoma wagonami pełnymi kamieni i ciągniętymi przez starą lokomotywę. Pierwszy pociąg przejeżdża bezpiecznie. Nieprzyjaciel jest więc pewien, że wszystko pójdzie dobrze. Uspokojony, nie zachowuje żadnych środków ostrożności, wysyła właściwy pociąg… i, masz tobie, właściwy pociąg wylatuje w powietrze!
„Nigdy nie uważać operacji za ukończoną, jeśli nie sprawiło się przeciwnikowi tylu kłopotów, ile to tylko możliwe” – oto leitmotiv „Plastic & Destructions Co. Ltd.”.,,Starajcie się zawsze mnożyć przykre niespodzianki, wynajdywać nowe pułapki, które sieją zamieszanie w szeregach nieprzyjaciela wówczas, gdy sądzi, że pozostawiono go wreszcie w spokoju” – powtarzają bezustannie zwierzchnicy towarzystwa. Warden przyjął te zasady za swoje. Gdy przygotował drugą niespodziankę i zatarł wszystkie ślady, zaczął się znowu zastanawiać, usiłując znaleźć okazję do spłatania jakiegoś nowego figla.
Na wszelki wypadek przyniósł z sobą inne pułapki. Jedna z nich, której ma kilka sztuk, składa się z pewnego rodzaju naboju osadzonego w ruchomej deszczułce, obracającej się wokół swej osi i opadającej na drugą deszczułkę, nieruchomą, w której tkwi gwóźdź. Te mechanizmy przeznaczone są przeciwko ludziom. Przykrywa się je lekką warstwą ziemi. Trudno sobie wyobrazić prostsze urządzenie. Ciężar człowieka powoduje uderzenie spłonki w gwóźdź. W ten sposób wystrzelony zostaje pocisk, który przeszywa nogę piechura albo w wypadku szczególnie pomyślnym trafia go w czoło, jeśli ten maszeruje ze spuszczoną głową. Instruktorzy szkoły specjalnej w Kalkucie zalecali rozmieszczać dużą ilość tych aparacików w sąsiedztwie „przygotowanej” linii kolejowej. Po wybuchu, gdy ci, którzy ocaleli (a tacy są zawsze), biegają jak szaleńcy na wszystkie strony, pułapki wyrzucają pociski, skoro tylko się na nie nastąpi, i powiększają panikę.
Warden chciałby zużytkować w ten sposób resztę swego ładunku, ale przezorność i rozsądek odradzały mu zastosowanie tych ostatnich „przypraw”. Istniało ryzyko ich odkrycia, a cel numer jeden jest zbyt ważny, żeby można było sobie pozwolić na narażanie go. Niech ktoś nadepnie na jedną z tych pułapek, a czujność Japończyków natychmiast skieruje się przeciw przypuszczalnemu sabotażowi.
Świt się zbliża. Zrównoważony Warden z westchnieniem rezygnuje z dalszego działania i wraca na punkt obserwacyjny. Jest jednak zadowolony, że zostawia za sobą teren nieźle przygotowany, nasycony przyprawami, które nadadzą właściwego smaku wielkiej akcji.